Demokraci.Kropka.pl
Wybory pokazały, że nowy szyld środowiska Unii Wolności nie poprawił jego notowań. Czy to koniec kariery zasłużonych działaczy?
"Wyniki wyborów parlamentarnych niejednego z nas zasmuciły i rozczarowały. Nie wierzmy tym, którzy obwieszczają koniec Partii Demokratycznej, a wraz z nią środowiska związanego z Unią Demokratyczną i Unią Wolności" - pisał do zwolenników po wyborach szef Partii Demokratycznej, Władysław Frasyniuk.
"W demokracji nie ma przegranych" - kontynuował. Trudno nie zgodzić się z Frasyniukiem. PD rzeczywiście w tym roku nie przegrała w zwykły sposób. Partia - w jednobrzmiącej opinii komentatorów - poniosła klęskę.
Nowy szyld - płonne nadzieje
Powstała w maju 2005 roku, a właściwie przekształcona z Unii Wolności Partia Demokratyczna, która wyciągnęła rękę do części dawnych członków SLD, miała zagwarantować wyborczy sukces. W nowym Sejmie demokraci widzieli dla siebie rolę mediatora pomiędzy ścierającymi się partiami. "PD jest ugrupowaniem, które ma szansę nie dopuścić do wyniszczającej walki i zwrotu w kierunku autorytarnego państwa" - podkreślał przed wyborami przewodniczący Rady Politycznej Partii Demokratycznej Tadeusz Mazowiecki. Dziś demokraci nie mają już szansy, o jakiej mówił Mazowiecki, bo członkowie PD mogą oglądać obrady Sejmu jedynie w telewizji.
Partia Demokratyczna, wcześniej jako Unia Wolności, od wyborów w 1997 roku nieustannie traciła w oczach wyborców. Nieco ponad 13-procentowe poparcie osiem lat temu, cztery lata później spadło o 10 punktów niżej i z oczywistych względów wyrzuciło UW poza Sejm. Tegoroczne wybory to już kompletna klapa PD - zaledwie 2,5 procent poparcia.
Nie inaczej było w wyborach prezydenckich. Popierana przez demokratów Henryka Bochniarz według wszelkich sondaży cieszyła się poparciem w granicach błędu statystycznego. Zaufanie dla kandydatki demokratów potwierdziły też same wybory, w których Bochniarz uzyskała wynik zbliżony do tego z przedwyborczych notowań.
A miało być tak pięknie. UW zaprosiła do rozmów o utworzeniu nowej inicjatywy polityków związanych wcześniej z Unią Demokratyczną (Mazowiecki) czy Sojuszem Lewicy Demokratycznej (Jerzy Hausner). To właśnie ci dwaj politycy, obok przewodniczącego UW Frasyniuka, zostali liderami nowej inicjatywy. Także premier Marek Belka poparł inicjatywę założenia Partii Demokratycznej, obiecując rychłe wstąpienie w jej szeregi.
Pod deklaracją ideową PD podpisało się 176 osób, ludzi nauki, kultury, przedstawicieli organizacji samorządowych i pozarządowych (m.in. Bronisław Geremek, Janusz Onyszkiewicz, Zbigniew Bujak, Kazimierz Kutz). Te nazwiska miały przyciągnąć wyborców, a UW w zmienionej postaci - już jako PD - miała po czterech latach przerwy powrócić do Sejmu. To się jednak nie udało, choć partia liczyła na powtórzenie dobrego wyniku części osób z nią związanych w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Okazało się, że nazwiska, które miały zagwarantować sukces, wcale się nie sprawdziły. Po pierwsze, na wyborców nie działa już specjalnie mit "Solidarności" w wydaniu Frasyniuka i obwinianego często - do spółki z Balcerowiczem - za całe zło III Rzeczpospolitej, a zwłaszcza grubą kreskę, Mazowieckiego. Prawie nikogo nie przekonało też ściągnięcie do PD Belki czy Hausnera. Co prawda są to fachowcy, którzy wyrobili sobie w naszej polityce nazwisko, ale trudno powiedzieć, by odnieśli w niej oszałamiający sukces.
Dodatkowo zarzucono PD, że zmiana szyldu partii to co najmniej kontrowersyjne tworzenie spadochronu dla ludzi z SLD, a nie próba uzyskania nowej jakości.
"Nie" dla stabilizacji
Poprzedniczka PD - Unia Wolności - była zwykle w Sejmie partią rozsądku, umiaru i stabilizacji. Podczas tegorocznych wyborów po raz kolejny okazało się jednak, że wyborcy nie oczekują stabilizacji, ale zmiany, i to radykalnej zmiany na lepsze. PD zaproponowała ambitny program. Jak się okazało, był on tym razem za mało ambitny.
Demokraci dużą część swojej kampanii wyborczej poświęcili na narzekanie. Zdaniem Frasyniuka, PD nie odniosła sukcesu wyborczego, bo wybory zdominowała rywalizacja między dwiema partiami i dwoma kandydatami. W efekcie, obok czołowych partii - PiS-u i PO - zaistnieć mogły tylko partie populistyczne, do jakich PD się nie zalicza.
Demokraci liczyli na głosy ludzi "zmęczonych politycznym teatrem". Zawiedli się, bo okazało się, że tacy ludzie ich nie poparli, bo zwyczajnie do wyborów nie poszli.
Czy demokraci odegrają jeszcze jakąkolwiek rolę na polskiej scenie politycznej? Wydaje się, że ich pięć minut już dawno minęło. A najlepszym polem działania jest to, co od kilku lat robią z niezłym skutkiem, czyli reprezentowanie naszego kraju na forum międzynarodowym.
To właśnie politycy PD konsekwentnie wspierali polską drogę do Unii Europejskiej, za co zostali docenieni przez wyborców właśnie podczas elekcji do Parlamentu Europejskiego.
Unia Wolności w 2003 roku stała się członkiem Europejskiej Partii Liberałów, Demokratów i Reformatorów (obecnie ALDE) i dzisiaj - już jako Partia Demokratyczna - w rodzinie europejskich liberałów i demokratów czuje się znacznie lepiej niż na krajowym podwórku.
Co czeka w takim razie demokratów w Polsce? Szefowie PD uważają, że na rodzimej scenie politycznej jest miejsce dla silnej partii pozaparlamentarnej, skoro aż 60 procent wyborców nie poszło do urn, a zatem niejako nie identyfikuje się z rządzącymi. Czy jednak demokraci będą w stanie przekonać tych zniechęconych do skutecznej współpracy?