Kaczyński chciałby utrzymać "kompromis" aborcyjny. Ale już się nie da
Dziwią mnie głosy oburzenia, że Platforma Obywatelska i Nowoczesna podzieliły się, i część ich posłów głosowała za odrzuceniem projektu ustawy komitetu "Ratujmy kobiety", tego, pod którym zbierane były podpisy, już w pierwszym czytaniu. Przepraszam, ktoś liczył na więcej?
Ale najpierw parę słów przypomnienia. W ubiegłym tygodniu Sejm głosował nad dwiema ustawami dotyczącymi aborcji, pierwszej, zaostrzającej dotychczasowe zapisy, i drugiej - komitetu "Ratujmy kobiety", dotychczasową ustawę liberalizującej. To było pierwsze czytanie, posłowie mieli wybór - albo projekt ustawy odrzucić, albo skierować go do dalszych prac, do komisji.
I cóż się stało - Platforma i Nowoczesna pękły. 28 posłów PO i Nowoczesnej udało, że nie ma ich w Sejmie. Choć kilka minut wcześniej głosowali. Poza tym, jeden z posłów Nowoczesnej się wstrzymał, a trójka - była przeciw.
W ten sposób projekt przepadł. Dziewięcioma głosami...
A żeby było piękniej - 58 posłów PiS, w tym Jarosław Kaczyński, głosowało za skierowaniem projektu liberalizującego do komisji! Szlachetny gest, doceniający projekty obywatelskie. Aczkolwiek, z punktu widzenia PiS absolutnie bezpieczny, bo i tak partia ta ma większość w komisji i z każdym projektem może zrobić, co chce. Plus, jest trzecie głosowanie, senat i prezydent...
Tak więc, Platforma i Nowoczesna, na własne życzenie, projekt utrąciły.
Nie dziwi mnie to. I nie widzę powodu, by na to się oburzać. I Platforma, i Nowoczesna to ugrupowania, o których od zawsze było wiadomo, że sprawy in vitro, aborcji, praw kobiet są dla nich obojętne, trzeciorzędne, i tak naprawdę pozostają poza ich zainteresowaniem. Projekt "Ratujmy kobiety" nie był ich projektem, tylko środowisk lewicowych. A PO i N nie są lewicą, tylko są opozycją liberalną, ewentualnie liberalno-chadecką.
Nie dziwi więc mnie samo głosowanie, bo te partie takie są, i zawsze takie były. Dziwi mnie coś zupełnie innego - że ktoś wierzył (dzień dobry, elektoracie lewicy...), że te partie są w stanie praw kobiet bronić. Że ktoś widział muła, a mówił że to narowisty ogier. Jak można tak się mylić?
Dowodów na swoją ślepotę elektorat lewicy (i nie myślę tu o SLD, a znacznie szerzej) dostarczył więcej.
Platforma przez lata swoich rządów wielokrotnie pokazywała, że nie jest lewicą. Zarówno w sprawach światopoglądowych, gdzie pilnowała obecnej ustawy antyaborcyjnej, nazywając ją "kompromisową" (o tym parę słów za chwilę), w sprawach historycznych (opowiadając głupoty o Polsce Ludowej i zachwycając się "wyklętymi") i ekonomicznych - murem stojąc za reprywatyzacją i śmieciówkami. Jak można było mieć złudzenia?
*
Polityka to kilka obszarów. Ten najbardziej widoczny to obszar gry o władzę, o stanowiska. Ale ważniejszym jest walka o świadomość, o panowanie nad duszami. Wtedy nie trzeba mieć większości w Sejmie, mieć premiera itd., by sprawować władzę.
Walka o świadomość toczy się w mediach, w publicystyce, na uniwersytetach, w think-tankach. Ona toczy się o to, kto narzuca siatkę obowiązujących pojęć, kto mówi, co jest słuszne a co nie.
