Ekonomista Bogusław Grabowski powiedział Radiu Zet, że trzeba ograniczyć w Polsce 500+, sprywatyzować, co się da i wprowadzić euro. A jak ktoś uważa inaczej, to jest ciemny jak tabaka w rogu. Oczywiście zaraz dostał za swoje. I to nie od PiSowców. Lecz przeciwnie - od swoich. Nad wypowiedziami Grabowskiego załamała ręce spora część antyPiSowskiego komentariatu. Przerażonego, że taka wylewność to dawanie Kaczyńskiemu przedwyborczych prezentów. Inni - ci bardziej "lewicowi" antyPiSowcy (trochę oksymoron, ale trudno) - nie ustają w przekonywaniu, że diagnoza Grabowskiego to głos z głębokiej studni. Refleks myślenia o ekonomii i o państwie, które na opozycji, owszem, jest - ale znajduje się w fazie schyłkowej. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Nie wydaje mi się. Akolici Leszka Balcerowicza Oczywiście Bogusława Grabowskiego można faktycznie próbować umieszczać w gronie ekonomicznych "has-beenów". Owszem - kiedyś w dużej grze (Grabowski był członkiem RPP) i nadal chętnie obsadzanych w roli telewizyjno-radiowych gadających głów - ale już jednak na wylocie. Podobnie jak Leszek Balcerowicz, Jacek Rostowski, Hanna Gronkiewicz Waltz i inni, którzy w ostatnich miesiącach i latach mówią w kółko to samo, co Grabowski w Zetce. Ale czyżby faktycznie za nimi szła już młoda gwardia kandydatów na kluczowe ekonomiczne stanowiska, którzy myślą o gospodarce inaczej? Nie do końca mnie to przekonuje. Patrzę na postacie akolitów Leszka Balcerowicza (Sławomir Dudek, Alicja Defratyka, Marek Tatała), którzy choć młodsi od mistrza o ładnych parę dekad, mówią o gospodarce z grubsza to samo. Albo nominowani niedawno przez opozycję do Rady Polityki Pieniężnej ekonomiści Joanna Tyrowicz i Przemysław Litwiniuk. Czy zasiadający tam nieco dłużej Ludwik Kotecki. Wszyscy oni jeszcze niedawno dowodzili, że jedynym sposobem na walkę z inflacją są radykalne podwyżki stóp procentowych. Bez oglądania się na społeczne i ekonomiczne koszty takich posunięć (wzrost bezrobocia, trudności firm w zdobyciu kapitału). Wszyscy oni to już roczniki z lat 70. i 80. Ale mówią mniej więcej to samo, co wcześniej starzy platformerscy wiarusi Hanna Gronkiewicz-Waltz albo Jacek Rostowski. Tezy o złym populizmie To tylko kilka nazwisk ekonomicznych postaci związanych z antyPiSowską opozycją, których łączy (jak się zdaje) potrzeba powrotu do starej dobrej (czytaj liberalnej) polityki ekonomicznej sprzed roku 2015. Mieszczą się oni chyba w opisie zamieszczonym kilka dni temu w felietonie dla Interii autorstwa Cezarego Michalskiego. Pisał on o kaczystowskim populizmie definiowanym jako "bunt polityki przeciw ekonomii". Zgodnie z tą narracją PiS dokonał zbrodni, łamiąc szereg ekonomicznych prawideł. Zgrzeszył i wszyscy poniesiemy za to karę. Z tym myśleniem nie da się w zasadzie podjąć polemiki. Bo zwolennik tezy o złym populizmie wszystko, co się w gospodarce wydarzy (inflacja, kryzys energetyczny), uzna za konsekwencję tegoż populizmu. Oczywiście dobre strony (niskie bezrobocie, mniejsze nierówności) zignoruje, nie dostrzeże albo uzna za nieważne. A jeśli się coś NIE WYDARZY (na przykład NIE dojdzie do krachu gospodarczego, do załamania waluty albo do niewypłacalności państwa), to i tak dostaniemy tu odpowiedź... że jeszcze nie doszło. Ale za chwilę to już na pewno będzie Armagedon. AntyPiSowska lewica Oczywiście w antyPiSowskiej opozycji oraz żyjącym jej szczerze sukcesu komentariacie jest wielu, którzy myślą inaczej. To ci, co rwą włosy z głowy po kolejnym wystąpieniu Grabowskiego lub kogoś głoszącego podobne poglądy. To ludzie, którzy - w gruncie rzeczy - uważają, że PiS zrobił wiele dobrych rzeczy. Zwłaszcza w gospodarce. Każde małe drżenie serca (olaboga! czy myśląc tak nie jestem już PiSowcem?) odsuwają jednak od siebie wspomnieniem wszystkich prawdziwych i wyimaginowanych "zbrodni PiS". No i oczywiście tym, czego PiS na polu gospodarczym nie zrobił, choć przecież powinien (tu następuje zazwyczaj długa lista życzeń). Nie ma jednak większych dowodów, że ta "antyPiSowska lewica" ma w ramach szerokiej antyPiSowskiej opozycji jakąkolwiek przewagę (poza własnym poczuciem racji i szczerą niechęcią do Balcerowicza et consortes). A nawet gdyby jakimś cudem oni taką przewagę mieli, to trudno oczekiwać, że wspomniani powyżej starzy i młodzi antypopuliści (od Balcerowicza do Tyrowicz) nagle po wzięciu władzy z obrazka znikną. Nie, to się nie wydarzy. Oczywiście najlepiej byłoby wyznaczyć jakiś miernik. Sprawdzić, ile jest procent Grabowskiego w antyPiSie? Czy jest to raczej 70 proc. Czy bardziej 20 proc. Ja stawiam na tę pierwszą wartość. Ale ponieważ jest ona nieweryfikowalna, to nikt tu już raczej nikogo nie przekona. Trzeba to będzie sprawdzić bojem.