Nasi i wasi kombatanci
Kto źle zrobił? Czy jeden z liderów narodowców, zagłuszając demonstrantów manifestacji na Placu Zamkowym, czy liderzy opozycji, wykorzystując 94-letnią kombatantkę? Szczerze mówiąc, ani jedno, ani drugie nie wzbudza we mnie oburzenia. Przecież to już polski standard od lat. Także to, że jedni i drudzy mają swoich kombatantów i to jest niestety smutniejsze.
A czy liderów i elektorat dzisiejszej opozycji jakoś szczególnie oburzało zakłócanie demonstracji organizowanych w związku z katastrofą smoleńską, także tych, które odbywały się krótko po niej? A co uważali i mówili na temat kombatantów, bo także część z nich to robiła, którzy buczeli, gdy Bronisław Komorowski jako prezydent czy inni liderzy polityczni związani z Platformą Obywatelską pojawiali się na Cmentarzu Powązkowskim w rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego? I czy z kolei pisowców oburzali "ich kombatanci" w podobnych sytuacjach, podobnie się zachowując?
Problem w ogóle z kombatantami jest taki, że jesteśmy skłonni i mamy nawet być może obowiązek wybaczać im więcej. Co nie znaczy, że mamy obowiązek ich słuchać w każdej sytuacji. Głęboko nie zgadzałem się z wieloma wypowiedziami Władysława Bartoszewskiego z ostatniego jego okresu życia, co nie zmienia faktu, że jest bohaterem walki z dwoma okupantami. Tym bardziej jako cokolwiek kuriozalne odbieram powoływanie się na jego słowa o imperatywie bycia przyzwoitym wtedy, kiedy nie wie się jak się zachować, przez niektóre postaci, które w systemie komunistycznym robiły błyskotliwe kariery i to nie w branży hutniczej czy naukowej, a politycznej w oparciu o Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, a czasem też bezpiekę.
Z drugiej strony jakoś nie zauważyłem, by strona związana z dzisiejszą opozycją jakoś szczególnie doceniała niedawno zmarłego profesora Witolda Kieżuna, kawalera Orderu Virtutti Militari, a potem jednego z najbardziej wnikliwych krytyków reform wprowadzanych przez Leszka Balcerowicza i środowisko polityczne, z którego wywodzi się Platforma Obywatelska. Nie zauważyłem także, by odnotowali oni chociażby śmierć generała Janusza Brochwicza "Gryfa" Lewińskiego, niewątpliwie najważniejszej z żyjących do niedawna postaci powstania, dowódcy obrony Pałacyku Michla, jednego z najbardziej symbolicznych momentów tamtego zrywu. Wystarczy zadać krótkie pytanie - czy był zaproszony do pałacu prezydenckiego lub jakkolwiek utytułowany w okresie rządów PO i prezydentury Bronisława Komorowskiego? Ten zapomniany przez lata III RP bohater otrzymał odznaczenia w 2006 i 2015 roku, chyba mówi to wszystko. Ale z kolei znowu na drugą nóżkę. W czasach rządów PO odznaczano chętnie i adorowano Zbigniewa Ścibora- Rylskiego bliższego tamtym rządom i niechętnego PiS-owi, który w związku z tym nie był już tak chętny do kontaktów i zdaje się, z wzajemnością.
Każdy ma, jak widać, swoich kombatantów, swoich powstańców, co jest dobitnym świadectwem głębokiej choroby społecznej w jakiej się znaleźliśmy. Choroby, w efekcie której nie wolno już porozmawiać z kimś z "tamtej strony", podawać ręki, odmawia się równego poziomu człowieczeństwa, a tytułowane, profesorskie głowy o wielkich grupach społecznych mówią w sposób, jakby opisywały przedludzkich australopiteków lub neandertalczyków.
Ponoć w trakcie Powstania Warszawskiego pielęgniarka Halina Hołownia, ciotka przyszłego prezydenta Bronisława Komorowskiego miała udzielić w szpitalu pomocy rannemu Rajmundowi Kaczyńskiemu, ojcu przyszłych prezydenta i premiera. Kiedyś byłaby to taka ładna warszawska i typowa polska opowieść. On dla niej się narażał na barykadzie, ona dla niego w szpitalu. Dziś oboje powinni być za tę sytuację potępieni, ba, zmuszeni do samokrytyki w mediach społecznościowych. Bo przecież powstańcy też są już "nasi" i "oni", nie ma miejsca na neutralność.