Kiedy oglądała pani relacje z Lizbony, wracały wspomnienia z 2016 roku? Dorota Abdelmoula: Wracały nie tylko do mnie. W ostatnich dniach w mediach społecznościowych wiele osób udostępniało swoje wspomnienia z poprzednich Światowych Dni Młodzieży z Panamy, Krakowa i tych wcześniejszych. To pokazuje, że nawet dorośli, którzy już w nich nie uczestniczą, a czasem nie wydają się blisko związani z Kościołem, wciąż wracają do tych spotkań jako momentów, które były w ich życiu czymś ważnym. Czym są Światowe Dni Młodzieży? Da się to ubrać w jedno słowo: spotkanie, rekolekcje? Według mnie, to z jednej strony ogromnie ważne doświadczenie Kościoła powszechnego w jego międzynarodowym wymiarze, którego nie da się zdobyć w takiej skali nigdzie indziej. Z drugiej strony to bardzo osobiste spotkanie z Bogiem. Patrząc na relacje z Lizbony widzieliśmy tłumy ludzi na adoracji, ogromne kolejki do spowiedzi, młodzież gromadzącą się na osobistej modlitwie. To pokazuje dwa wymiary: spotkanie jeden na jeden z Bogiem i Kościół w dużo szerszym wymiarze. Sprowadzanie ŚDM jedynie do śpiewów i tańców na ulicy, które oczywiście pokazują radosną atmosferę, jest ogromnym spłyceniem tego wydarzenia. Widzieliśmy na filmach i zdjęciach tłum kolorowych, uśmiechniętych, młodych ludzi. Rzeczywiście jest tam przestrzeń na osobiste spotkanie z Bogiem? Jest. Gdyby to było tylko świętowanie na ulicach, nie mielibyśmy wspomnień z poprzednich ŚDM, o których mówiłam. Tańców na ulicach raczej nikt po latach nie wspomina jako doświadczenia, które odmieniło jego życie. To najgłębsze, co dzieje się podczas ŚDM pozostaje ukryte przed kamerami. W 1997 roku, kiedy ŚDM były w Paryżu, kard. Jean-Marie Lustiger odpowiedzialny za ich organizację, przekonał telewizję publiczną we Francji do transmitowania w najlepszym czasie antenowym wieczornego czuwania, podczas którego odbywały się chrzty, choć media oczekiwały początkowo, że będzie to spektakularny koncert z udziałem gwiazd. Okazało się, że dla wielu telewidzów stało się to niesamowicie mocnym przeżyciem. Od 2005 roku w programie sobotniego czuwania znajduje się kilkudziesięciominutowa adoracja w ciszy. Część osób wciąż wątpi, czy można ponad milion osób stojących na trawie i betonie zaprosić do klęknięcia przed monstrancją, której nawet nie widać w dalszych sektorach. A tymczasem wielu młodych ludzi mówi, że właśnie ten moment jest dla nich jednym z najmocniejszych przeżyć podczas ŚDM. Ostatnio o Kościele słyszymy raczej w kontekście skandali, nadużyć czy apostazji znanych osób. To nie jest tak, że ci młodzi z Lizbony o tym nie wiedzą. A jednak jadą. Kiedy spadnie jeden samolot mówią o nim wszyscy. O tych, które bezpiecznie lądują, nikt. Brzmi banalnie, ale uważam, że jest to dobre porównanie. Oczywiście każdy skandal i dramat rozgrywający się w Kościele, to o jeden za dużo i na każdy należy odpowiedzieć najlepiej, jak jest to możliwe, zapobiegając temu by powtórzył się w przyszłości. I dobrze, że mamy młodych ludzi starających się widzieć w Kościele coś więcej, niż tylko grzech i słabości, bo to między innymi oni są tymi, którzy odpowiadają dobrem na zło. Wśród uczestników ŚDM są przecież i tacy, którzy doświadczyli zgorszenia i krzywdy, ale dają Kościołowi "drugą szansę" i chcą zobaczyć