Teoretycznie przecież można sobie wyobrazić, jak sędziego Juszczyszyna - pragnącego zapoznać się w sądzie z aktami sprawy, w której chciałby orzekać mimo zawieszenia - powstrzymuje policja sądowa (podlegająca komendzie wojewódzkiej, a pośrednio ministrowi spraw wewnętrznych, członkowi obecnej ekipy). Jak wiemy, do tego nie doszło. Nikt jednak nie wie, co spotka każdego innego sędziego, który pójdzie śladem olsztyńskiego kolegi i - tak jak on - zechce sprawdzić niezależność i niezawisłość członków jakiegoś składu orzekającego. Bo oczywiście nie chodzi tu o pojedynczego sędziego Juszczyszyna - choć on już na zawsze będzie tym pierwszym, który został zawieszony przez Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego. To jest konflikt znacznie poważniejszy. Chodzi o niezależność i niezawisłość całego wymiaru sprawiedliwości w Polsce i o granice wpływu pisowskich działaczy partyjno-rządowych na sądownictwo. Wyroki łatwe do podważenia Przypomnijmy: sędzia Paweł Juszczyszyn w listopadzie zeszłego roku rozpatrywał w sądzie okręgowym apelację w sprawie cywilnej o zapłatę. Uznał, że nie jest przekonany czy sędzia, który orzekał w pierwszej instancji, jest rzeczywiście obiektywny i niezawisły. Jego wątpliwości wzięły się stąd, że była to osoba, której kandydatura na stanowisko sędziego została przedstawiona prezydentowi przez nową Krajową Radę Sądownictwa. Nową - czyli zdominowaną przez kandydatów PiS. Spośród 25 członków KRS, 16 jest reprezentantami obecnej ekipy (byłoby 18, gdyby nie to, że Senat został odbity w wyborach z rąk PiS i wybrał do KRS jednego senatora niezależnego, drugiego z Koalicji Obywatelskiej). Taki skład, w oczywisty sposób, odbiera nowej Krajowej Radzie Sądownictwa walor niezależności od obozu rządzącego. Zauważyła to Komisja Wenecka uznając, że ów sposób wyboru KRS jest jednym z czynników umożliwiających władzy ustawodawczej i wykonawczej ingerencję w wykonywanie władzy sądowniczej, co prowadzi do poważnego zagrożenia niezawisłości sędziowskiej. W innej opinii komisja wskazała, że ustawa rozszerzająca odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów (tzw. kagańcowa) ogranicza swobodę ich wypowiedzi i grozi im karami za decyzje wydawane na podstawie prawa Unii Europejskiej. Zależność Krajowej Rady Sądownictwa od obozu rządzącego okazałaby się jeszcze większa, gdyby wyszło na jaw, że sędziowie wybrani przez Sejm do KRS, wcale nie uzyskali wyraźnego poparcia innych sędziów (które powinni mieć, aby do KRS startować), lecz są politycznymi nominatami, wytypowanymi przez władzę dlatego, że rozumieją jej oczekiwania i - w związku z tym - będą zgłaszać na stanowiska sędziowskie podobnych sobie kandydatów, mogących orzekać wedle życzeń tej władzy. Zachodzi prawdopodobieństwo, że tak właśnie jest i wybór sędziów do KRS odbył się w nieprawidłowy sposób - a więc nieprawidłowe są także ich rekomendacje na stanowiska sędziowskie. Pisowska ekipa nie chce bowiem ujawnić list poparcia dla sędziów wybranych do KRS, mimo prawomocnych wyroków, które to nakazują. Zbigniew Ziobro oświadczył zaś publicznie, że zgłoszono sędziów, którzy byli gotowi współdziałać w reformie sądownictwa (rozumianej przez władzę jako szeroka wymiana kadr sędziowskich). Sędzia Juszczyszyn postanowił się przekonać, czy sędziowie zasiadający w KRS rzeczywiście są wybrani właściwie i czy w związku z tym sędzia, o którego mu chodziło, również został zgłoszony w sposób prawidłowy, redukujący wątpliwości co do jego obiektywizmu i niezawisłości oraz pozwalający mu orzekać. Wydał więc postanowienie nakazujące ujawnienie list poparcia dla sędziów wybranych do nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Konsekwencją