Mieszkam na warszawskiej Starej Pradze w wielopiętrowym bloku z drugiej połowy lat 60. Blok jak blok - klatka schodowa, dwie windy, na zewnątrz nieduży parking. Mieszka tu sporo starszych osób. Blok znajduje się w całkiem atrakcyjnej okolicy - blisko stacji metra, z dobrym dojazdem do centrum miasta. Szybki rzut oka na portale ogłoszeniowe i widzę, że trudno znaleźć w okolicy mieszkanie w cenie 15 000 zł za metr kwadratowy. Prędzej za 17 000 czy 18 000 tys. zł. Nie dziwi, że atrakcyjność tego miejsca przyciąga osoby szukającego własnego "m". Od wielu miesięcy do mojej skrzynki pocztowej trafiają karteczki od takich poszukiwaczy. Napisali do mnie Łukasz, Cezary, małżeństwo, które "chce wreszcie coś kupić", napisał też Vadim. Napisali, że chcą zamieszkać w tej okolicy. Teraz, od razu, już wykładają na stół gotówkę. Napisali odręcznie, na zwykłym papierze, czasem dołączając do swojej oferty urocze rysunki. Wszystko wygląda całkiem przekonująco. Po bliższym spojrzeniu widać jednak, że napisy na kartkach to nie oryginał, a skserowana ulotka. Prostotę przekazu i formę szczerego apelu ma zapewne uautentycznić użycie cienkiego, wyglądającego na tani papieru. Flipperzy na łowach. "Małżeństwo kupi mieszkanie" Tego typu ulotki znajdowane w skrzynkach pocztowych to najprawdopodobniej działania tzw. flipperów. Osób, które skupują mieszkania, często zaniedbane, następnie remontują je (nierzadko przy użyciu tańszych materiałów), zaś na końcu sprzedają po wyższej cenie. Ten sposób działania znany jest nie od dziś. Odnoszę jednak wrażenie, że forma dotarcia do potencjalnych sprzedawców mieszkań, jaką są wspomniane ulotki, od jakiegoś czasu się rozwija. - Oczywiście to nie są żadne młode małżeństwa, tylko najczęściej osoby, które nie zaspokajają swoich własnych potrzeb mieszkaniowych, skupujące takie mieszkania hurtowo - mówi politolog i urbanista dr Łukasz Drozda. - Być może opłaca im się rozrzucić tysiące takich ulotek, choćby miał na nie zareagować tylko jeden emeryt. Chodzi o to, by żerować na życzliwości starszych osób w stosunku do młodych - dodaje. Postanowiłam sprawdzić, ile takich ulotek trafia do mojej skrzynki pocztowej. Zaczęłam zbierać je od października zeszłego roku. Dziś w mojej kolekcji jest ponad 20 ulotek. Oznacza to, że co najmniej raz w tygodniu dostaję taki komunikat. Czuję, że ktoś nieustannie poluje na mieszkanie w okolicy. Przed październikiem tych ulotek było nawet więcej. Flipperzy i nieświadome starsze osoby O tego typu ulotkach pisała niedawno architektka i urbanistka Magdalena Milert. "Przed flipperami, którzy nie tylko wywieszają takie bannery, ale przede wszystkim wrzucają ulotki 'kupię mieszkanie, może być do remontu' (często z infantylnym rysuneczkiem domku lub pary) to powinna być jakaś akcja edukacyjna. Tak jak się edukuje o sposobach na wnuczka. Dlaczego? Bo często podszywają się pod biednego studenta, młode małżeństwo albo nawet jawnie mówią grubo zaniżone ceny mieszkań" - czytamy we wpisie na jej profilu Pieing na Facebooku. "Nieświadome, często starsze osoby potem podpisują umowy, w których realnie tracą kilkanaście, kilkadziesiąt czy nawet kilkaset tysięcy złotych. [...] Społecznie tracimy wszyscy, bo mieszkanie od flippera jest wykończone najtańszymi materiałami, które zaraz się rozpadną, często podzielone niezbyt