Najpoważniejszym problemem związanym ze wzrostem cen energii nie jest to, że ceny prądu rosną - co zresztą rząd próbuje w jakiś sposób ograniczać. Problemem jest to, że wraz z nimi rośnie wszystko. Do tego zauważyłem, że polskie media zaczęły się zachowywać, jakbyśmy już w ogóle, razem z państwem Jetsonami z kreskówki, znajdowali się w zeroemisyjnym świecie przyszłości i zaprzestali używania tradycyjnych surowców do wytwarzania energii i ciepła. Wszystko więc sprowadzane jest do ceny prądu. Tymczasem wyobraźmy sobie nie aż tak zamożną rodzinę, gdzie podmiejski dom ogrzewany jest na gaz, a dwójka dorosłych osób starszymi samochodami codziennie dojeżdża do pracy. Oni oberwą z każdej strony - gaz, wyższe opłaty motoryzacyjne, kwestia wjazdu do miasta, termomodernizacja i w końcu ogólna inflacja, która przekracza pięć procent - jedna z najwyższych w Europie. Koza i baza Ale przecież miłośnicy szmoncesów pamiętają, że jak jest kiepsko, to zawsze do salonu można wprowadzić kozę. Ta koza to bezrobocie. Ukryte, realne, dotyczące niektórych grup, takie, które w statystykach da o sobie znać być może za kilka, kilkanaście miesięcy, ale jest już odczytywane przez rynek, choćby w postaci zwiększonej liczby CV przychodzących do firm szukających specjalistów. Nie wydaje się też możliwe, żeby dwukrotny wzrost liczby zwolnień grupowych przeszedł ot, tak sobie bokiem, nie zostawiając żadnego wpływu. Nawet jeśli na korzyść statystyki działa fatalna demografia, bo młodych wchodzących na rynek pracy jest coraz mniej. Aż tak mało ich nie jest. Wszystko jest kwestią czasu. Nie trzeba wielkiej wiedzy ekonomicznej, a wystarczy krótka kwerenda historyczna, by wiedzieć, że połączenie problemów z rynkiem pracy z inflacją to bardzo zła rzecz, którą w bardziej zaawansowanym stadium określa się stagflacją. Nie wiadomo, jak z nią walczyć, bo pobudzanie gospodarki podwyższa wzrost cen, który może wyrwać się spod kontroli, z kolei zniechęcanie banków i ludzi do inwestowania powoduje wzrost bezrobocia. I powstaje pytanie, czy właśnie coś takiego nam nie grozi. Rząd i reprezentujące go media, bo trudno inaczej działanie wielu z nich nazwać, mają dziś kilka ulubionych mantr. "Poprzednicy" i "niska baza odniesienia", czyli też poprzednicy. Mówiąc krótko: źli ludzie rządzący przez poprzednich osiem lat żyli na kredyt, zaniżali sztucznie ceny, oderwali się od realiów rynkowych, ukrywali różne zobowiązania, no i teraz mamy bigos, który symbolizuje ogromny deficyt budżetowy. Ale czy tym właśnie należy także tłumaczyć spadek inwestycji zagranicznych, prywatnych, produkcji przemysłowej, ściągalności podatków, w tym wielki spadek CIT, i wiele innych czynników, które działały lepiej, a działają gorzej? A gdzie są zbawienne skutki cudownego KPO, które miało spowodować wszechobecne pobudzenie gospodarki? Warszawa, mamy problem! Zamiast tego mamy olimpiadę. Tę mglistą, za ileś tam lat, o którą będzie walczył Sławomir Nitras, a także tę obecną, związaną z dwiema najważniejszymi sprawami, którymi zajmują się rządzący politycy. Pierwsza to opozycja. Nikt nigdy po 1989 roku nie poświęcał tyle uwagi swoim poprzednikom, pomimo że choćby dla rządu Mazowieckiego był to system komunistyczny. Aktywności medialne premiera, a można odnieść wrażenie, że i jego emocje, kręcą się w zupełności wokół tego. Politycy koalicji nagrywają filmiki, w których wygrażają, kogo jeszcze wsadzą, i za wszelką cenę starają się rewitalizować coraz mniej wiarygodne opowieści o strasznych aferach, jak sprawa wizowa czy Pegasusa. Jeśli sprawy nie dotyczą opozycji, to koalicji i koalicyjnych przepychanek, co jest drugą pasją władzy. Jaki poważny, realny program modernizacyjny ogłoszono przez ten rok? A przecież za kilka lat będziemy mieli prawdziwą zapaść w energetyce. Jeśli nie zbudujemy elektrowni jądrowych, to żadne igrzyska nie pomogą. Może po prostu za zasłony wysokiego płotu, którym ogrodzono rezydencję premiera, mniej widać. Może i z perspektywy ministerstw oraz gwarantowanych dopłat, pensji, diet i kilometrówek sprawa wydaje się bardziej abstrakcyjna? Na tym chyba w ogóle polega problem, że kłopoty społeczne i kryzysy rządzący politycy odczuwają jako ostatni i najdłużej jawią im się one jako abstrakcja. Szczególnie że dziś liczą na to, że i o najbliższych wyborach prezydenckich zadecydują wyłącznie medialna wirtualna rzeczywistość i budowane w niej emocje. Wiktor Świetlik ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!