stała się cała lawina wydarzeń. Jak widać, wszystko to jest bardzo zawiłe, a koncept, że o prawidłowości działania składu orzekającego w sprawie o zapłatę ma decydować kształt list poparcia dla członków KRS, wydaje się karkołomny. Uprośćmy więc: chodzi o to, że jeśli nieprawidłowa była lista poparcia dla sędziego kandydującego do nowej KRS, to i jego wybór do KRS jest nieprawidłowy. W rezultacie, formalnie nieprawidłowe jest też zgłoszenie przez taką KRS kandydata na sędziego oraz jego późniejsze mianowanie przez prezydenta. Sędzia wybrany nieprawidłowo nie powinien zaś orzekać (co jednak, zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego, nie oznacza, że jeśli już orzeka, to każdy wydany przez niego wyrok jest z założenia nieprawidłowy). Nie zmienia to faktu, że sędzia Juszczyszyn nie miał merytorycznego powodu, by domagać się ujawnienia list poparcia do KRS (aczkolwiek nie powinien być za to ścigany przez Izbę Dyscyplinarną SN, gdyż jak uznał Sąd Najwyższy, skład tej izby jest obsadzony sprzecznie z prawem). Nie ma to przecież żadnego znaczenia dla jego własnego rozstrzygnięcia w tej sprawie. Rzecz jednak w tym, że podobne zastrzeżenia co sędzia Juszczyszyn, zgłaszają pełnomocnicy stron uczestniczących w wielu innych sprawach. Podnoszą oni, że w składzie orzekającym zasiada sędzia rekomendowany przez nową KRS - a to może oznaczać, że wydany przez niego wyrok będzie łatwy do podważenia. Sądy coraz częściej zawieszają zaś takie postępowania, bo uznają, że trzeba zbadać, czy ów sędzia został powołany we właściwy sposób, czy też należy go wyłączyć. Wszystko to oczywiście przeciąga postępowania, które i tak pod rządami ministra Zbigniewa Ziobry, trwają coraz dłużej. Gra o wyższą stawkę Naturalnie w wypadku sędziego Juszczyszyna nikt nie udaje, że chodzi o jedną, konkretną sprawę o zapłatę. Wiadomo przecież, że stawką jest możliwe ujawnienie całego systemu wywierania wpływu na sędziów. Dlatego właśnie obecna ekipa broni utrzymania w tajemnicy list poparcia dla członków KRS jak własnej władzy. I ma rację, bo gdyby się okazało, że te listy nie zostały rzetelnie sporządzone, jej władza zawisłaby na włosku. Uruchomiono zatem wszelkie mechanizmy mające uniemożliwić ujawnienie list. Sędzia Juszczyszyn został natychmiast cofnięty z sądu okręgowego do rejonowego, a prezes tego sądu Maciej Nawacki (członek nowej Krajowej Rady Sądownictwa) zawiesił go w orzekaniu na miesiąc (na dłużej nie miał prawa). Tę decyzję uchyliła Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, która uznała, że nie ma konieczności zawieszenia. Niepokorny Juszczyszyn nie zrozumiał jednak gestu dobrej woli. Gdy wrócił do pracy, postanowił zapoznać się z listami poparcia - co wymagało podróży z Olsztyna do Kancelarii Sejmu. Delegację na wyjazd do stolicy cofnął mu wszakże prezes Nawacki. Gdy wysyłał pismo w tej sprawie, był na urlopie. Jego zastępca, wiceprezes Krzysztof Krygielski (widocznie słabiej rozumiejący oczekiwania władzy), ponownie wystawił więc Juszczyszynowi delegację, uznając, że może to zrobić jako kierujący tymczasowo Sądem Rejonowym w Olsztynie. Ale prezes Nawacki nie rezygnował. Bladym świtem, o godz. 6.30, wysłał do sądu odręczne pismo, że cofa delegację wystawioną przez wiceprezesa Krygielskiego, bo w zakresie zastępowania prezesa sądu nie mieści się zmienianie już wydanych zarządzeń. Później, następnym pismem, poinformował, że przerywa urlop. Z formalnego punktu widzenia, cofając zgodę na delegację dla Juszczyszyna, prezes Nawacki wciąż był zatem na urlopie. Takimi drobiazgami jednak nikt już się nie przejmował. Gdy więc sędzia Juszczyszyn dojechał do