zgodnie z prawem budowlanym i trafić na takie 'M', to jak wyrzucić kupę kasy na remont" - dodała. Flipperzy. Rozgrzany rynek nieruchomości Z Magdaleną Milert zgadza się dr Łukasz Drozda. - Najbardziej podatne na takie działania flipperów, jak te ulotki, są osoby starsze. Jeżeli ktoś dziś szuka mieszkania, a tym bardziej, jeśli jest to prawdziwe młode małżeństwo, posługuje się portalami ogłoszeniowymi, a nie rozrzuca po okolicy odręcznie zapisane karteczki. Anonse, w mających coraz mniejsze nakłady gazetach, też raczej już nie wchodzą w grę - mówi. Ekspert w używaniu takich ogłoszeń widzi pewien sens. Jak mówi, rynek mieszkaniowy jest obecnie mocno rozgrzany. - Mieszkania znikają szybko, szczególnie w takich miejscach, jak to, które pani opisuje. Pewnym patentem jest dotarcie do osób, które nie zamieszczają ogłoszeń w sieci. W Warszawie najlepiej jest wynająć mieszkanie po znajomości, bo wtedy nie musimy bić się na castingu z setką innych zainteresowanych. Podobnie jest w przypadku kupna nieruchomości - jeżeli ktoś znajdzie tego typu niszę i dotrze do osób za pomocą ulotki, może mieć większe szanse na zakup - wyjaśnia Drozda. Urbanista o działaniach flipperów: Jawny wyzysk Autor książki "Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce" zauważa, że rzeczone ulotki to tylko jedno z problematycznych działań flipperów na rynku mieszkaniowym. - Bardziej niepokojące jest precyzyjne namierzanie potencjalnych mieszkań na sprzedaż przez księgi wieczyste. Flipperzy zwracają uwagę na najstarszych właścicieli, np. osoby w wieku powyżej 90 lat, które bez wsparcia młodszych członków rodziny są często najbardziej narażone na manipulacje wyrachowanych spekulantów. Co prawda są to dane poufne, ale do numeru księgi wieczystej da się dotrzeć dzięki wyszukiwarkom internetowym, a potem namierzyć po numerze PESEL wiek właściciela. To znacznie bardziej niebezpieczny sposób naciągania starszych osób od znanego już powszechnie wyłudzenia "na wnuczka" czy nawet phishingu - tłumaczy Łukasz Drozda. O takich praktykach mówi wprost: - To jawny wyzysk i brutalnie skuteczne działanie. Nie chciałbym w tym przypadku używać określenia "inwestycja". Dlaczego działalność flipperów na rynku mieszkaniowym budzi często kontrowersje? Według Łukasza Drozdy ich działalność ma charakter pasożytniczy. - Firmy deweloperskie mają także dużo przewin na koncie, ale jednak dostarczają mieszkania, rozbudowują zasób mieszkaniowy. Flipperzy natomiast jedynie spekulują zasobami już istniejącymi, nie dodając do rynku nic od siebie. W najlepszym albo najgorszym razie dzielą już istniejące mieszkanie na mniejsze jednostki. Przy okazji często psują wentylację, nieprzygotowaną na działanie w poziomie między miniaturowymi lokalami, które niekoniecznie nawet spełniają wymogi prawa dotyczące mieszkań - mówi. 86 proc. polskich mieszkań stanowią lokale własnościowe. W tej grupie właścicieli jest dużo seniorów. Jak zauważa Drozda, często brakuje im wsparcia instytucjonalnego, są samotni, często wykluczeni, co tylko ułatwia zadanie "spekulantom". - Gdy trafiają na młodego cwaniaka, który skupuje mieszkania, jest dobrze przygotowany i ma wypracowane praktyczne metody działania, może łatwo podejść takie osoby - podsumowuje Łukasz Drozda. Anna Nicz Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!