Nieodkryta spuścizna
Tragicznie przerwana prezydentura Lecha Kaczyńskiego należała do najbardziej wyrazistych światopoglądowo kadencji prezydenckich w polskiej historii najnowszej. Trudno było to jednak zauważyć w atmosferze ciągłych inwektyw, połajanek i kpin, jaką wytwarzano wokół głowy państwa.
Jeśli za symbol demokracji mają uchodzić takie miejsca jak ateńska Agora czy Pnyks ze słynnymi dziesięcioma mówcami attyckimi, a poziom dyskusji w demokratycznym państwie, wprawdzie ma być żarliwy, ale kulturą przypominający raczej przyjazne debaty toczone przez perypatetyków przechadzających się w podcieniach Gymnásionu, to doprawdy w Polsce w okresie prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego mieliśmy do czynienia z drastycznym wykrzywieniem tego antycznego ideału.
W amoku szyderstw i kpin
Duża część tak zwanej klasy politycznej biernie przyglądała się, jak przeciwnicy prezydenta używają sobie na jego dobrym imieniu, bezwiednie upokarzając tym samym ponad 8 mln Polaków, którzy w II turze wyborów prezydenckich, w październiku 2005 r., właśnie Lecha Kaczyńskiego obdarzyli swoim obywatelskim zaufaniem, powierzając w jego ręce na kolejne pięć lat stery państwa. Przez te pięć lat byliśmy świadkami bezprzykładnej w ostatnim dwudziestoleciu fali ataków na urzędującego prezydenta.
Wyśmiewano go prawie za wszystko. Za sposób chodzenia i mówienia, za "nieuzasadnioną", według niektórych polityków, chęć reprezentowania Polski w relacjach zagranicznych, za chęć "zajęcia" krzesła na europejskich salonach i za "bitwy" o samolot, jakie prezydent miał podobno toczyć. Nie słyszeliśmy głośnych protestów, gdy znani politycy opozycyjnej wobec obozu prezydenckiego partii insynuowali w niewybredny sposób rzekome problemy alkoholowe głowy państwa. Mimo że Lecha Kaczyńskiego nikt nigdy nie widział chwiejącego się nad grobami ofiar zbrodni katyńskiej z powodu "pourazowego zespołu przeciążeniowego goleni prawej"... Polskie elity polityczne okazały się też słabe i bierne, gdy polskiego prezydenta wykpiwały niemieckie media, porównując w 2007 r. do kartofla i szydząc z jego matki.
Dopiero wstrząśnięci niewyobrażalną katastrofą rządowego samolotu z Lechem Kaczyńskim i niemal setką innych wybitnych pasażerów na pokładzie, zaczęliśmy się kajać. Nagle zadano sobie pytanie, dlaczego media pokazywały prezydenta i jego otoczenie w krzywym kadrze, dlaczego przyzwalano na szyderstwa i wyśmiewanie urzędującego zwierzchnika państwa, z jakich powodów z telewizyjnych i prasowych relacji nazbyt często wycinano te relacje, które mogłyby ocieplić wizerunek Lecha Kaczyńskiego.
Cóż tu dopiero mówić o poznaniu tego, co prezydent Kaczyński miał do powiedzenia na temat Polski i wobec narodu, skoro medialna kampania skupiona była na - nietrudno to stwierdzić - propagandzie, agresji i nieistotnych mrzonkach. Były szef Gabinetu Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, minister Maciej Łopiński napisał we wstępie do książki Warto być Polakiem: "Dla części z nas ta wizja (wizja Polski prezydenta Kaczyńskiego - przyp. red.) była i pozostanie inspiracją i źródłem nadziei, dla części stanie się ona raczej punktem odniesienia dla polemiki i krytyki. Okażemy jednak szacunek nie tylko zmarłemu prezydentowi, ale także Polsce i sobie nawzajem, jeśli postaramy się zobaczyć tę tragicznie przerwaną prezydenturę jako propozycję dla Rzeczypospolitej".