go w nowym świetle. Podobne świadectwa pamiętamy zresztą z poprzednich edycji spotkania. Część z nas ma tendencję do narzekania, co pokazują niektóre komentarze w sieci: że ołtarz brzydki, że młodzi ze zbyt małym szacunkiem uczestniczą w nabożeństwach, że jakiś punkt programu powinien być zorganizowany inaczej. Pierwsze pytanie: czy ci, którzy to piszą, są tam na miejscu? Towarzyszą uczestnikom? Dopytują organizatorów? A po drugie: na czym nam zależy? Na tym, żeby, patrząc z daleka na migawki z Lizbony, gasić entuzjazm tych, którzy osobiście uczestniczą w wydarzeniu, które dotyka ich serc i wyciska łzy wzruszenia? Na uczeniu młodych ludzi łatwej krytyki? Za kilka tygodni będziemy rozmawiali o owocach i o tym co zrobić, żeby młodzi od Kościoła nie odchodzili i żeby księża nie popadali w rutynę i byli bliżej wiernych. A kiedy jedni i drudzy uczestniczą w spotkaniu, które odnawia ich wiarę i radość z bycia częścią Kościoła, nie brak takich, którzy próbują ich zniechęcić. To przykre i dobrze, że młodzi ludzie patrzą szerzej. Papież Franciszek zachęcał ich w swoich przemówieniach do szukania autentyczności, do tego, by nie dali się oszukać i zwieść pozorom. Już podczas pierwszego spotkania, odkładając kartki z przygotowanym tekstem, mówił im z serca, że Bóg każdego z nich kocha bezwarunkowo. Takim, jakim jest w tej chwili, a nie takim, jakim powinien być. Zachęcił też, żeby pamiętali że dla każdego z nich, absolutnie każdego, jest miejsce w Kościele. Entuzjazm z jakim spotkały się te słowa pokazuje czego młodzi szukają: akceptacji, dobrych wzorów i autentycznych przewodników w drodze do Boga, a nie poczucia, że wiara jest zbiorem oczekiwań, które muszą spełnić. Te słowa papieża wywołały wielki aplauz. Franciszek prosił młodych, żeby powtarzali w swoim języku "dla wszystkich". Mówił o tych, którzy upadają i popełniają błędy. Dla nich też jest miejsce w Kościele. To Kościół, który znamy z Ewangelii. Fragment odczytany podczas ceremonii powitania Ojca Świętego w Lizbonie mówi o Jezusie posyłającym swoich uczniów w różne strony świata do tych, którzy potrzebują spotkania z Bogiem, a nie tych idealnych. Łatwo byłoby teraz powiedzieć, że papież niczego od młodych nie wymaga, daje im taryfę ulgową, podczas gdy Jan Paweł II mówił: "Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni nie wymagali". Tak nie jest. Papież jasno zaprasza ich do świętości. Ale widzi też, że wielu młodych ludzi ulega zrezygnowaniu, zarówno z powodu perfekcjonizmu który atakuje ich w mediach, jak też wskutek codziennych trudności, które wydają im się nie do przezwyciężenia. I zachęca ich do tego, by pomimo tego zwątpienia mieli odwagę marzyć i widzieć w sobie teraźniejszość i przyszłość świata i Kościoła, i by wszystkie trudności oddawali Bogu i w Nim szukali siły i rozwiązań. Dlatego podczas nabożeństwa Drogi Krzyżowej poprosił, żeby każdy z nich w sercu opowiedział Bogu o powodach, z jakich płacze w codzienności. Ojciec Święty sam wybrał hasło tegorocznego spotkania: "Maryja wstała i poszła z pośpiechem". W orędziu napisał, żeby młodzi ludzie, na wzór Matki Bożej, nie lękali siętrudności ani upadków, ale odważnie nieśli Pana Boga innym ludziom. To jest postawa radykalna i kontynuacja tego, do czego zapraszał ich Jan