Te przekonania ewoluują. Platforma zaczynała jako partia liberalna, a potem określiła się jako partia ciepłej wody w kranie. W praktyce oznaczało to, że unikała jakichkolwiek sporów (zwłaszcza ideowych), żeglując tak jak wiał wiatr. W efekcie stała się partią bez przekonań, bez poglądów, której się nie wierzy.
Z kolei prawica nabierała wiatru w żagle. Więc i w siłę rosła ta grupa, dla której obecna ustawa antyaborcyjna, ta "kompromisowa", jest za łagodna, bo dopuszcza około tysiąca legalnych aborcji rocznie. Przede wszystkim z powodu trwałego uszkodzenia płodu.
Pierwszy pokaz siły tej nowej prawicy, popieranej przez Kościół, mieliśmy we wrześniu 2016, kiedy to w Sejmie do drugiego czytania przeszedł projekt całkowitego zakazu aborcji, przewidujący karanie kobiet. Ale spotkał się z oporem. Akcja rodzi reakcję. Na ulice polskich miast wyszły tysiące demonstrujących kobiet. Czarne bluzki, parasolki.
Kaczyński wtedy ustąpił.
Ale dżin został już wypuszczony z butelki.
Twarda prawica już poczuła, że jest blisko. Że rośnie w siłę, i że może na Kaczyńskim pewne sprawy wymusić. A - z drugiej strony - zaczął rodzić się ruch sprzeciwu wobec jej zamiarów.
Nie, to nie był ruch w obronie obowiązującej ustawy, tego "kompromisu". Obecna ustawa jest jedną z najbardziej restrykcyjnych w Europie, w Polsce obowiązuje zakaz aborcji, a wyjątki które ją dopuszczają, są naprawdę wyjątkami. Kompromisem jest co innego - że wprawdzie ustawa obowiązuje, ale de facto nie jest egzekwowana. Że doskonale funkcjonuje podziemie aborcyjne, kryjąc się pod hasłami "wywoływanie miesiączki" lub podobnymi. A liczba nielegalnych zabiegów, jak się szacuje, przekracza 100 tys. rocznie. Ścigane są one sporadycznie. Sytuacja w Polsce jest więc wielką obłudą - bo, żeby zadowolić Pana Boga zakaz jest, ale - żeby zadowolić ludzi - łatwo się go omija.
I te nowe projekty ustaw, zaostrzające zakaz aborcji, mówiące o karaniu kobiet, albo nakazujące rodzić nawet uszkodzone płody, zdeformowane, wywołały bunt. Owszem, przyczyniło się do tego oburzenie, że kobiety będą zmuszone rodzić dzieci zdeformowane, niezdolne do samodzielnego życia. Ale przede wszystkim w obawie, że dotychczasowy "kompromis" - zakazuję, ale zakazu nie egzekwuję - zostanie wypowiedziany.
*
Jarosław Kaczyński pewnie chciałby utrzymywać "kompromis" aborcyjny, tak jak utrzymywał go Donald Tusk. Gdzieś daleko na zapleczu. Ale to już się nie da. Więc, chcąc nie chcąc, PiS pewnie przyjmie ustawę antyaborcyjną, tę zaostrzoną. Co wywołała kolejne protesty na lewicy, i - co bardzo prawdopodobne - przyczyni się do jej odbudowy.
Gdzieś wyczytałem, że ten podział - dotyczący spraw światopoglądowych - stanie się wkrótce głównym w Polsce podziałem, który zmiecie Nowoczesną, a Platformę zepchnie gdzieś na bok. Nie do końca w to wierzę, choć przyznam, że nie byłoby źle, gdyby partie liberalne powróciły do swoich korzeni, i zajęły się reprezentowaniem interesów swojego elektoratu. Tych, którym powodzi się lepiej. Bo w roli antypisowskiej opozycji prezentują się śmiesznie.
Zresztą, coraz częściej odnoszę wrażenie, że i w samym PiS rośnie tęsknota za prawdziwymi sporami, i zderzeniami z opozycją prawdziwą.