Obrona na linii Wisły i zarzuty dla Błaszczaka. Wyjaśniamy, o co chodzi
Były minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak został wezwany na przesłuchanie do Prokuratury Wojskowej w Warszawie. Chodzi o sprawę z 2023 roku, gdy odtajnił wojskowe plany, dotyczące sposobu obrony Polski przed atakiem Rosji. Dlaczego budzi to kontrowersje?

Chodzi o odtajnione w lipcu 2023 roku i ujawnione we wrześniu przez ówczesnego szefa MON Mariusza Błaszczaka fragmenty "Planu Użycia Sił Zbrojnych w ramach samodzielnej operacji obronnej WARTA-00101".
Sam dokument pochodził z 2011 roku - rządziła wówczas koalicja PO-PSL, a szefem Ministerstwa Obrony Narodowej, akceptującym plany, był Bogdan Klich - obecnie szef polskiej placówki w Waszyngtonie.
Mariusz Błaszczak w prokuraturze. Jakie zarzuty?
Prokuratura we wniosku o uchylenie immunitetu Błaszczakowi podnosi, że "decyzja o zniesieniu klauzuli tajności dokumentów i fragmentów dokumentów, które stanowiły Plan Użycia Sił Zbrojnych RP, była pierwszą taką decyzją po 1989 r.".
Służby zwracają także uwagę, że nawet jeśli szef MON mógł podjąć decyzję o zniesieniu lub zmianie klauzuli tajności nadanej dokumentom, to powinien mieć zgodę Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. MON takiej zgody nie miało, o chęci odtajnienia dokumentów nie był informowany prezydent.
Sam Błaszczak od początku z kolei twierdził, że to, co ujawnił, było dokumentem historycznym, a cała sprawa ze stawianiem mu zarzutów ma kontekst politycznej zemsty.
- Dokument, który ujawniłem, za co jestem tak krytykowany przez polityków opozycji, był i jest dzisiaj dokumentem historycznym. Natomiast jest on wielkim świadectwem podejścia ówczesnych władz do bezpieczeństwa w naszej ojczyźnie - przekonywał Mariusz Błaszczak. Tłumaczył, że "w imię dobrze rozumianego interesu społecznego należało klauzulę z tego historycznego dokumentu zdjąć".
Co zakłada plan obrony na linii Wisły?
Głównym elementem, ujawnionego przez Błaszczaka planu obrony kraju, było założone z góry oddanie terenów wschodnich Polski aż do linii Wisły, która miała stanowić ostatnią linię obrony przed ewentualną rosyjską agresją. Największa polska rzeka miała być początkiem zorganizowanej obrony kraju i punktem wyjścia do ewentualnego odzyskiwania utraconych najpierw terenów wschodniej Polski.
Ówczesna opozycja od razu zarzuciła Błaszczakowi nie tylko narażenie bezpieczeństwa Polski poprzez ujawnianie tajnych planów, ale także czysto polityczną motywację tej decyzji.
Wszystko bowiem działo się na finiszu kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku. Fragmenty odtajnionych planów obrony na Wiśle znalazły się w spocie PiS, wyemitowanym 17 września, czyli miesiąc przed wyborami.
- Uwaga, uwaga! Rząd Tuska, w razie wojny był gotowy oddać połowę Polski. Plan użycia Sił Zbrojnych, zatwierdzony przez ówczesnego szefa MON Klicha zakładał, że samodzielna obrona kraju potrwa maksymalnie dwa tygodnie, a po siedmiu dniach wróg dotrze do prawego brzegu Wisły - mówił Błaszczak w nagraniu. - Potwierdza to gen. Różański, były dowódca generalny. Dokumenty dobitnie pokazują, że Lublin, Rzeszów i Łomża mogły być polską Buczą. Prawo i Sprawiedliwość to zmieniło i będzie broniło każdego skrawka Polski - przekonywał.