Silne państwo
"To jest mój przekaz na dzisiaj: państwo polskie. Państwo, które od pięciu i pół wieku zwiemy Rzecząpospolitą. To wartość, na której dziś się trzeba koncentrować, która jest tak ważna, że od sprawności tej Rzeczypospolitej, tego właśnie państwa, zależy nasze przyszłe powodzenie" - mówił Lech Kaczyński 11 listopada 2009 r. Prezydent nie był etatystą. Jak większość Polaków doświadczonych w trudnych latach PRL-u, dostrzegał, ile zagrożeń niesie ze sobą wszechwładny aparat państwowy. Uważał jednak, że struktura państwa, jeśli tylko będzie przejrzysta, oparta na uczciwym prawie, demokratyczna i egalitarna, będzie miała szansę skupić wokół siebie większość obywateli, budujących w ramach państwa swoją pomyślność. "O sile państwa, o jakości i efektywności funkcjonowania jego instytucji decydują nie tylko przepisy i procedury. Nasz kraj potrzebuje kompetentnych, bezstronnych i lojalnych wobec państwa urzędników, o wysokich walorach moralnych i nowoczesnym myśleniu". Dlatego tak ważna w politycznej działalności Lecha Kaczyńskiego była walka z biurokracją i korupcją - najcięższymi chorobami państwa.
Niektórzy zarzucali mu "socjalizm", chcąc tę przypisywaną cechę skonfrontować z prawicowością prezydenta. Jeśli "socjalizmem" jest upominanie się o prawa ubogich, wyrzuconych na margines życia publicznego z powodu niskiego statusu materialnego, to istotnie prezydent był "socjalistą". "Polsce potrzebna jest dziś ciężka praca - mówił 3 maja 2009 r. - nad uzdrowieniem państwa, które musi dawać ochronę słabszym i nie bać się silnych. Bo wobec Rzeczypospolitej, wobec Polski wszyscy obywatele są równi - niezależnie od tego, czy mają miliardy, czy jak większość z nas, Polaków, nie mają nic. Wszyscy są takimi samymi obywatelami".
Tak budowane zdrowe i równo traktujące swoich obywateli państwo miało szansę - według Lecha Kaczyńskiego - by być silnym i konkurencyjnym partnerem w Europie. "Silna Polska w Europie i świecie" - to wyrażenie mogłoby być jednym z haseł tej prezydentury. Już podczas swojego zaprzysiężenia przed Zgromadzeniem Narodowym 23 grudnia 2005 r. prezydent powiedział: "Naszym celem jest Unia będąca organizacją tworzącą podstawy stałej, ścisłej i zinstytucjonalizowanej współpracy państw europejskich, opartej o zasady solidarności. Będę podejmował wysiłki, by przekonać naszych partnerów, że jest to najwłaściwszy i najbardziej odpowiadający dzisiejszym realiom kształt Unii Europejskiej". W ten sposób, przeciwstawiając się idei federalizacji państw unijnych, zmierzającej do utworzenia czegoś na wzór "Stanów Zjednoczonych Europy", prezydent trwał na stanowisku, że Unia powinna być związkiem suwerennych państw, działającym dla ich dobra. Ponadto Lech Kaczyński pragnął budować trwałe koalicje szczególnie z małymi państwami UE, skutecznie przeciwstawiając się hegemonistycznym zakusom tak zwanych wielkich państw członkowskich (jak na przykład Niemcy).
Szczególny nacisk prezydent kładł na utworzenie z regionu Europy Środkowo-Wschodniej obszaru bezpieczeństwa i rozwoju. Służyć temu miały więzy współpracy z takimi krajami jak Litwa, Łotwa czy Estonia oraz Ukraina, ale także Gruzja, Azerbejdżan i Kazachstan. Alians z tymi ostatnimi państwami miał być dla Polski szczególną szansą na bezpieczeństwo w wymiarze energetycznym, coraz bardziej zagrożone rosyjsko-niemieckimi planami gazociągowymi. Kaczyński zdawał sobie sprawę z krytyki, jaką wywołuje jego wschodnia polityka zagraniczna: "Uparcie mi się zarzuca, że prowadzę romantyczną politykę zagraniczną. Nie zgadzam się z tym. To, że staram się związać z Polską kraje, które w historii były dla nas ważne, ma swoje określone cele. Mam tu na myśli bezpieczeństwo energetyczne, poszerzenie Unii Europejskiej i NATO w takim kierunku, żeby zmienić nieco na swoją korzyść układ sił w tych organizacjach, czy chociażby ograniczyć imperialne zapędy naszych sąsiadów".
