Wideo z kamery przemysłowej zarejestrowało mrożącą krew w żyłach scenę, gdy Michael Harrison podchodzi do jednego z pojazdów sanitariuszy, a następnie rozmawia z policjantką. Siedzi z przodu pojazdu, wyglądając na przejętego sytuacją. Mężczyzna został też przyłapany na powrocie do mieszkania w desperackiej próbie zatarcia śladów. Podczas ogłaszania wyroku 41-latek miał na sobie koszulkę z napisem "rodzina". Został skazany na dożywocie z minimalnym okresem 21 lat. Na rozprawie sąd usłyszał, jak Harrison "oszalał" i pobił syna na śmierć, uderzając go wielokrotnie po całym ciele, a nawet powodując ranę szarpaną wątroby młodzieńca. Wstępna sekcja zwłok wykazała dużą liczbę siniaków i zadrapań "niedawnego pochodzenia". Biegli zwrócili uwagę, że chłopiec mógł przeżyć, o ile otrzymałby natychmiastową pomoc. Najpierw ciężko pobił 11-letniego syna. Potem wywiózł do parku Oskarżony, jak przyznał sędzia, skłamał na temat zabójstwa i zabrał ofiarę do parku w ramach tuszowania zbrodni. Według "Derbyshire Live" prowadzący rozprawę miał powiedzieć: "Uderzałeś go i uderzałeś pięściami wiele razy. Przynajmniej jeden z tych ciosów był tak silny, że uszkodził mu wątrobę. Zamiast przyznać się do tego, co zrobiłeś, zadzwoniłeś po pogotowie, aby zgłosić, że Mikey spadł z drzewa. To, co zrobiłeś tamtego ranka, zakończyło życie małego chłopca i opróżniło życie wielu innych". Do zabójstwa doszło w sobotę po południu 18 czerwca 2022 roku. Cała relacja mężczyzny tłumaczącego medykom przyczyny dramatycznego zajścia została przedstawiona potem w sądzie jako "całkowita fikcja". Kiedy służby ratownicze dotarły do parku, gdzie zatrzymał się swoim samochodem Harrison, znalazły 11-latka siedzącego na przednim siedzeniu pasażera. Uczestniczący w sprawie prokurator relacjonował, że chłopiec walczył o każdy oddech i został przewieziony do szpitala, gdzie niestety zmarł nieco ponad godzinę później. 41-latek przekonywał, że był na wycieczce z Mikeyem, podczas której bawili się w chowanego. Miał nie zauważyć, jak chłopiec wspina się na drzewo, ale usłyszał, jak z niego spada. "To zostało wymyślone przez oskarżonego, aby ukryć fakt, że sam śmiertelnie zranił swojego syna i próbował zatuszować swoje działania, zabierając go do parku" - przytacza słowa prokuratora lokalna gazeta. "Oskarżony dołożył wszelkich starań, aby zatuszować to, co się stało. Parterowy dom, w którym mieszkali, został odwiedzony przez śledczych 30 czerwca. Wszystkie okna były otwarte, a dom został pozbawiony prawie wszystkich przedmiotów, które zazwyczaj można tam znaleźć" - argumentował oskarżyciel. Brakowało m.in. licznika i nie było prądu w lokalu.