Kancelarii Sejmu, jej szefowa Agnieszka Kaczmarska położyła się Rejtanem, byle tylko nie pokazać Juszczyszynowi list poparcia. I nie pokazała. Potem poszło już ostrzej. Zebrała się Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego i orzekła - choć po uchwale Sądu Najwyższego z 23 stycznia br. orzekać nie mogła - że Juszczyszyn zostaje zawieszony. Broń Boże nie jest to jednak karą, bo o jej ewentualnym wymierzeniu zadecyduje dopiero sąd dyscyplinarny po przeprowadzeniu wnikliwego postępowania. Chodzi po prostu o to, by na czas postępowania, pomóc sędziemu Juszczyszynowi w powstrzymaniu się od orzekania. Skoro zaś postępowanie ma być wnikliwe - trudno, aby trwało krótko. Zawieszenie sędziego Juszczyszyna może być nawet kilkuletnie (maksymalnie osiem lat). W tym czasie, jego zarobki będą obcięte o 40%, bo przecież nie orzeka. Zgodnie z prawem, w trakcie zawieszenia sędziego można mu zmniejszyć wynagrodzenie o 25-50%. Izba Dyscyplinarna wybrała obcięcie bliższe górnej granicy. Chodzi bowiem o profilaktykę, tak przecież ważną w pracy sędziów. Muszą oni zrozumieć i zapamiętać, że za działania niezgodne z oczekiwaniami władz dostaną tak mocno po kieszeni, że im się odechce. Wspólnymi siłami Była to swoista demonstracja siły. Jarosław Kaczyński i jego najważniejsi podwładni postanowili pokazać, że nie cofną się ani o krok w działaniach mających spacyfikować opór sędziów, którzy poważnie traktują niezależność wymiaru sprawiedliwości. Zapewne dlatego zawieszenie Juszczyszyna i podpisanie ustawy kagańcowej przez prezydenta nastąpiło w tym samym dniu, w którym w Polsce przebywał prezydent Francji, "wyrażający zaniepokojenie" zmianami w wymiarze sprawiedliwości i pragnący "wzmożenia dialogu" naszego kraju z Komisją Europejską. No to zobaczył, jak wygląda ten dialog. Sędzia Juszczyszyn ponownie nie chciał zrozumieć - i postanowił przystąpić do pracy, chociaż został zawieszony. Widocznie uznał, że już nie ma nic do stracenia. Przedstawiciele Izby Dyscyplinarnej uświadomili mu jednak, że jak najbardziej ma. Jeśli bowiem podejmie próbę orzekania, na pewno narazi się na kolejny zarzut dyscyplinarny. Natomiast prezes Maciej Nawacki postanowił, że sprawy, w których miał on orzekać, zostaną rozlosowane pomiędzy innych sędziów sądu rejonowego. Juszczyszyn nie ma już dostępu do żadnych akt, jego kartę zdezaktywowano, został odcięty od zasobów informatycznych sądu. Może przebywać w sądzie jak każdy obywatel - ale tylko w swoim pokoju oraz w bibliotece sądowej. Nieco trudniej poszło z olsztyńskim sądem okręgowym, w którym Juszczyszyn pracował jako sędzia delegowany. Zgodnie z przepisami, w sprawach przed sądami okręgowymi, z zasady nie zmienia się składu, więc Juszczyszyn chciał orzekać. Z pomocą przyszła choroba sędziego będącego w tym samym składzie orzekającym. Trzeba trafu, zapadł on na zdrowiu akurat wtedy, gdy Juszczyszyn zapragnął wrócić do pracy. Sprawa, która miała być rozstrzygana, została zdjęta z wokandy. W tej sytuacji Juszczyszyn się poddał i oświadczył, że nie ma faktycznej możliwości wykonywania zawodu. Przy okazji warto zwrócić uwagę, jak duża rzesza ludzi działała wspólnie i z poświęceniem po to, by uniemożliwić pracę tylko jednemu sędziemu. To piękny przykład niezwykłego talentu destrukcyjnego, w którego rozwijaniu specjalizuje się ekipa rządząca. Jeśli zaś Tobie, Czytelniku, zdarzy się mieć sprawę w sądzie, która zostanie odroczona, bo trzeba zbadać prawidłowość obsady składu orzekającego z udziałem sędziego rekomendowanego przez nową KRS - pamiętaj, że to właśnie efekt "reformy" sądownictwa wprowadzanej przez obecną władzę. A takich spraw będzie coraz więcej. Andrzej Dryszel