W tym samym czasie premier Mateusz Morawiecki powtarzał, że "to dokument o charakterze zdrady polskiej racji stanu".
Ówczesny lider opozycji, dzisiejszy premier Donald Tusk nazywał z kolei informacje Błaszczaka "coraz bardziej brutalnymi idiotyzmami" i łączył je z trwającą kampanią wyborczą.
- Według oceny rządów PiS z 2020 roku, armia rosyjska doszłaby do Wisły w ciągu czterech dni. Oni uznali, że takie są realia - powiedział. - Rozwijano to na podstawie przygotowanych strategi,i zaakceptowanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Jarosława Kaczyńskiego. Polska armia musi być przygotowana także na czarne scenariusze - podkreślił.
Obrona na linii Wisły. Co na to wojskowi?
Odłączając jednak wątek czysto polityczny, jak na samą koncepcję obrony na linii Wisły zapatrują się wojskowi?
Przywołany w spocie wyborczym przez Mariusza Błaszczaka gen. Mirosław Różański krytykował odtajnienie dokumentów, ale mówił też o ewolucji planów i koncepcji wojskowych.
- Na potrzeby kampanii wyborczej minister obrony narodowej upublicznia dokument, który został opracowany we współpracy z NATO i według koncepcji natowskiej. Jak ma się czuć, powiem kolokwialnie, NATO, jeżeli ma sojusznika, który na potrzeby tylko i wyłącznie partyjne, upublicznia takie dokumenty? To jest absolutnie niedopuszczalne - mówił w RMF FM.
Przyznał jednocześnie, że "ewolucja strategii i koncepcji obronnych jest rzeczą naturalną i dobrze, że ona następuje". - Odnoszenie tego, co było dekadę temu, do obecnej sytuacji jest złą drogą. Nie w tym kierunku powinniśmy iść - mówił. Generał zgodził się jednak z tym, że obecnie plan obronny Polski powinien wyglądać inaczej.
- Powinniśmy mieć siły zbrojne, posiadające zdolność identyfikacji i zwalczania zagrożenia jeszcze poza granicami naszego kraju - podkreślił.
Z kolei gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych i doradca następcy ministra Klicha, czyli ministra Tomasza Siemoniaka otwarcie powiedział, że zaprezentowane przez Błaszczaka plany, mówiące o obronie na linii Wisły były "wymysłem polityków, a nie wojskowych".
- To wymysł polityków, którzy nigdy nie konsultowali tego z wojskowymi. Co więcej, w ogóle nas nie słuchali. Żaden plan operacji, przynajmniej w ćwiczeniach, które wtedy robiliśmy, nie przewidywał wycofania się aż za Wisłę - stwierdził.
Na pytanie o to, jakie byłyby konsekwencje rosyjskiego ataku na Polskę, który zatrzymałby się dopiero na linii Wisły, odpowiedział, że "Rosjanie zostawiliby za sobą spaloną ziemię". - Między Wisłą a Bugiem nie zostałoby nic. Musielibyśmy odbijać okupowane przez Rosjan ziemie - ocenił w Polskim Radiu.
Jak zatem, zdaniem generała Skrzypczaka, miała wyglądać reakcja obronna Polski na wypadek agresji rosyjskiej?
- Zakładaliśmy, że jeżeli faktycznie miałoby dojść do agresji rosyjskiej na Polskę, to nie dałoby się tego ukryć. Amerykańskie rozpoznanie satelitarne odpowiednio wcześniej uprzedziłoby nas i innych członków NATO o szykowanej próbie agresji. To nie stałoby się z dnia na dzień. Kiedy Rosjanie i Białorusini prowadzili ćwiczenia "Zapad", to też wiedzieliśmy o nich wszystko - tłumaczył. Dodał, że po rozpoznaniu zagrożenia część sił NATO znalazłaby się w Polsce z wyprzedzeniem, a wojska polskie miały ruszyć na pozycje - wyjaśniał gen. Skrzypczak.
Kamila Baranowska
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!