Nie ma chyba poszukiwacza, który przynajmniej raz nie wykopałby tubki pasty do zębów czy maszynki do golenia na stanowiskach z czasów wojny, a niektóre z charakterystycznych elementów żołnierskich zestawów higieny stały się niemal kultowe i pożądane w każdej kolekcji. Podstawowy komplet przyborów toaletowych wchodził w skład osobistego wyposażenia żołnierza już podczas I wojny światowej. Zazwyczaj była to kostka mydła umieszczona w mydelniczce, szczotka do zębów z pastą lub proszkiem do czyszczenia jamy ustnej oraz brzytwa i pędzel do golenia, a także miseczka czy kubek do rozrobienia piany. Co zamożniejsi żołnierze lub oficerowie uzupełniali ten skromny asortyment wodami toaletowymi i kremami, stosowanymi najczęściej po goleniu. Wzrost zamożności i możliwości nabywczych społeczeństw w latach międzywojennych, a także rozwój przemysłu chemicznego, oferującego coraz to liczniejsze akcesoria toaletowe dla mężczyzn, spowodował, że na kolejną wojnę światową żołnierze wyruszali, posiadając w swoim dobytku całą gamę produktów i przyborów do utrzymania czystości. Obecnie przedmioty te stanowią istotną grupę w potężnym dziale militariów, jakim są tzw. "przedmioty osobiste", przy czym wszystkie akcesoria toaletowe można podzielić na dwa rodzaje: wydawane żołnierzom przez wojsko oraz te kupowane prywatnie, których było zdecydowanie więcej. Czysty żołnierz, czysty zysk Należy tutaj też wspomnieć o ciekawym zjawisku, związanym z rosnącą już od początku XX wieku koncentracją kapitału i rozwojem międzynarodowych koncernów, które działając jednocześnie w wielu krajach, nieraz wzajemnie wrogich, toczyły ze sobą inną wojnę - bezwzględną konkurencję o rynek. Walka ta nie uznawała granic i narodowości, stąd obecność produktów tych samych marek w posiadaniu żołnierzy po obu stronach frontu była podczas II wojny światowej z pozoru zaskakującym, lecz powszechnym zjawiskiem. Wybijający się bez litości ludzie po skończonej rzezi myli się mydłem z tej samej firmy, golili przy użyciu akcesoriów od tego samego wytwórcy i szczotkowali zęby pastami tej samej marki. Oczywiście poza wyrobami pochodzącymi od światowych gigantów przemysłu chemicznego w posiadaniu żołnierzy znajdowały się też produkty lokalnych, narodowych producentów. Był to już jednak jeden z ostatnich akordów popularności tych marek - po 1945 większość z nich upadła lub została wchłonięta przez światowych potentatów, dla których kataklizm lat 1939-1945 stał się rewelacyjną okazją do zwiększenia obrotów, a milionowe armie były po prostu widziane jako wypłacalne grupy solidnych odbiorców. Nie oszukujmy się - barwa munduru nie odgrywała tu istotnego znaczenia. Drugą ciekawostkę stanowi fakt, iż wielcy potentaci w produkcji coraz to nowszych higienicznych wynalazków coraz skuteczniej docierali ze swoją ofertą do mężczyzn. O ile "prawdziwemu facetowi" lat 1914-1918 wystarczało mydło i brzytwa do golenia, to żołnierz z okresu 1939-1945 miał już w posiadaniu znacznie więcej kosmetyków, skutecznie wepchniętych mu przez wszechwładne koncerny, atakujące reklamami na każdym kroku. Nie zmieniało to jednak faktu, iż wiele z tych produktów faktycznie podnosiło komfort bytowania w polu. Wojskowa kosmetyczka Wojskowe regulaminy z lat 30. dokładnie precyzowały, jakie przedmioty związane z utrzymaniem czystości musi posiadać żołnierz oraz gdzie je przenosić. W Wehrmachcie i SS przybory do mycia (Waschzeug) i golenia (Rasierzeug) zajmowały miejsce w chlebaku, ale równie często przedmioty te wraz z ręcznikiem trafiały do dużej kieszeni pod klapą tornistra. Frontowi żołnierze modyfikowali regulaminowe zalecenia, nosząc te przedmioty tam, gdzie było im wygodnie, dodatkowo uzupełniając je kosmetykami kupowanymi prywatnie lub zdobycznymi. W zestawach tych stałą grupę stanowiły przedmioty związane z higieną jamy ustnej, a jednym z kosmetyków najbardziej związanych z niemiecką armią jest płyn do mycia zębów Odol. Środek ten, kojarzony ze względu na niepowtarzalny kształt butelki z białego szkła z charakterystycznym dzióbkiem, stanowił co prawda tylko jeden z wielu produktów szerokiej gamy firmy Lingner-Werke założonej w 1892 roku w Dreźnie. Białe butelki Odolu za sprawą licznych publikacji, a także dokumentalnych zdjęć, stały się nieodłącznym przedmiotem