Premier Trzaskowski, marszałek Tusk?
Eksces Hołowni pokazał Tuskowi, że sama rekonstrukcja rządu może niczego nie zmienić w notowaniach władzy. Poprzeczka poszybowała w górę. Tylko sensacyjny scenariusz mógłby odwrócić złą passę. Jeśli Trzaskowski (lub Sikorski) zastąpiłby Tuska, a Tusk Hołownię, prawicowy stolik mógłby stracić stabilność.

Gdy publiczność dowiedziała się o nocnej schadzce Szymona Hołowni z Jarosławem Kaczyńskim, podczas której (jak donoszą media) obaj panowie mieli omawiać wspólne obalenie Donalda Tuska, marszałek Sejmu prawie zaczął cytować Adama Asnyka. Jak pisał poeta: "Między nami nic nie było. / Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych; / Nic nas z sobą nie łączyło / Prócz wiosennych marzeń zdradnych". Mówił jednak prozą, a i tak prawie nikt mu nie uwierzył.
W objęciach Kaczyńskiego
Jednak polityczne knucie (którym lider Polski 2050 przed laty gardził w swoich wyborczych spotach) nie tylko samego Hołownię postawiło w beznadziejnej sytuacji. Spowodowało także, że gwałtownie wzrosły wymagania wobec samego Tuska. By uratować koalicję i swoją władzę, premier nie może już ograniczyć się do zwykłej rekonstrukcji rządu. Zwłaszcza że powołanie rzecznika niczego nie zmieniło.
Hołownia - wiadomo - wpadł w spiralę politycznego zanikania. Dla wyborców koalicji rządzącej, która swoje istnienie zawdzięcza oporowi wobec całokształtu polityki PiS, już zawsze będzie nocnym biesiadnikiem przy stole Adama Bielana. Jego opowieść o wychodzeniu poza polaryzację i rozmawianiu z każdym może by i była wartościowa, gdyby była autentyczna.
Tymczasem Hołowni przez lata nie udało zbudować się politycznego centrum, nie utrwalił swojej pozycji w roli marszałka Sejmu, w wyborach prezydenckich nie tylko nie utrzymał trzeciej pozycji, ale spadł na piątą, a projekt, który budował z Polskim Stronnictwem Ludowym, rozpadł się z ulgą ludowców i nikt o nim już nie pamięta. Szukanie dla siebie szalupy ratunkowej w objęciach Kaczyńskiego przypieczętowało pozycję polityczną Hołowni, który cnotę stracił, a rubla nie zarobił.
Pogrzeb III RP
Koalicja rządząca po wygranej Karola Nawrockiego wpadła w tarapaty, które po ekscesie Hołowni zamieniły się w krytyczne turbulencje. Powyborczy chaos komunikacyjny związany z liczeniem głosów pokazał, że władza sama nie wie, czego chce. Nie wie, czy woli kwestionować wynik podany przez Państwową Komisję Wyborczą i twardo nie uznawać izby nadzwyczajnej w Sądzie Najwyższym, czy też chce uznawać jedno i drugie w imię postawy propaństwowej.
Wybrano wariant kunktatorski, a premier postanowił być trochę w ciąży: wszystko realnie uznał, ale na wszelki wypadek werbalnie zakwestionował. Ucieszyło to wyborców umiarkowanych, ale rozwścieczyło najtwardszych, którzy zaczęli odgrażać się, że właśnie uciekają na zawsze na emigrację wewnętrzną. Ponad miesiąc po wyborach koalicja rządząca to obraz nędzy i rozpaczy.
Niektórzy zachodzą w głowę, jak to się stało, że władza tak łatwo roztrwoniła wszelki potencjał. Nawet w kwestii granicy polsko-niemieckiej dała się rozegrać opozycji. Komunikat, jaki popłynął z rządu, można streścić tak: na granicy nie dzieje się nic nadzwyczajnego, ale zawieszamy zasady Schengen, bo opozycja skutecznie wmawia obywatelom, że sytuacja jest trudna.
Prawica, która już planuje pogrzeb III RP i wspiera alternatywną czy wręcz wywrotową wobec państwa "straż graniczną" Roberta Bąkiewicza, wygrała ten mecz. Nie dlatego, że tak jak populiści na całym Zachodzie gra na ksenofobicznej nucie, ale dlatego, że nie napotyka skutecznej odpowiedzi liberałów, chadeków, centrystów, którzy wciąż nie wiedzą, jak pogodzić konieczność twardej obrony granic z wolnościowymi i humanistycznymi ideałami liberalnej demokracji.
Po knuciu rewolucja
Taki jest obraz władzy na kilka dni przed zapowiadaną przez premiera rekonstrukcją rządu, która w zamyśle ma poprawić wizerunek, skuteczność i notowania.
Dziś już jednak wiadomo, że aby cokolwiek zmienić, Tusk musiałby wznieść się ponad własne wyobrażenia o polityce. Jeśli wymieni ministrów, zmniejszy rząd i postawi na gospodarkę, i tak nie zdoła odwrócić złej passy. Także dlatego, że wyborcy władzy oczekują konsolidacji, odwagi i niestandardowych pomysłów. Wśród nich jest i taki, by wykorzystać knucie Hołowni do rewolucji wewnętrznej.
Przykładowy scenariusz, w którym Tuska na stanowisku premiera zastępuje Rafał Trzaskowski (lub Radosław Sikorski), a Tusk zastępuje skompromitowanego w obozie władzy Hołownię na stanowisku marszałka Sejmu, nie napotkałby niczyjego oporu po tej stronie sceny politycznej. A być może wywróciłby prawicowy stolik.
Jeśli Tusk nie zdecyduje się na tego typu niekonwencjonalne posunięcie, jego szanse w świecie totalnej postpolityki i triumfalizmu prawicy będą maleć z każdym dniem.
Przemysław Szubartowicz













