Klamka nie zapadła, nic nie jest przesądzone. - Póki co, żadne decyzje o ewentualnym ukaraniu Joanny Lichockiej ze strony władz partii czy ciał dyscyplinarnych nie ma. To wszystko, co mogę na ten moment powiedzieć - przekazał nam Radosław Fogiel, wicerzecznik PiS.Słowa swojego kolegi z ław poselskich potwierdza Waldemar Andzel, który zajmuje się dyscypliną w klubie parlamentarnym partii rządzącej. Kiedy pytamy go, jakie konsekwencje mogłyby ewentualnie wchodzić w grę, odpowiada: - Zarówno zachowanie jak i potencjalna kara podlegają ocenie i dyskusji. Decyzję podejmuje prezydium klubu. Jak podaje "Newsweek", Joanna Lichocka ma jednak taryfę ulgową u prezesa PiS. Po pierwsze, była dziennikarka zna Jarosława Kaczyńskiego od 30 lat. Po drugie, szef partii rządzącej ma mieć dług u swojej posłanki. Dlaczego? Bo po katastrofie smoleńskiej udzielił jej wywiadu rzeki, który trafił do kosza. Zdaniem tygodnika, książka nie została opublikowana, bo zawierała kontrowersyjne fragmenty. Kaczyński miał w niej mówić m.in. o tym, że "demokracja jest przereklamowana". Według samej autorki, tekst był zbyt osobisty, dlatego prezes nie zdecydował się na publikację. - Prezes PiS opowiadał o swoich przeżyciach po katastrofie smoleńskiej. Rozmowy trwały trzy miesiące i odbyły się w wakacje po tragedii. Ujawnił tam informacje, które były później w prasie. Powiedział m.in. o tym, że ukrywał wiadomości o śmierci brata przed chorą mamą - mówi Interii osoba z kręgu Joanny Lichockiej. Chodzi choćby o doniesienia dotyczące fikcyjnych wydań "Rzeczpospolitej". W gazecie stworzonej na potrzeby pani Jadwigi Kaczyńskiej miało nie być słowa o katastrofie smoleńskiej. Jak mówi nasze źródło z kręgu posłanki PiS, to jednak nie wywiad schowany do szuflady miał zadecydować o tym, że Joannie Lichockiej włos nie spadł z głowy. - Prezes uważa, że Asia nie zrobiła nic złego. Jego zdaniem przez ten nieszczęsny gest dała pretekst, oprawę do ataku na PiS. Według Kaczyńskiego, wszystko zostało przygotowane wcześniej przez sztab Platformy. To dlatego prezes nie jest wściekły na Lichocką. I tylko dlatego nie ścięto jej głowy - mówi nam osoba życzliwa posłance. W PiS słyszymy jednak, że politycy zajmujący się kampanią prezydencką Andrzeja Dudy nie chcą, by postępek Joanny Lichockiej uszedł jej płazem. Przede wszystkim ze względu na trwającą kampanię wyborczą. Za ukaraniem parlamentarzystki są m.in. Joachim Brudziński, szef sztabu organizacyjnego czy Adam Bielan, rzecznik prasowy sztabu prezydenta. - Ja? Ja nie zajmuję się ewentualnymi karami dyscyplinarnymi - odpowiada Interii Bielan, kiedy pytamy go o ewentualną karę dla Joanny Lichockiej. Joachim Brudziński pozostawał dla nas nieuchwytny. Nie jest tajemnicą, że sprawa jest poważna i zaangażował się w nią sam Jarosław Kaczyński. - Prezes nie broni Lichockiej. Padają argumenty, że u konkurentów są osoby, które wykonywały gorsze gesty i oni z tym nic nie zrobili. Nie było kar ani przeprosin - mówi nam bliski współpracownik szefa PiS. Jako przykład podaje Kingę Gajewską, która miała pokazać gest podrzynania gardła. - Nie możemy okazać słabości. Takie padają argumenty - dodaje nasz informator. Czy posłanka powinna się obawiać, tego jeszcze nie wiadomo. - Wszystko zawsze może się zmienić - mówi tajemniczo Fogiel. - Kwestiami związanymi ze sprawami wewnątrzpartyjnymi zajmują się władze partyjne. W tym zakresie będzie rozmowa i dyskusja o tym (geście i zachowaniu Lichockiej - red.) - przekazał Interii przewodniczący Komitetu Wykonawczego PiS, Krzysztof Sobolewski. Przypomnijmy: do kontrowersji doszło podczas posiedzenia Sejmu z 13 lutego. Po głosowaniu w sprawie rekompensaty w wysokości prawie 2 mld zł dla mediów publicznych, Joanna Lichocka pokazała środkowy palec w kierunku opozycji. - Przesuwałam dwukrotnie palcem pod okiem, bo byłam zdenerwowana - tłumaczyła najpierw parlamentarzystka PiS. Później przeprosiła wszystkich, którzy poczuli się urażeni. Jakub Szczepański