Po tym, jak 30-letnia Izabela zmarła w Szpitalu Powiatowym w Pszczynie, NFZ przeprowadził w placówce kontrolę. Kontrola potwierdziła liczne nieprawidłowości w organizacji, sposobie realizacji i w jakości świadczeń udzielonych pacjentce. W związku z wynikami kontroli NFZ nałożył na szpital karę w wysokości blisko 650 tys. zł. Z ustaleń kontroli wynika, że podjęcie decyzji o rozwiązaniu ciąży nastąpiło zbyt późno, tym samym personel nie reagował adekwatnie do objawów klinicznych pacjentki wskazujących na rozwijający się wstrząs septyczny. Stwierdzono również m.in. brak stałego monitorowania stanu pacjentki oraz zlecenia koniecznych dodatkowych badań kontrolnych, a także naruszenie praw pacjenta do informacji, dokumentacji medycznej (która nie była prowadzona prawidłowo). - Dowiedzieliśmy się, że przebieg stanu septycznego u pacjentki był piorunujący i wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie kilkunastu godzin. Pan profesor Mirosław Wielgoś (krajowy konsultant w dziedzinie perinatologii - przyp. red.) stwierdził, że kwalifikacja do hospitalizacji i zlecone badania były odpowiednie, ale w momencie pojawienia się nasilającej infekcji i objawów wstrząsu septycznego nie działano w sposób wystarczający. No cóż, takie są fakty. Ale kiedy analizujemy całą sytuację ex post, to oczywiście musimy wyciągnąć taki wniosek, ponieważ pacjentka po prostu nie żyje - komentuje w rozmowie z Interią dr n. med. Maciej Socha, kierownik Katedry Perinatologii, Ginekologii i Ginekologii Onkologicznej Collegium UMK Medicum w Bydgoszczy. Ginekolog: Brak agresywnych działań to efekt wyroku TK Konsultant krajowy w dziedzinie perinatologii powiedział również podczas ogłaszania wyników kontroli, że nie ma możliwości na podstawie dokumentacji medycznej "stwierdzić, jakie motywy kierowały personelem opiekującym się pacjentką w momencie wdrażania określonych działań lub też braku ich wdrożenia". - Pan prof. Wielgoś podkreślił, że nie wie, co kierowało decyzjami lekarzy i dlaczego nie podjęli agresywniejszych działań, ponieważ analizował on dokumentację medyczną, a nie motywy. Zapewne panu profesorowi, jako najważniejszemu perinatologowi w Polsce, nie wypadało, więc ja powiem to wprost: w sytuacji, kiedy narastają parametry infekcyjne i pojawiają się objawy związane ze stanem zapalnym, leczymy pacjentkę. Włączamy między innymi leczenie farmakologiczne i ważymy adekwatność różnych działań leczniczych. W momencie, kiedy płód był żywy, decyzja lekarzy o niepodejmowaniu agresywnych interwencji była spowodowana czynnikami zewnętrznymi. A takim jest między innymi status płodu, który u nas w Polsce uważany jest za świętość, a wynika to wprost z wyroku TK - wyjaśnia ginekolog. I dodaje: - My, lekarze, ciągle mamy z tyłu głowy to, jak rząd traktuje płód. Działania medyczne w Pszczynie nie były agresywne i nie były adekwatne do piorunującej sepsy, ale dyskutujmy, z jakiego powodu. Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, by agresywnie zakończyć ciążę, czyli dokonać instrumentalnego opróżnienia jamy macicy? Odpowiem. Bo lekarze musieliby dokonać rozkawalenia w jamie macicy żywego płodu i wydobyć go w kawałkach. Gdyby ta pacjentka przeżyła, to proszę sobie wyobrazić co można im zarzucić. Zapewne zbyt agresywne działanie - komentuje ginekolog. W ocenie ginekologa wyniki kontroli w szpitalu w Pszczynie "niczego nie zmieniają także dla lekarzy". - Powiem więcej, jeżeli ja będę miał pacjentkę, przyjętą do szpitala wieczorem, u której w nocy będą narastały parametry infekcyjne, to uznam to za przesłankę do zakończenia ciąży ze względu na zagrożenie życia i zdrowia i będę indukował poronienie/poród przedwczesny. Ale farmakologicznie, bo będę zapewne wierzył, że jej stan kliniczny nie ulegnie pogorszeniu. Tak piorunujący przebieg sepsy u pacjentki z Pszczyny nie jest czymś typowym. Dlatego tez nie wiemy, czy instrumentalne opróżnienie jamy macicy w tej sytuacji w ogóle by pomogło. To są realia. A w podobnej sytuacji znajduje się mnóstwo ginekologów i nie chciałbym być w ich skórze - podsumowuje. Pszczyna. Śmierć 30-letniej Izabeli Z relacji matki zmarłej Izabeli wynika, że kobieta od września wiedziała o licznych wadach prenatalnych płodu, jednak zdecydowała się donosić ciążę. 30-latka trafiła do szpitala w Pszczynie w 22. tygodniu ciąży, po odejściu wód płodowych. 30-latka relacjonowała rodzinie, że źle się czuje i ma gorączkę. Matka Izabeli podkreślała w rozmowie z reporterami "Uwagi", że ciężarna informowała personel szpitala o swoim stanie. "Dziecko waży 485 gramów. Na razie dzięki ustawie aborcyjnej muszę leżeć. I nic nie mogą zrobić. Zaczekają aż umrze lub coś się zacznie, a jeśli nie, to mogę spodziewać się sepsy. Przyspieszyć nie mogą. Musi albo przestać bić serce, albo coś się musi zacząć" - pisała ciężarna kobieta do swojej matki. Następnego dnia rano ze względu na pogarszający się stan zdrowia kobiety, wykonano jej USG. Okazało się, że płód obumarł. Zapadła decyzja o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia, ale w drodze na blok operacyjny kobieta zmarła. Więcej o sytuacji kobiet w ciąży w Polsce przeczytasz w serwisie kobieta.interia:Nie będzie już mowy o "przerwaniu ciąży", lecz o powodowaniu śmierci człowiekaPorody domowe: Z roku na rok coraz popularniejsze "Cokolwiek z tego będzie, nie ma już odwrotu"