Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Era Obamy

Po jednej z najbardziej zaciętych kampanii w dziejach amerykańskiej polityki świat poznał już nazwisko 44 prezydenta USA. Wie jak wygląda i że wzbudza olbrzymie nadzieje. I pomimo wielu miesięcy skupiania na nim uwagi mediów, nie jest pewien, czego się po nim spodziewać.

/AFP

To co na temat Baracka Obamy przewijało się w relacjach i artykułach na całym świecie, opierało się w dużej mierze na mitach i legendach wykreowanych na potrzeby kampanii. Część z nich tworzył sam sztab Demokraty w celu pozyskania wyborców (zwłaszcza w pierwszej fazie kampanii i walki z Hilary Clinton). Część Republikanie walczący o jak najlepszy wynik Johna McCaina.

Kto kryje się zatem za ową "Wielką Zmianą", która tak mocno podbiła serca Amerykanów i jak wynika z sondaży także ludzi na całym świecie (nie wyłączając Polski)?

Maski kampanii

Trzeba wyraźnie podkreślić, że wbrew wyborczej retoryce poważną zmianę oznaczałby każdy wynik ostatnich wyborów. Obraz McCaina jako kontynuatora linii neokonserwatystów był bowiem dość sztuczny. Weterabn z Wietnamu przez lata był wszak niemal outsiderem, który znajdował się w opozycji do wielu działań Białego Domu.

W podobny sposób zafałszowano obraz Obamy niemal jako lewicowego radykała, choć tu w dużej mierze dało o sobie znać życzeniowe myślenie wyborców i mediów. Wrzucenie go w buty "anty-Busha" i przeciwnika dotychczasowej administracji wydawało się czymś naturalnym. Był wszak zdecydowanym krytykiem większości działań neokonserwatystów. Co więcej, w pierwszej fazie kampanii, kiedy musiał się ubiegać o głosy skrajnego skrzydła Partii Demokratycznej, łatka lewicowca była mu na rękę, co z radością podchwycili Republikanie. Prawda jest jednak taka, że od Johna McCaina różniło Obamę mniej, niż od wielu przedstawicieli własnej partii.

Ewolucja jakich wiele

Wizerunek lewicowego intelektualisty, który ma przeprowadzić w Waszyngtonie coś na kształt idealistycznej, postępowej rewolucji, od dawna do Obamy nie pasuje. Od wielu lat jest członkiem głównego nurtu polityki zdając sobie sprawę, że jako radykał niczego by nie ugrał. W USA możesz zostać prezydentem pochodząc z niezbyt zamożnej rodziny (jak Clinton). Możesz to zrobić nawet jako czarnoskóry, co udowodnił Obama. Nie masz jednak szans, głosząc poglądy uznawane za skrajne.

Obama zrozumiał to dość szybko. W chwili kiedy zamienił salony uniwersyteckie na polityczne, zaczął w szybkim tempie zrywać dawne kontakty i znajomości z ludźmi, którzy mogli być dla niego balastem. Szanse na prezydenturę pojawiły się wcześniej niż przypuszczał, toteż ostatnie kłopotliwe ogony gubił jeszcze w tym roku. Analiza jego drogi politycznej nie pozostawia jednak złudzeń. Obama nie jest marzycielem bujającym z głową w chmurach. To polityczny killer, potrafiący świetnie dobierać współpracowników i decydować w którym momencie i gdzie uderzyć.

Był rywal, nie ma rywala

W politycznej biografii Obamy jest coś bardziej interesującego od niecodziennego dzieciństwa, prestiżowych studiów i legendy czarnego chłopaka przebijającego się na szczyt. Najciekawsze jest to, w jaki sposób potrafił walczyć o swoje miejsce w polityce.

Kiedy w 1996 roku chciał dostać się do lokalnego senatu w Illinois, niewielu dawało mu szanse na uzyskanie nominacji. Dzięki niewielkiemu zespołowi współpracowników zdołał jednak doprowadzić do... rezygnacji bądź dyskwalifikacji wszystkich swoich partyjnych rywali! Jego ludzie znaleźli na listach poparcia aż czterech kontrkandydatów całe zastępy martwych dusz.

Wielu uważa, że podobne metody ludzie Obamy zastosowali w 2004 roku, kiedy starał się o miejsce w senacie USA. W sondażach zdecydowanie prowadzili inni Demokraci: Blair Hull i Daniel Heynes. Dość szybko w mediach królować zaczęły jednak informacje o przemocy w rodzinie (Hull) i plotki o malwersacjach (Heynes). Obama, jako jedyny czysty, wygrał nominację bez przeszkód.

W wyborach miał się zmierzyć (i według sondaży przegrać) z pewniakiem Partii Republikańskiej Jackiem Ryanem. Tymczasem Ryan niespodziewanie... wycofał się z wyścigu nieco ponad dwa miesiące przed wyborami. Była małżonka oskarżyła go o molestowanie seksualne. Jego miejsce zajął przypadkowy kandydat ściągany pospiesznie spoza stanu. Obama wygrał z najlepszym wynikiem w historii Illinois.