osobistym niemieckiego żołnierza z czasów wojny, a w poniemieckich śmietnikach ich obecność jest niemal gwarantowana. Produktów marki Odol - także past i proszków do zębów - przed wojną i w 1939 roku używali też polscy żołnierze. W Wehrmachcie - o czym świadczą liczne znaleziska z bitewnych pól - popularne były z kolei produkty amerykańskiej firmy Palmolive. Zanim natomiast polscy żołnierze przywdziali brytyjskie mundury, w 20-leciu międzywojennym korzystali nie tylko z oferty międzynarodowych producentów, ale też szerokiej gamy wyrobów kosmetycznych krajowej produkcji. Firmy takie jak Fabryka Mydła i Kosmetyków "Pixin" Łódź, firma Majde Warszawa, fabryka Fryderyk Puls S.A. Warszawa czy Pomorskie Towarzystwo Przemysłu Chemicznego "Pomerania" w Grudziądzu, dostarczały na komercyjny rynek proszki, mydła i pasty do zębów, mydła toaletowe i mydła do golenia, pudry, kremy i zasypki wszelkiej maści. Ciekawe jest, iż wielka ilość tych towarów kupowana była przez wojsko, i dystrybuowana za pośrednictwem żołnierskich spółdzielni na terenie jednostek wojskowych. Choć w literaturze tematu podkreślana jest wielokrotnie rola sklepów i kantyn w obcych armiach - podobny system działał do wybuchu wojny w Wojsku Polskim. O ile producenci zagraniczni wzbogacili się na wojnie - dla naszych firm branży kosmetycznej wojna oznaczała koniec w sensie dwojakim - nie tylko nie miałyby szans wygrać ze zdobywającymi rynek potentatami, ale po 1945 zostały upaństwowione, i słuch o nich zaginął. Czarna legenda niemieckiego mydła Poruszając temat higieny w polu, nie sposób nie wspomnieć oczywiście o podstawowym elemencie zestawów higieny - czyli mydle. Akurat z niemieckim mydłem z czasów wojny wiąże się legenda tyleż makabryczna, co nieprawdziwa. Wśród różnych rodzajów mydeł dostarczanych na potrzeby niemieckiej armii przeważają niewiele większe od pudełka zapałek kostki sygnowane RIF. Na początku lat 90. ktoś - trudno już powiedzieć gdzie - wylansował teorię, w myśl której mydło to miałoby stanowić potworny produkt z obozów koncentracyjnych, pochodzący z przetworzonych zwłok pomordowanych więźniów, a skrót RIF w luźnym tłumaczeniu rozszyfrowano jako "czysty tłuszcz żydowski". Pomijając realne bestialstwa nazistowskiego reżimu, ta akurat relacja, choć wyssana z palca, dokonała zawrotnej kariery, a obecnie jej echa są wciąż słyszalne. Prawdą natomiast jest, iż skrót RIF pochodzi od Reichsstelle für industrielle Fettversorgung, co można by przetłumaczyć jako "centrala zaopatrzenia przemysłu tłuszczowego Rzeszy". Niemniej jednak internet także i dziś tętni od legend na temat mydła sygnowanego RIF, a sama plotka na temat genezy tego oznaczenia stała się już rodzajem globalnej legendy miejskiej. Pomijając wchodzenie w bezsensowną polemikę z entuzjastami tej plotki, przytoczyć można jedynie, iż wiele innych środków piorących i czyszczących z okresu wojny, których skład wyklucza użycie w produkcji ludzkich szczątków, także sygnowana jest normą RIF. Faktem natomiast jest, że hitlerowskie mydło z okresy wojny, które na drodze komercyjnych zakupów trafiało też do ludności okupowanych krajów, było fatalnej jakości ersatzem. Nie pieniło się zbyt dobrze, walory zapachowe były nijakie. Wśród milionów cywili podbitych terytoriów, świadomych, do czego zdolny jest hitlerowski okupant, być może zrodziło się przekonanie, że zła jakość mydła III Rzeszy jest wynikiem makabrycznego składnika używanego w produkcji. Ukuta wtedy plotka znalazła formalne oparcie po odkryciu po wojnie skali hitlerowskiego okrucieństwa połączonego z przemysłowym pragmatyzmem. Niemieckie okupacyjne mydła pojawiają się sporadycznie na kolekcjonerskim rynku, odnajdywane są też na pobojowiskach i w rejonach niemieckich magazynów. W większości przypadków kostki są stwardniałe i konsystencją przypominają gipsowe odlewy. W niemieckiej armii wraz z mydłami tego typu wydawano niewielkich rozmiarów mydelniczki z tworzywa w różnych kolorach. Szczotka, pasta, kubek... wrząca woda Oprócz mydeł i mydelniczek kolejną ważną grupę toaletowych akcesoriów stanowiły przedmioty związane z higieną jamy ustnej. Oprócz produktów marki Odol do rąk żołnierzy Wehrmachtu trafiały pasty do zębów Blendax, Marylan, Chlorodont, Nivea i wiele innych. Popularne były mydła do zębów