Wyjazd na sześciotygodniowy staż do Bonn. Wynajęcie mieszkania na tak krótki okres graniczy z cudem - o czym szybko przekonują mnie wiadomości od agencji nieruchomości. Próbuję zatem szczęścia na portalach społecznościowych, pisząc posty w różnych grupach. Pod jednym z nich dość szybko pojawia się informacja z prośbą o kontakt w prywatnej wiadomości. Internauta zaznacza, że akurat zwalnia "cudowny pokój w Bonn" i może dać mi namiar na właścicielkę. Bardzo szybko dostaję pozytywną odpowiedź. - Mieszkanie jest w pełni wyposażone i w świetnej lokalizacji - przekonuje właścicielka lokum. Wyjaśnia, że większość czasu spędza na Malcie, ma podwójne obywatelstwo i jest tłumaczką. Jeśli jestem zainteresowana mieszkaniem, prawnik jej rodziny prześle stosowną umowę, a ona skan dowodu osobistego, bo podkreśla, że jest "poważną i wiarygodną osobą". Coś mnie jednak niepokoi. To cena! Jest zbyt atrakcyjna jak na koszty krótkiego wynajmu w Bonn. Za sześć tygodni właścicielka żąda 700 euro, miesiąc kosztowałby tylko sto euro mniej. W czynszu mieszczą się wszystkie rachunki, darmowy parking, WiFi i telefon stacjonarny. Kolega z Niemiec, którego pytam o radę, też nie dowierza. Mało tego, kiedy sprawdza rejestr budynków w internecie, okazuje się, że taki budynek nie istnieje. Na internetowej mapie we wskazanym miejscu jest skwer. Właścicielka nie chce jednak przesłać zdjęcia domu z zewnątrz i uparcie twierdzi, że żadnej pomyłki w adresie nie ma. Okazuje się też, że "naganiacz", który odezwał się pod postem, nie ma nic wspólnego z Bonn, a samo konto wygląda na fejkowe. Kontakt się urywa. Wierzchołek góry lodowej Nie jest to odosobniony przypadek. W Berlinie w ciągu zaledwie roku liczba zgłoszonych policji oszustw dotyczących wynajmu kwater wzrosła prawie dwukrotnie. W 2020 roku odnotowano 678 takich przypadków, a rok później już 1184. Ale to tylko te sprawy, które wpłynęły do organów ścigania. W Bonn policja nie prowadzi oddzielnych statystyk oszustw z fałszywymi ogłoszeniami najmu, ale rzecznik bońskiej policji Simon Rott potwierdza na zapytanie Deutsche Welle, że "zgłoszeń jest bardzo dużo". Rzeczywista skala problemu jest trudna do oszacowania, bo część poszkodowanych nigdy na policję się nie zgłasza. Zwykle chodzi o przelewy na sumę 1000-1500 euro (w przeliczeniu to 4465-6700 zł). Oprócz zapłaty za czynsz przestępcy żądają miesięcznej kaucji. Złapać dają się także miejscowi. Policja w Bonn podaje dwa przykłady. Dwudziestolatek chciał wynająć mieszkanie od Niemca, który rzekomo przebywał w Finlandii, a przelew wysłał do Hiszpanii. Z kolei osiemnastolatka szukała pokoju do wynajęcia. Właścicielka mieszkania domagała się przelania kaucji w ciągu 48 godzin, opcji obejrzenia lokum nie było. Oszuści zwietrzyli interes Latem oszuści wynajmujący przez internet domy widma są szczególnie aktywni. Łatwym celem są cudzoziemcy, bo najczęściej nie znają lokalnych warunków - przypomina Europejskie Centrum Konsumenckie. Organizacja ostrzega, że na fałszywe ogłoszenia natrafi się zarówno na popularnych portalach rezerwacyjnych, jak i na prywatnych stronach. W sieci można napisać wszystko i okrasić wymarzoną ofertę kradzionymi zdjęciami. Nawet jeśli pod wskazanym adresem znajduje się budynek, nie ma pewności, że ogłaszający jest jego właścicielem. Zwykle oszuści namierzają swoje ofiary na portalach