Kryzysem do tronu

Ostatnia i najważniejsza z kampanii Obamy, w opinii wielu ekspertów uchodzi za najlepszą w dziejach USA. To w jaki sposób przebiegała dowodzi, że senator nie jest wyłącznie "medialnym wynalazkiem ery BigBrothera". Jego gwiazda nie wzięła się wyłącznie z zapału tłumów poszukujących antytezy Busha.

Owszem, nie wzeszłaby tak wysoko i tak szybko, gdyby nie kilka zbiegów okoliczności (kryzys, Irak, ceny ropy). Gdyby nie zmęczenie neokonserwatystami i szczyt kryzysu finansowego, który szczęśliwie przypadł na kluczowe momenty kampanii, senator z Illinois zapewne nie miałby szans wygrać akurat tych wyborów.

Największe wyzwanie dopiero przed nim. Kryzys, który tak bardzo pomógł dostać mu się na szczyt, może się bowiem okazać zmorą jego prezydentury. Tych zwolenników Obamy, którzy oczekiwali przewrócenia amerykańskiego porządku do góry nogami, na 100 proc. spotkać musi zawód

Nie tylko dla tego, że w przyszłym roku przyjdzie mu się zmagać z sięgającym ponoć biliona dolarów (!) deficytem budżetowym. Także dlatego, że analizując zachowania i poglądy Obamy nie sposób go jednoznacznie umieszczać na lewicy.

Nad Wisłą przybyło zero

Wszystkich w Europie interesuje to, jak prezydentura Obamy przełoży się na politykę międzynarodową. Czy będzie przy tej okazji zauważał Polskę?

Jako pewnik można przyjąć, że zmieni się styl polityki zagranicznej, choć przy zachowaniu dotychczasowych kierunków. Obama da europejskim politykom powody do lepszego samopoczucia. Zapewni im pozory wpływu na decyzje Waszyngtonu, które Amerykanie i tak będą podejmowali sami. Obejdzie się bez owego demonstracyjnego lekceważenia, które wprawiało w taką furię przywódców Francji, Niemiec czy Włoch.

Podejście do Polski zmieni się nieznacznie i nadal będziemy zauważani o tyle, o ile będzie to po drodze z głównymi interesami USA bądź aktualną linią wobec Moskwy.

Faktem jest, że samego Obamy nie interesujemy ani trochę. A nawet jeżeli jakimś cudem nas by zauważył, to co najmniej połowa kadencji upłynie mu i tak na sprawach wewnętrznych.

Pewne nadzieje może jednak budzić otoczenie prezydenta, dość dobrze orientujące się w kwestiach Europy Wschodniej. I nie mówię tu już nawet o otoczenia Obamy. I nie mam tu nawet na myśli Zbigniewa Brzezińskiego i jego syna Marka, ale choćby o nowego szefa administracji Rahma Emanuela i Stroba Talbotta. No i Rona Asmusa - postać nad Wisłą już cokolwiek legendarną...

Nowy styl, stary kierunek

"Wielkiej Zmiany" nie będzie na pewno w głównych kierunkach polityki zagranicznej. Najważniejsze pozostaną Bliski Wschód (co podkreśla mianowanie wspomnianego Rahma Emanuela, byłego ochotnika z Sił Obronnych Izraela z 1991) i Iran. Obama będzie chciał zapewne dorzucić do tego zainteresowanie Afryką, tym bardziej, że podobny gest jest spodziewany i nie musi tu przełamywać oporu opinii publicznej bądź Kongresu.

Trudno będzie Obamie dokonać czegoś spektakularnego w sprawie Iraku. Po wynegocjowanym jeszcze przez Busha planie wycofania wojsk amerykańskich nie ma tu już wielkiego pola manewru.

Z popularnym przez kontrast do Busha wizerunkiem niepoprawnego pacyfisty kłócą się wystąpienia prezydenta-elekta w kilku innych sprawach. A to grożenie jednostronnym atakiem na cele terrorystów w Pakistanie, jeżeli władze tego kraju "nie zechcą, bądź nie będą mogły" zrobić tego same. A to chęć większego zaangażowania w Afganistanie oraz wspieranie w senacie większości decyzji wzmacniających wydatki na obronność i bezpieczeństwo.

Jedyne kierunki w których można się spodziewać znacznego złagodzenia linii to zapewne Korea Północna i Kuba. Choć o tej ostatniej przebąkiwano już nawet za Busha, po kosmetyce jaką poddał reżim Raul Castro.

Na liście zmian może się też znaleźć tarcza antyrakietowa, choć mając w pamięci głosowania Obamy, chodzić będzie zapewne o jakąś rewizję planu, nie zaś rezygnację w ogóle.

Okrakiem na barykadzie

Stosunkowo najłatwiej będzie Obamie wprowadzić zmiany w kwestiach obyczajowych. Z punktu widzenia finansów spełnienie tych obietnic będzie zapewne najtańsze. Mając przed sobą naprawdę trudne czasy i konieczność zaciskania pasa, może jednak nie być zainteresowany zrażaniem do siebie znacznej części elektoratu. Po drugie, także w kwestiach obyczajowych Obama reprezentuje mieszankę, która nie jest jednoznacznie lewicowa.