marki Rosodont, przenoszone w kwadratowych pojemnikach ze sztucznego tworzywa, najczęściej w białym kolorze, choć trafiają się także wersje brązowe, granatowe i czerwone. Używano szczoteczek do zębów bardzo często pochodzących z rozmaitych lokalnych firm. Z kolei większość szczoteczek używanych przez żołnierzy amerykańskich pochodziła z koncernu Johnson & Johnson. Najczęściej spotyka się wersje z czerwonego, żółtego lub niebieskiego tworzywa, sygnowane US Army Tek Johnson & Johnson. Amerykanie otrzymywali je w prostokątnych pojemnikach z cienkiego plastiku. Powszechna jest także nieco dłuższa wersja bez nazwy producenta, sygnowana po prostu US Army. Zdarzają się także szczoteczki sygnowane napisem Gift of the American Red Cross. Brytyjskie szczoteczki były znacznie bardziej różnorodne i pochodziły od rozmaitych producentów. Wśród różnokolorowych typów nieznacznie różniących się od siebie także kształtem, wykopywanych swego czasu na terenie dolnośląskich obozów jenieckich, powtarzały się takie sygnatury jak Pure Bristles Maw’s "Meritor", Zeno Made in England czy Sterilized Elite Made in Canada. Standardowym środkiem do mycia zębów w armii brytyjskiej było mydło do zębów Gibbs, chociaż oczywiście używano też wyrobów innych producentów. Szczoteczki przenoszono w różnych pojemnikach. Sporą grupę stanowiły szklane fiolki z metalowymi zakrętkami, zawsze dziurkowanymi, w celu zapewnienia wentylacji mokrego włosia. Istniały zakręcane pojemniki wykonane w całości z metalu lub bakelitu. Utrzymanie higieny w polu wymagało wody. I tu znów trywializm frontu rzucał kłody pod nogi. W sercu Europy, w dumnych niegdyś - ale na linii walk zrujnowanych metropoliach, w których nie działały wodociągi, wody brakowało. Na Wschodzie brakowało jej ze względu na oddalenie rzek, a większość dowiezionego zapasu przeznaczano do celów konsumpcyjnych. Ten aspekt życia żołnierza niewiele różnił się od spartańskich realiów sprzed wieków. Chociaż armia niemiecka dysponowała, zwłaszcza pod koniec wojny, bronią która technologicznie wyprzedzała swoją epokę o dekady, w kwestii mycia w niemieckich szeregach niewiele zmieniło się od czasu wojen napoleońskich. Trafnie opisuje to we wspomnieniach weteran Wehrmachtu, William Lubbeck: "Trudno było pilnować higieny osobistej i stała ona na zdecydowanie niższym poziomie niż w dzisiejszym wojsku. Czasami budowaliśmy balię lub prysznic albo mieliśmy dostęp do jeziora czy rzeki. Częściej myliśmy się mniej więcej raz na tydzień mydłem z niewielką ilością wody, jeśli nie trwały walki. Ponieważ nie miałem szczoteczki, nakładałem trochę pasty na palec i szorowałem nim zęby raz czy dwa razy na tydzień. Zwykle co kilka tygodni miałem okazję ogolić się moją prostą brzytwą". W relacji tej dziwi jednak brak szczoteczki do zębów w wyposażeniu autora, bowiem w ten akurat przedmiot Niemcy starali się zawsze wyposażać swoich ludzi. Widać, nie zawsze skutecznie. Gdy żołnierze Wehrmachtu w Rosji klęli na zimną wodę, tysiące kilometrów dalej, na innym teatrze działań wojennych, polski chirurg dr Eugeniusz Mierczyński, którego szlak bojowy wiódł przez Irak i Egipt, przeżył diametralnie inną, ale także dość niemiłą przygodę związaną z myciem nad Jeziorem Tyberiadzkim: "Dokucza nam pragnienie, wszyscy chcą pić. Widzę oparte na rusztowaniach rury, biegnące w stronę urządzeń obozowych. Idę tam z nadzieją, że nareszcie orzeźwię się i opłuczę z kurzu. Otwieram kurek i odskakuję, bo leje się na mnie wrzątek. Pod wpływem słonecznych promieni w metalowych rurach omal nie zagotowała się woda". TOMASZ BIENEK LITERATURA: HENRY-PAUL ENJAMES, "GI Collector’s Guide: Army Service Forces Catalog, U.S. Army European Theater of Operations, Volume I", Histoire & Collections 2009. WILLIAM LUBBECK, "U bram Leningradu. Wspomnienia żołnierza Grupy Armii Północ", Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2009. EUGENIUSZ MIERCZYŃSKI, "Wojenne wspomnienia chirurga", Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1983. LAWRENCE PATERSOn, "U-Boot. Życie codzienne na niemieckim okręcie podwodnym w czasie II wojny światowej", Carta Blanca, 2011. GORDON ROTTMAN, RON VOLSTAD, "Niemiecki ekwipunek bojowy 1939-1945", Osprey Publishing Ltd., 1991. AUGUSTIN SAIZ, "Deutsche Soldaten", Vesper, Poznań 2009.