Czy spektakl "Dziadów" Adama Mickiewicza w interpretacji Mai Kleczewskiej, wystawiony w krakowskim Teatrze imienia Słowackiego wywołałby hałas? Zapewne tak. Stał się on jednak wielokrotnie większy, kiedy małopolska kurator oświaty Barbara Nowak zajęła się nim w swoim twitterowym wpisie "ODRADZAM organizację wyjść szkolnych na spektakl 'Dziady' w Teatrze J. Słowackiego. W mojej ocenie, haniebne jest używanie dzieła wieszcza A. Mickiewicza dla celów politycznej walki współczesnej opozycji antyrządowej z polską racją stanu" - napisała pani kurator, znana już wcześniej z mocnych i kontrowersyjnych wystąpień. Może nawet istotniejszy był komunikat małopolskiego kuratorium. "W związku z pytaniami dot. najnowszej interpretacji 'Dziadów' w krakowskim teatrze J. Słowackiego, Małopolski Kurator Oświaty informuje: spektakl zawiera treści, które nie wpisują się w cele systemu oświaty określone w artykule 1 punkt 1-3 prawa oświatowego" - to rada zmieniła się w coś na kształt nieformalnego, ale jednak zakazu, skoro powołano się na przepisy prawa. Teatr czy plakat? Czy mogę w tym momencie dokonywać oceny samego spektaklu, skoro go nie widziałem? Kiedy zaczynała się debata na temat "Klątwy" w teorii Stanisława Wyspiańskiego, a tak naprawdę Olivera Frjilicia w warszawskim Teatrze Powszechnym, przekonywałem, że scena, w której aktorka ssie penisa rzeźby Jana Pawła II może być oceniana na podstawie samego opisu i bez kontekstu całości, ba może stać się powodem odrzucenia tej całości, czyli nie pójścia na ten spektakl. Niemniej duży tekst o "Klątwie" popełniłem po jego zobaczeniu. W tym przypadku wiem na podstawie opisów, często zresztą entuzjastycznych, że filomaci siedzący w carskim więzieniu zmieniają się w filomatki walczące o prawa kobiet. Sam Gustaw-Konrad także jest kobietą. Jak poradziła sobie Kleczewska z wtłoczeniem tekstu Mickiewicza w afirmację Strajku Kobiet? Wydaje się to karkołomne. Mogę tylko napisać, że to nie pierwszy tego typu "eksperyment". Kilka miesięcy temu obejrzałem w warszawskim Collegium Nobilium (czyli teatrze Akademii Teatralnej) przedstawienie "Edyp-Antygona" w reżyserii Adama Nalepy. Inscenizacja łącząca oba dramaty Sofoklesa przeniosła je, a zwłaszcza "Antygonę", we współczesne czasy. Antyczna bohaterka okazywała się także reprezentantką Strajku Kobiet katowaną przez polską policję. Całkiem wbrew zachowanemu jednak tekstowi Sofoklesa, w którym nadal mówiła, że broni prawa boskiego przed prawem stanowionym. To raczej argumentacja obrońców życia. Piękny przekład Antoniego Libery został przetkany dzisiejszymi wstawkami, często gęsto wulgaryzmami. Powstał rodzaj zaangażowanego manifestu (którym skądinąd była też "Klątwa"), gdzie sprzeczność między tekstem, w każdym razie jego częścią, a obrazem, biła po oczach i uszach. Tyle że manifestu wystawianego w kameralnych warunkach dyplomu czwartego roku Akademii. Tu idzie się podobną drogą na wielkiej i znanej scenie. Pojawiają się dwa problemy. Po pierwsze wierności, choćby minimalnej, autorowi. Po drugie, i może ważniejsze, przekształcania tekstów dawnych dramatopisarzy w chaotyczne polityczne plakaty. Znajomy pytany o wrażenia z jednego z warszawskich teatrów, gdzie wystawiano "Życie jest snem" Pedro Calderona de la Barki, odpowiedział: "Obejrzałem nawet zręczny antypisowski pamflet". Calderon nie pisał oczywiście o PiS. Ale takich spektakli będzie coraz więcej. Czy to jest spójne i inteligentne? Teatr ma prawo reagować na współczesne konteksty, pytanie jednak, czy powinien zmieniać się w producenta zaangażowanej publicystyki. Przypomnę, że Jan Englert miał odwagę w roku 2017 nazwać "Klątwę" Frjilicia - "incydentem pozaartystycznym". Mimo wszystko spróbuję sprawdzić, co tak naprawdę zrobiła Kleczewska. Na razie dwie uwagi niejako na marginesie, dotyczące tła politycznego. To jest nieskuteczne Powstaje pytanie, czy kurator powinna odradzać chodzenie na jakikolwiek spektakl teatralny. Można by jej wypowiedzi bronić: oto troszczy się, że młodzi ludzie, uczniowie, zostaną wprowadzeni w błąd sugestią, że Mickiewicz pisał swój tekst o Strajku Kobiet czy o złym PiS. Ale po pierwsze, to jest wyzwanie dla nauczycieli. Powinni oni, o ile pokażą swoim uczniom takie "Dziady", dyskutować nie tylko samym dramacie, ale o granicach jego przerabiania przez współczesny teatr. Ponadto jeśli Kleczewska uprawia w teatrze politykę, wypowiedź kurator Nowak też jest czysto polityczna. Ona nie pyta o sensowność artystyczną czy intelektualną tej produkcji. Zarzuca jej walkę z obecnym rządem. Taka interwencja jest ponadto w oczywisty sposób nieskuteczna. Bilety na spektakl zostały sprzedane do końca grudnia. Pani kurator odegrała rolę najskuteczniejszego marketingowca Teatru im. Słowackiego i Mai Kleczewskiej. Jest to tak oczywiste, że szkoda to tłumaczyć. Problemem drugim jest powracający raz za razem wątek porównań "Dziadów" Kleczewskiej do "Dziadów" Dejmka z roku 1968, zdjętych na polecenie Władysława Gomułki. I tam i tu władza ma walczyć z teatrem. Rzucanie się na pluszowe krzyże Ja już pominę fakt oczywisty. Dejmek został ukarany za wierność pierwotnym przesłaniom Mickiewicza: patriotycznemu i nawet religijnemu, które przeniósł na scenę, choć sam uważał się za komunistę i ateistę. Kleczewska jest, jak rozumiem, krytykowana za coś całkiem przeciwnego. Ale ważniejsza jest różnica dzieląca konsekwencje obu sytuacji. Dejmka ukarano usunięciem ze stanowiska dyrektora Teatru Narodowego (przy okazji też wydaleniem z PZPR). Spektaklu zakazano, co wywołało studencką demonstrację i stało się kołem zamachowym buntu młodzieży. Tu teatr sprzedaje wszystkie bilety, a Kleczewska staje się bohaterką środowiska. Naprawdę mamy do czynienia z podobieństwem? Naturalnie i reżyserka, i jej obrońcy, będą się rzucać z upodobaniem na pluszowe krzyże. Kurator Nowak bardzo w tym pomogła. Przewidziałem, że jedną z pierwszych jej obrończyń okaże się Krystyna Janda. Która właśnie wystawiła pięknie i tradycyjnie "Wiśniowy sad" w warszawskim Teatrze Polskim. Janda robi całkiem inny teatr. Ale będzie broniła Kleczewskiej z powodów czysto politycznych. I znów ciśnie się usta uwaga: nikt tak nie integruje tej czysto politycznej solidarności środowiska teatralnego jak kurator Nowak. Myślę, że tym razem nie padną nawet takie wypowiedzi jak ta Englerta przy okazji "Klątwy". Albo Andrzeja Seweryna, który mówił o tamtym spektaklu, że nie tworzy atmosfery dialogu. Tym razem władza sama zachęciła do licytowania się takimi spektaklami. Łatwo, coraz łatwiej, stać się bohaterem, zwłaszcza, gdy teatry z paroma wyjątkami podlegają samorządom, a te na ogół nie są pisowskie, zwłaszcza te miejskie. Jak Teatr im. Słowackiego. Oczywiście będą wyrażane obawy, że "rada" pani kurator to tak naprawdę groźba wobec nauczycieli i zapowiedź represji, jeśli ktoś poprowadzi jednak młódź do Słowackiego. Minister Czarnek już zdążył ją poprzeć. Jak na razie kilka prób dyscyplinowania belfrów za wprowadzanie do szkół opozycyjnej czy lewicowej polityki nie skończyło się niczym groźnym. A jeśli to się zmieni, zwłaszcza w kontekście projektu wzmacniania nadzoru kuratorów nad szkołami? Jeśli tak, to będzie to nie tylko skandal i granda, ale także kuriozalny błąd. Nic nie smakuje bardziej jak owoc zakazany. To oczywista oczywistość.