Permanentne demokratyczne wrzenie
PiS bardzo udatnie stara się utrzymywać polską politykę w stanie ciągłego wrzenia. Otwiera kolejne fronty, wynajduję kolejnych wrogów i wznawia wciąż dyskusję na temat rozwiązania Sejmu.
"Demokracja to permanentna wojna wszystkich ze wszystkimi" - z tym hasłem i wsparciem braci Kaczyńskich, Lech Wałęsa rozpoczął przed laty kampanię prezydencką. Definicję zaczerpnął z książki ("ostatniej, którą w życiu przeczytałem" - zapowiadał). Patrząc na to, co się dziś dzieje, można się łatwo domyślić, kto mu ją podsunął.
- Nie za bardzo wiem, o co chodzi Jarosławowi - z mojego punktu widzenia współpraca w pakcie układa się całkiem nieźle. Przed każdym głosowaniem przychodzi do nas taka sympatyczna dziewczyna z LPR i bierze "ściągę". Samoobrona ściągi nie potrzebuje - siedzą na przeciwko nas, widzą, jak podnosimy ręce i robią dokładnie to, co my - opowiadał mi przed kilkoma dniami jeden z polityków PiS. Opowiadał przy wtórze gromów rzucanych przez Jarosława Kaczyńskiego na Samoobronę i LPR i utyskiwań Marka Jurka, że żałuje, iż przekonywał prezydenta, by ten nie rozwiązywał parlamentu.
Któryś z polskich polityków (bodajże Leszek Miller) ukuł kiedyś powiedzenie, że stopniowanie słowa wróg powinno wyglądać tak "wróg, najgorszy wróg, koalicjant". W sferze retoryki dzisiejsi koalicjanci-paktowicze zachowują się dokładnie wedle tej zasady. Dzień bez złośliwości, docinków czy połajanek to dzień stracony. Tyle, że tak zaprawiony w bojach polityk jak Jarosław Kaczyński zapewne zdaje sobie sprawę z tego, że popisy retoryczne Romana Giertycha to nic innego jak odreagowanie poprzednich upokorzeń i działanie obliczone na kojenie wewnątrzpartyjnych nerwów i że pakt to nie małżeństwo - tu nie musi panować miłość. Jeśli - nawet w niesympatycznej atmosferze - pakt będzie zgodnie przepychał przez sejm kolejne ustawy, to czymże się przejmować?
Z ust działaczy PiS można usłyszeć następujące tłumaczenie: "Nie możemy wytworzyć w ludziach przekonania, że staliśmy się częścią establishmentu. Musimy się rozpychać, musimy walczyć, musimy stwarzać wrażenie wiecznych rewolucjonistów. Inaczej machną na nas ręką i powiedzą, że obrośli w piórka i weszli w układ".
I rzeczywiście, skłonności do rozpoczynania kolejnych wojenek rządząca partia ma ogromne. Można je tłumaczyć tak, jak czynił to mój rozmówca, ale bez wątpienia otwieranie kolejnych frontów doskonale spełnia również inną rolę - odciąga uwagę od tego, co udało się rządzącym osiągnąć, a patrząc na przedwyborcze obietnice nie ma tego zbyt wiele.
Prawda, że z 4 potencjalnych lat kadencji na realizowanie zapowiedzi zostało jeszcze 3 i pół roku, ale, jeśli coś nie wyjdzie, wskazywanie zawczasu "układów" i "układowiczów", którzy podkładają PiS-owi nogę i sypią piasek w oczy, będzie doskonale spełniało swą rolę także wtedy gdy przyjdzie czas rozliczeń. Zawsze będzie można rozłożyć szeroko ręce i powiedzieć "próbowaliśmy, ale nam przeszkodzili", wytłumaczyć "opór był tak wielki, że musicie znowu nas wybrać byśmy dokończyli to co zaczęliśmy", a w ostateczności stwierdzić "tak naprawdę to osiągnęliśmy gigantyczny sukces, ale nieprzychylne media nie chcą tego przyznać".
W tym roku wyborów parlamentarnych nie będzie. Jestem się w stanie o to zakładać. Choć oczywiście ze straszeniem, grożeniem czy obiecywaniem, że się do nich doprowadzi musimy się oswajać (o ile już się nie oswoiliśmy). Nie będzie, bo ci sami, którzy tak często o nich mówią nie są w stanie odpowiedzieć i nam i sobie na pytanie co miałyby one zmienić i do czego doprowadzić. Patrząc na dzisiejsze sondaże nie sposób w następnym parlamencie znaleźć alternatywy dla koalicji, która miała rządzić w tym - ale nim powstała to już się skłóciła, albo tej, która rządzi - choć powstawszy kłóci się prawie tak, jak ta, która nie powstała. I nikt mnie nie przekona, że na przyjemność oglądania tej powtórki z rozrywki warto wydawać ponad 100 milionów złotych.