Paweł II. W spotkaniu ze studentami papież zachęcał do zadawania trudnych pytań. Dziennikarka Agnieszka Huf, która była w Lizbonie opowiadając o spotkaniu Polaków z biskupami zwróciła uwagę, że młody chłopak mogąc zadać każde pytanie, zapytał bpa Krzysztofa Włodarczka o krzyż. Może więc młodzi oczekują od księży dojrzałych odpowiedzi, a nie bycia "fajnym kumplem". Wydaje mi się, że bycie "fajnym kumplem" to narracja, którą stworzyliśmy na potrzeby opowiadania o młodzieży. Łatwo nam myśleć o "fajnych" klimatycznych Mszach dla młodzieży, "fajnych" księżach aktywnych w mediach społecznościowych, a tymczasem często młodzi ludzie przeżywają dzięki nim autentyczne i wcale nie powierzchowne spotkanie z Bogiem. Jako polonistka szczerze nie lubię słowa "fajne", ale jeśli oznacza ono te miejsca i osoby, poprzez które młodych ludzie autentycznie spotykają Pana Boga, to oby w Kościele nigdy nie zabrakło "fajności"! (śmiech) Wracając do pytania o krzyż. Widziałam zdjęcia z lizbońskiej strefy powołaniowej nazwanej przez młodych organizatorów Miastem Radości. Było w niej miejsce, gdzie młodzi pielgrzymi mogli na karteczkach przyklejać swoje myśli związane z tym, co chcieliby odnaleźć w Kościele. Wielu z nich pisało, że chciałoby mieć odwagę nieść swój krzyż. Brzmi to górnolotnie, ale ktoś, kto to pisał myślał o swoim konkretnym doświadczeniu. Było też sporo o tym, że chcieliby zaufać Bogu, żyć w sposób radykalny, zrozumieć co to znaczy żyć Ewangelią. A pisali to ci "fajni" młodzi, których czasem niesłusznie posądzamy, że szukają tylko pozytywnych wrażeń i dobrych kadrów do selfie. Dobrze, że mamy w Kościele tak wiele prób mówienia do młodych ludzi językiem, który rozumieją. Uczy nas tego sam papież, kiedy odkłada przygotowany wcześniej tekst i zaczyna prowadzić z nimi spontaniczny dialog, odpowiadając prostym językiem na nurtujące ich pytania. Wspomniała pani o dyskusji, która toczy się w polskiej przestrzeni internetowej. Nie jest to tylko pozytywny kontekst. Pojawiają się głosy, że za dużo mówiło się w Lizbonie o ekologii, zbyt wiele było tańców, za mało powagi, a nawet, że Komunia święta była rozdawana niegodnie. Mam wrażenie, że najczęściej są to głosy osób, które były w Polsce, a nie w Lizbonie. Oczywiście niedociągnięcia są zawsze, podobnie jak trudy pielgrzymowania w gronie kilkuset tysięcy ludzi z całego świata, a jeśli doszło do sytuacji, które rzeczywiście nie powinny mieć miejsca, to na pewno zostaną z nich wyciągnięte wnioski. Tylko, czy wyrywkowa krytyka w mediach społecznościowych tego pięknego wydarzenia, które pokazuje jak wiele jest w młodych ludziach pragnienia spotkania z Bogiem, poszukiwania dobra i zaufania Kościołowi ma w sobie cokolwiek budującego? Światowe Dni Młodzieży były przygotowywane cztery lata przez Komitet Organizacyjny, ale też przez wspólnoty Kościoła na całym świecie. To był czas modlitwy, konsultacji, refleksji i ogromu pracy o których postronni obserwatorzy nie mają pojęcia, jeśli sądzą, że w program ŚDM "zabłąkały się" przypadkowe, czy niekonsultowane z nikim elementy. Podobnie było z resztą z krytyką w Krakowie. Przez lata byłam w Ruchu Światło-Życie. Pod koniec oaz wakacyjnych animatorzy przestrzegali, żeby po powrocie do codzienności nie dać w sobie zgasić "oazowego entuzjazmu". To samo powinno być największą troską tych, którzy zostali w Polsce i czekają na powrót pielgrzymów z Lizbony: jak nie zgasić zapału, który wznieciły w nich ŚDM? Dochodzimy do pytania co zrobić, żeby spotkania w ramach ŚDM pracowały w młodych, a entuzjazm nie był wzbudzany na 2 tygodnie co 2-3 lata? Czyje to zadanie? Nie chciałabym myśleć w kategoriach, że znowu musimy zaczynać od zera, bo w Kościele, tym codziennym, parafialnym dzieje się przecież wiele dobra. Równolegle z ŚDM w Lizbonie wyruszają pielgrzymki na Jasną Górę, trwają rekolekcje, warsztaty i przeróżne nieformalne wakacyjne spotkania. Zapytałabym samych uczestników ŚDM czego oczekują po powrocie. Także biskupów i księży, o to, do czego zainspirowali ich młodzi ludzie. Na pewno warto powracać do słów Ojca Świętego, które padły w Portugalii, zastanowić się, jakie znaczenie dla naszych lokalnych wspólnot mają wydarzenia, do których papież zaprasza cały Kościół, jak choćby Jubileusz Roku 2025. Papież posłał uczestników ŚDM do domów jako uczniów-misjonarzy, więc z jednej strony to oni "są przy piłce". Ważne aby w parafiach i wspólnotach, do których wracają czekał ktoś, do kogo mogą ją podać. W mojej parafii w Warszawie chłopak, który nie pojechał na ŚDM do Krakowa zainspirował się tym spotkaniem tak bardzo, że do Panamy stworzył największą grupę parafialną z całej Polski. Swoją nieobecność w Krakowie przekuł w dobrą motywację na przyszłość. Nawet 1,5 miliona młodych ludzi ze 120 państw świata. Kościół jest wciąż młody? Oczywiście, że tak. Cały czas ma w swojej wspólnocie dzieci, nastolatków, ludzi, którzy dorastają. Ale ta młodość przejawia się też tym, że Ewangelia jest cały czas aktualna. Jej przesłanie to nie sięganie do treści sprzed 2 tysięcy lat, tylko przeżywanie jej we współczesnym, autentycznym kontekście. Ojciec Święty wielokrotnie powtarza młodym ludziom, że nie są jedynie przyszłością, ale teraźniejszością Kościoła. ŚDM pięknie to pokazują. Czasem cała wspólnota pracuje na to, żeby kilkanaście młodych osób np. z afrykańskiej diecezji mogło pojechać na takie spotkanie, żeby opłacić im przelot, pomóc otrzymać wizę, zarejestrować się. Kościół jest młody też w tym sensie, że chce inwestować w młodych i przejmuje się ich pragnieniami po to, aby ich świeże spojrzenie i radość inspirowały starszych. O tej międzypokoleniowej współpracy papież Franciszek mówi z resztą bardzo często. W Lizbonie była obecna młodzież ze Wschodu, gdzie katolicy są mniejszością, a sytuacja geopolityczna jest bardzo trudna. Młodzi Ukraińcy mówią, że doświadczenie Kościoła pomaga im zrozumieć kim są w dramatycznej rzeczywistości, w której żyją. ŚDM jest dla nich chwilą oddechu po 1,5 roku zamienionego w piekło. Nadzieją, że to, za czym tęsknią i marzą, ma szansę się spełnić. Doświadczenie, które otrzymują staje się umocnieniem wykraczającym poza sferę wiary. Mówili, że nawet swobodny spacer ulicami Lizbony bez oczekiwania na wycie syren, czy godzinę policyjną było dla nic czymś nieprawdopodobnym. Powiedziała pani o chłopaku, który nie mógł być w Krakowie, więc stworzył liczną grupę do Panamy. ŚDM pokazują też, że jeśli damy młodzieży możliwość działania, to to robią? Przede wszystkim to spotkanie jest przygotowywane przez ludzi