Owszem - popiera prawo do aborcji przez cały okres ciąży (z niewielkimi ograniczeniami w 3 ostatnich miesiącach). Jest też za złagodzeniem restrykcji w badaniach nad komórkami macierzystymi. Z drugiej strony, wbrew partyjnej lewicy popiera karę śmierci. I choć osobiście nie ma nic przeciw "małżeństwom homoseksualnym", to zdecydowanie sprzeciwia się narzucaniu poszczególnym stanom decyzji w tej sprawie. A to w przypadku większości z nich oznacza brak legalizacji.

Przyciąć i załatać

Dużo trudniej przy gigantycznej dziurze budżetowej będzie Obamie dokonać drastycznych zmian w polityce wewnętrznej. Stosunkowo najwięcej obiecał w kwestii podatków, co w historii amerykańskich wyborów nie stanowi szczególnego wyjątku. Nie będzie zatem wyjątkiem, jeżeli tych obietnic nie dotrzyma (pamiętne "read my lips" Busha seniora), bądź będzie bardzo odwlekał wprowadze ich w życie.

Doprowadzi zapewne do sztandarowego podwyższenia podatków najbogatszym, za których uznał zarabiających powyżej 200 tys. rocznie oraz rodziny o dochodach ponad 250 tys. Chce też dodatkowo opodatkować duże kompanie oraz, choć wydaje się do tego coraz mniej przywiązany, obciążać firmy wynoszące produkcję do Chin bądź Indii.

Zajmując stanowisko w kwestiach podatkowych Obama zostawiał sobie jednak wiele możliwości manewru. Jak choćby w przypadku zapowiedzi ulg bądź obniżenia progu dla wszystkich od klasy średniej w dół. Cóż bowiem oznacza to w praktyce? Nie wiadomo. Obama nigdy nie dał się złapać na sformułowaniu granic dochodów tej grupy. Złapano na tym Joe Bidena (podał poziom 150 tys. rocznie), złapano kilku kolegów partyjnych (120 tys.). Ale samego kandydata nigdy.

W zdrowym ciele...

Także w innych dziedzinach trudno spodziewać się po Obamie rewolucji. Nie będą nią raczej sprawy imigracyjne, gdzie co prawda chciał pewnych udogodnień dla "nielegalnych", ale stawiał im konkretne warunki. Zdecydowanie popierał też budowę muru na granicy z Meksykiem. W przypadku polskich wiz, będzie zapewne kontynuował politykę poprzedniej administracji, a już ona zmierzała powoli w kierunku zniesienia obostrzeń.

Obama będzie chciał zapisać się w historii jakąś wersją reformy służby zdrowia. I będzie to zapewne, obok kryzysu finansów, najtwardszy orzech do zgryzienia. Jej reforma nie udała się bowiem nawet Clintonowi, choć dysponował o wiele lepszym budżetem i wydawał się mieć na to więcej czasu i sił. I będąc szczerym, trudno wskazać powód, dla którego miałoby się to udać akurat dziś.

USA były, są i zapewne jeszcze przez lata będą jedynym wśród najlepiej rozwiniętych państw świata, w którym znaczna część społeczeństwa żyje bez ubezpieczeń zdrowotnych. Złotym środkiem Obamy ma być objęcie obowiązkowym ubezpieczeniem dzieci i pozostawieniem nieobowiązkowych ubezpieczeń dla dorosłych. Kiedy sytuacja finansowa na to pozwoli? Nie wiadomo.

Zielony dystans

I wreszcie - prawdziwy konik Demokratów i Obamy - globalne ocieplenie i polityka energetyczna. Przez szereg lat, co niepomiernie podbudował Nobel dla Ala Gore, było to ulubione działo, którym strzelano do administracji Republikanów. W opinii nowego prezydenta, a nie jest w tym wśród Demokratów odosobniony, rząd powinien znacznie zwiększyć wydatki na zaawansowane technologie i poszukiwać nowych źródeł energii (biopaliwa, wiatrowa, słoneczna, hybrydy). Według badań, owa "zielona energia" cieszyła się jednak sporym zainteresowaniem Amerykanów w chwili największego skoku cen ropy. Dziś kiedy ceny spadły, Obama może spokojnie odłożyć plan na zaś. Niewykluczone, że będzie go realizował - ale trudno też oczekiwać, by nadał mu rangę priorytetu. Co więcej, już po spadku cen przyznał, że nie miałby oporów przed "warunkowym" zwiększeniem wydobycia ropy i gazu ze złóż przybrzeżnych, o ile nie są one częścią rezerwatów przyrody. Założenie, ze czwarta część energii w USA 2025 roku będzie pochodzić ze źródeł alternatywnych mogłoby się jednak powieść tylko w przypadku szybkiego poradzenia sobie z kryzysem.

Mirosław Skowron

Tygodnik Solidarność

Zobacz także