Pamięć historyczna
Podstawą takiej filozofii politycznej Lecha Kaczyńskiego była pamięć o polskiej historii i codzienny patriotyzm w budowaniu nowoczesnego państwa. W czerwcu 2006 r. w Łodzi Lech Kaczyński powiedział: "Warto być Polakiem; warto, by naród polski i jego państwo - Rzeczpospolita - trwały w Europie. Te słowa są fundamentem, najgłębszą podstawą patriotyzmu, są także waszym i moim drogowskazem. Zapobiec zmniejszaniu się liczebności naszego narodu, a więc dbać o rodzinę, o elementarne warunki jej rozwoju, dbać o oświatę, o to wszystko, co zapewnia wzrost - to polski obowiązek, a więc i mój obowiązek".
Za swój obowiązek prezydent Kaczyński uznawał też przywrócenie pamięci o zapomnianych, często żyjących w ubóstwie i na marginesie życia publicznego, bohaterach polskiej historii. Temu celowi służyła przemyślana polityka odznaczeniowa. To Lech Kaczyński uhonorował najwyższymi odznaczeniami państwowymi Annę Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdę, a za nimi setki innych zasłużonych, a odstawionych w III RP na boczny tor współautorów naszej niepodległości.
Deklarowany patriotyzm Lecha Kaczyńskiego w zachodnich mediach określany był nazbyt często jako "nacjonalizm", co mogło wzbudzać poważne uprzedzenia społeczne wobec głowy państwa polskiego. Tymczasem Lech Kaczyński tłumaczył wyraźnie, między innymi w listopadzie 2006 r. w wywiadzie dla BBC Word Service: "W Polsce pojęcie patriotyzmu i pojęcie nacjonalizmu są zupełnie odmiennymi pojęciami. Nacjonalizm jest z reguły skierowany przeciwko komuś. Patriotyzm nie jest skierowany przeciwko nikomu. Staramy się prowadzić politykę patriotyczną, ponieważ Polska jest krajem, który ma swoje interesy. To są interesy, które mogą być bronione, tak samo, jak swoich interesów bronią Niemcy, Francuzi, czy Brytyjczycy".
Mierzył wysoko
Właśnie obrona polskich interesów i aktywna walka o nie na arenie międzynarodowej, otwarte mówienie o polskich zasługach dla Europy i o krzywdach, jakich Polska w swej historii niezasłużenie doznała, było charakterystyczne dla Lecha Kaczyńskiego. Nie podzielał przekonania części polityków, że niewygodnego dla europejskich partnerów rachunku zasług i krzywd nie należy już przeprowadzać. Kierując się innymi przesłankami, to właśnie on, prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński, podczas obchodów 70. rocznicy wybuchu wojny, w obecności kanclerz Angeli Merkel i premiera Władimira Putina, przypomniał w ostrych, ale prawdziwych słowach o niemieckiej i rosyjskiej agresji na Polskę we wrześniu 1939 r. W takich sytuacjach Lech Kaczyński rzeczywiście nie bawił się w język dyplomatycznej kurtuazji.
10 kwietnia 2010 r. prezydent poleciał do Rosji, by w smoleńskim lesie oddać hołd ofiarom zbrodni katyńskiej. Nie mogło go tam nie być i w jakimś sensie z przypominaniem o katyńskim ludobójstwie, podobnie jak z heroizmem powstańców warszawskich, imię Lecha Kaczyńskiego związało się na zawsze. "Pamięć historyczna narodu przechowuje zapis wielkich czynów naszych rodaków. Zachęca do tego, aby pójść w ich ślady, aby w jakiejś mierze zasłużyć na miano dziedziców wielowiekowej, zobowiązującej tradycji. Polacy to naród ambitny i energiczny. Jeśli chcemy dorównać naszym przodkom, musimy mierzyć naprawdę wysoko" - kierując te słowa w 2008 r. do Polonii w Miami, Lech Kaczyński nie mógł przypuszczać, jak bardzo i jak szybko, bo po upływie dwóch lat, staną się one charakterystyką jego samego. I dziś, kiedy minął rok od tragicznej katastrofy lotniczej, można śmiało powiedzieć: "On też mierzył wysoko!".
Adam Suwart