młodych. Owszem, to miejscowa diecezja zaprasza Ojca Świętego. Ale jeśli popatrzymy kto pracuje w komitecie i z kim konsultuje się pomysły, są to w dużej mierze są właśnie ludzie młodzi, a dzięki ich zaangażowaniu wszyscy możemy zobaczyć Kościół ich oczami. Pamiętamy jak wielkie było ich zaangażowanie w organizację ŚDM w Krakowie i jak licznie włączali się w przygotowania w swoich diecezjach. Dużo łatwiej zacytować młodego człowieka, który dokonuje apostazji lub patrzeć na statystyki wypisywania się z katechezy, bo z tego powstaje clickbaitowy nagłówek. Mniej medialna jest grupa kilkudziesięciu osób w parafii, która się w coś angażuje, troszczy o siebie nawzajem i przystępuje do sakramentów. Spotkanie z Franciszkiem w Lizbonie zrobiło na obecnych tam ludziach ogromne wrażenie. Mogłoby się wydawać, że dzieli ich bardzo wiele. Papież jest dla młodych kimś ważnym? Papież jest postrzegany jako lider, głowa Kościoła, a zarazem ktoś bardzo im bliski, do kogo - jak sami mówią - chcieliby się przytulić, co z resztą robią przy każdej okazji. Papież pokazuje młodym ludziom Kościół, który nie jest anonimowy: nie dość, że sam staje się dla nich kimś bliskim, kto rozmawia z nimi twarzą w twarz, niekiedy odkładając nawet na bok przygotowany tekst, to w dodatku zachęca ich, by i oni budowali w Kościele konkretne relacje: rozmawiali z osobami starszymi, w synodalnym stylu spotykali się ze swoimi księżmi i biskupami, by szukali tych, którzy pozostają na obrzeżach. Pokazuje Kościół jako rodzinę, której wielu młodym ludziom brakuje i dlatego oni chcą się z nim spotkać nawet siedząc w ostatnim sektorze oddalonym o kilkaset metrów od ołtarza. Była pani rzeczniczką ŚDM w Krakowie. Uczestnicy z 2016 roku to już nie młodzież, a dorośli. Ci ludzie wciąż są w Kościele, to nie oni odchodzą? Znam bardzo wiele osób, dla których to wydarzenie zaważyło na dalszych życiowych wyborach. Często tych codziennych, jakimi są pracownikami, rodzicami, przyjaciółmi. Dlatego wielu publikowało archiwalne zdjęcia i wspomnienia pisząc, że do ŚDM wracają z dumą i wzruszeniem. Nie wiemy jak pokolenie młodych dorosłych zmierzyłoby się z pandemią, wojną na Ukrainie, przykładami krzywd i zgorszeń, gdyby nie umacniające wydarzenie z 2016 roku i doświadczenie piękna Kościoła. A nawet jeśli odchodzą, to przecież Kościół nie zamyka dla nich drogi powrotu. To osobiste relacje, często złożone, które nie sposób oceniać, a tym bardziej traktować jako miernik "powodzenia" spotkania sprzed lat. Tradycją ŚDM są świadectwa młodych ludzi, wygłaszane podczas różnych wydarzeń, w obecności papieża i tysięcy pielgrzymów. W Lizbonie słyszeliśmy osoby, które mając kilkanaście czy dwadzieścia kilka lat żyły daleko od Boga. Ale w pewnym momencie w ich życiu następowało coś, co sprawiło, że odkrywały Go osobiście i teraz miały odwagę dzielić swoją historią z milionami pielgrzymów i telewidzów. Być może ci, którzy dziś odchodzą z Kościoła, czy wypisują się z katechezy i których traktujemy jako statystyczny dowód na to, że coś się w Kościele nie udało, za kilka lat będą tymi, którzy złożą przed rówieśnikami przejmujące świadectwo wiary i na nowo zainspirują tych, którzy w Kościele są od lat?CZYTAJ DALEJ: Światowe Dni Młodzieży w rytmie techno. DJ-em jest ksiądz