Karolina Olejak, Interia: Przygotowując się do rozmowy, przejrzałam pana zdjęcia. Misje humanitarne, ratowanie dzieci z Ukrainy. Nie nudziłby się pan przy biurku Rzecznika Praw Dziecka? Paweł Kukiz-Szczuciński: - I za tym biurkiem na pewno nie zalegnę. To mogę pani obiecać. Pan już próbował kandydować na ten urząd. Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. - Pięć lat temu. Przed komisją pytania zadawali mi zarówno posłowie Prawa i Sprawiedliwości, jak i opozycji. Mówiłem, co miałem w sercu. Opowiadałem o prawach uchodźców i dyskryminowanych grup. O tym co słyszę w gabinecie od dzieci LGBT. I co pan słyszy? - Trafiają do mnie dzieci straumatyzowane wypowiedziami polityków. Jest im trudno, są w kryzysie, a słyszą, że są przebierańcami. Bywa, że są na granicy samobójstwa. Partyjni działacze rzucają takie komentarze, a ja później spotykam się ich ofiarami na terapiach. Wróćmy do komisji. Nie spodobał się pan? - Wcześniej miałem poparcie. Prawo i Sprawiedliwość nie miało lepszego kandydata. Nagle wszystko się zmieniło. Jestem przekonany, że chodziło o moje wypowiedzi dotyczące mniejszości. Widziałem to zdziwienie na twarzach. Ordo Iuris, mówiąc najdelikatniej, jak się da, nie używało wobec mnie komplementów. Byli zaskoczeni, bo w końcu moje nazwisko kojarzyło się bardziej z praw stroną. To po co pan się uparł? Trzeba było nie mówić, a później robić swoje. - Wielu mi tak doradzało. Ostrzegali, że inaczej mnie nie wybiorą. Uznałem jednak, że tak nie wolno. Jestem lekarzem, reprezentuję swoich pacjentów. To sprawy fundamentalne. Wybrano Mikołaja Pawlaka. - Na początku pomyślałem, że to dobrze. Jakoś w to nie wierzę. - No dobrze, uznałem, że nie jest źle, bo pan Pawlak to adwokat. Będzie działał systemowo. To dobre wykształcenie na ten urząd. Później przyszła pandemia, po niej kryzys graniczny, w końcu wojna w Ukrainie. No i co pan by zrobił inaczej? - Pamiętam, że którejś nocy leżałem w trawie, gdzieś przy granicy z Białorusią i myślałem o tym, gdzie jest w tym momencie Rzecznik Praw Dziecka. Co pan robił w tej trawie? - Współpracowaliśmy wówczas jako Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej z Grupą Granica, udzielaliśmy pomocy medycznej ludziom, którzy byli w stanie skrajnie skrajnego wyniszczenia. Bez tej pomocy wielu by nie przeżyło, a i tak nie do wszystkich udało się dotrzeć. Były tam dzieci, kobiety w ciąży, a ich rzecznik nie. Gdyby spotkałoby mnie to wyróżnienie i mógłbym stanąć przed komisją, to z pewnością zadałbym to pytanie panu Pawlakowi prosto w twarz. Inna sprawa, że chętnie uświadomiłbym mu efekty innych jego wypowiedzi. Dzieci reprezentujące różne mniejszości to jedno, ale problemy z kondycją psychiczną dotyczą całego pokolenia. Co pan zwykle słyszy w gabinetach? - Przez ostatnie lata pracowałem na oddziale pediatrycznym, oprócz tego przyjmuję w przychodni na NFZ. Oczywiście najczęściej pacjenci przychodzą z depresją, która manifestuje się w bezsenności, rezygnacji, samookaleczaniu i myślach samobójczych. Trudna praca. - Specjalizuję się w badaniu samobójstw. Wie pani, że tylko w 2022 roku odnotowano rekordową liczbę, ponad 2 tys. prób samobójczych dzieci i młodzieży? 150 z nich zakończyło się śmiercią dziecka. Wiem, że nie ma jednego wspólnego mianownika, ale pewnie widzi pan, z czym najczęściej walczą najmłodsi. - Pandemia i oderwanie od rówieśników oraz rozwój technologii mobilnych to dwa czynniki, które nakładając się na siebie, stworzyły środowisko, w którym dzieci są wyobcowane i samotne. Dzieci nie musiały wychodzić do innych, konfrontować się z rówieśnikami. Były wyizolowane. - To zresztą nie tylko powód problemów natury psychiatrycznej, ale również otyłości i słabej kondycji fizycznej najmłodszego pokolenia. Do tego wszechobecne oceny. - To pewnego rodzaju wyścig szczurów. Zbieranie lajków, obserwujących. Media społecznościowe są skonstruowane tak, żeby dzieci wciągać. Kiedyś dzieci porównywały się do siebie nawzajem, wewnątrz małej grupy. Dziś ten mechanizm jest dopingowany, porównują się z