społecznościowych. Zapisują się do różnych grup i wyłapują osoby szukające zakwaterowania. Potem proszą o wiadomość "na priv" i twierdzą, że albo sami szukają współlokatora, albo przekazują namiar do rzekomego właściciela. W obu przypadkach cena wynajmu jest bardzo atrakcyjna. Oszuści starają się też uśpić czujność, zaznaczając, że wykonują poważany zawód i są majętni. Zdarza się, że zaniepokojonym osobom oferują obejrzenie mieszkania w internecie, ale tylko przez komunikator. Są mało precyzyjni i nie odpowiadają konkretnie na pytanie, kto wynajmuje inne pokoje, albo twierdzą, że współlokatorzy rzadko przebywają w mieszkaniu. Już w pierwszej wiadomości zaznaczają, że pieniądze trzeba przelać na rachunek w innym kraju, bo rzekomy właściciel przebywa za granicą. Zdarza się, że obiecują przesłać klucz mieszkania po wpłaceniu kaucji i jeśli się ono nam nie spodoba, to odeślą pieniądze. Podkreślają, że to super okazja i chętnych jest wielu. Po przelaniu pieniędzy właściciel rozpływa się w powietrzu. Mieszkanie widmo, fałszywe dokumenty Sprawdzam jeszcze raz ofertę z Bonn dotyczącą mieszkania, gdzie zamiast budynku jest zielony skwer. Piszę do oszustów raz jeszcze, tym razem z innego konta pocztowego, podając się za studentkę ze Słowacji. Odpowiedź przychodzi po godzinie. Oferta wynajmu tego samego mieszkania w tym samym nieistniejącym budynku, opiewa na niższą cenę - 450 euro miesięcznie. Dołączone zdjęcia wyglądają na zrobione w kilku mieszkaniach. Proszę o przesłanie wzoru umowy. Moje pytania o numer telefonu i możliwość zobaczenia mieszkania przed zapłatą są ignorowane. Otrzymuję skan jedynie pierwszej strony dowodu rzekomej właścicielki oraz numer do przelewu na konto bankowe w Wielkiej Brytanii należące do innej osoby. Odpisuję wprost, że tego domu nie ma w rejestrze budynków. Bez reakcji. Poza pytaniem, dlaczego pieniędzy nie ma jeszcze na koncie. Żelazne zasady Policja w Bonn regularnie ostrzega w mediach przed fałszywymi ogłoszeniami. Radzi, by nie przelewać kaucji za mieszkanie przed jego obejrzeniem. Ostrzega przed super niskimi cenami, szczególnie wtedy, gdy rzekomy właściciel słabo zna niemiecki albo od razu przechodzi na język angielski. Należy też od razu skreślać agentów, którzy przedstawiają jedną ofertę. W Niemczech każdy pośrednik nieruchomości musi mieć licencję i określa to jasno kodeks handlowy. Jeśli nie ma o tym informacji na stronie, oferta może być fałszywa - przestrzega Europejskie Centrum Konsumenckie. Nie można też wierzyć w obietnice wysłania klucza do mieszkania. We wszelkich transakcjach trzeba unikać przelewów bankowych i przekazów międzynarodowych, bo szanse na odzyskanie pieniędzy są równe zeru. Chyba, że płaciliśmy kartą kredytową, wtedy można zwrócić się do banku, który wydał kartę, o uruchomienie procedury zwrotu pieniędzy. Niestety, większość oszustów żąda przelewu bankowego. Rzeczywistość jest brutalna. Kiedy zostaniemy oszukani w internecie, pozostaje nam zgłoszenie sprawy w najbliższej jednostce policji. Najczęściej jednak trudno namierzyć oszustów. Ja również przekazałam policji w Bonn korespondencję z oszustką podającą się za właścicielkę mieszkania. Poprosiłam też administratorów grup społecznościowych, w których aktywny jest naganiacz, o zablokowanie jego profilu i ostrzeżenie innych użytkowników. Adrianna Borowicz / Redakcja Polska Deutsche Welle