całym wirtualnym światem i influencerami. W tym czasie zestresowani rodzice wolą, żeby dziecko spędzało czas w telefonie, bo chcą odpocząć. Tu koło się zamyka. - Zresztą będzie coraz trudniej, wystarczy wspomnieć o ChacieGPT, który uczniowie wykorzystują w swoich pracach. To przestrzeń, w której z pewnością trzeba stworzyć zespół i znaleźć rozwiązania. To raczej kompetencje Ministerstwa Edukacji Narodowej. Pytanie, czy rzecznik będzie miał na nie przełożenie. - Skoro zwykły człowiek potrafi samodzielnie dopiąć swego, to jak nie zrobić tego, mając za sobą cały urząd, budżet? Podam przykład. Od rozpoczęcia wojny w Ukrainie podróżowałem tam dziesiątki razy. Dużym wyzwaniem są kolejki na granicach. Ja i tak jestem uprzywilejowany, bo podróżuję karetką, co wszystko usprawnia. Jednak osoby, które mają paszport dyplomatyczny, przejeżdżają błyskawicznie. Mała rzecz, a ze wsparciem instytucji udrażnia się cały proces. To skoro jesteśmy przy Ukrainie. Ewakuował pan setki chorych dzieci. - Transportowaliśmy głównie dzieci chore onkologicznie. Podstawową sprawą był fakt, że dzieci w przeważającej większości można z raka wyleczyć, wiec zaplanowanie podróży to jest ich być albo nie być. Wiedzieliśmy, że gdyby któreś z dzieci zmarło w trakcie podroży, to byłaby nasza wina. To była ogromna akcja. Jak wyglądała logistyka? - Dzieci z trudnych obszarów, objętych działaniami wojennymi, były transportowane karetkami do Lwowa. Czasem oczekiwanie na właściwy moment trwało kilka godzin, innym razem kilka dni. We Lwowie dzieci przebywały na oddziale hematologii i onkologii kierowanym przez doktora Romana Kizyma. Najciężej chorych na granice przewożono karetkami, tych mniej - autobusami. Po polskiej stronie były odbierane samochodami lub śmigłowcami. Część dzieci podróżowała specjalnym pociągiem sanitarnym. Proszę sobie wyobrazić ten gigantyczny stres. Chore dzieci, które na czas muszą dostać leczenie, przejeżdżają przez tereny, gdzie trwają działania wojenne. Faktycznie ciężko to sobie wyobrazić. - Nosiliśmy te dzieci na rękach. Tego dnia zrobiłem 60 tysięcy kroków - mimo że część dnia spędzaliśmy w transporcie. Biegaliśmy pomiędzy pacjentami. Jest naprawdę wiele osób, którym należą się słowa uznania np. Jarosław Wolski, z którym nieraz konsultowaliśmy sytuację na froncie minuta po minucie. Ogromną rolę odegrał profesor Wojciech Młynarski. Wszyscy mówiliśmy na zmianę w trzech językach. Pamiętam, że do własnego dziecka zacząłem przez przypadek mówić po angielsku. Było tam wielu ludzi dobrej woli. Nigdy tego nie zapomnę Poza chorymi dziećmi z Ukrainy są też te zdrowe, które próbują odnaleźć się w polskich szkołach. - To jedno z kluczowych zadań Rzecznika Praw Dziecka. Jestem w stałym kontakcie z ukraińskimi politykami. Szukam rozwiązań. Co w tym czasie robił pan Pawlak? Zajmował się sprawą Pegasusa. To nie mieści mi się w głowie. Wyobraźmy sobie, że zostaje pan Rzecznikiem Praw Dziecka. Co robi pan pierwszego dnia? - Kompletuje zespół. Metaforycznego pierwszego dnia. Chodzi o programowe zmiany. - Ale zespół to ważna sprawa. Gdy kandydowałem w 2018 roku, wiedziałem, że zastanę kompetentny zespół. Dziś trudno mi to jednoznacznie stwierdzić, bo nie wiem, czym zajmował się pan Pawlak przez te wszystkie lata. Ma pan zespół. Co dalej? - W pierwszej kolejności bezwzględnie trzeba zorganizować konferencję z panelami eksperckimi poświęconą zdrowiu psychicznemu. Tam opracować plan działania, to paląca kwestia. Czuje się tu specjalistą, więc to byłby mój priorytet. Co jeszcze? - Pracuję jako biegły w archiwum X. Jedna ze spraw, którą badaliśmy, to słynna historia zabójstwa Magdy z 2007 roku. Dziewczyna najprawdopodobniej najpierw była przetrzymywana, a później zamordowana. Sprawca do dziś nie został pojmany. Uważam, że haniebnie świadczy to o naszym systemie. Ale co można z tym zrobić? - Niedopuszczalne jest to, że pracujemy na pożółkłych kartkach. System nie jest scyfryzowany, przez to nie widać powiązań między różnymi zbrodniami. Dzieci chronić musimy na wielu różnych polach.