"Washington Post" krytykuje Obamę za relacje z Europą
Dzisiejszy "Washington Post" krytykuje prezydenta Baracka Obamę za brak zaangażowania w relacje z Europą. Zdaniem publicystki Anne Applebaum obecna administracja USA, tak jak poprzednia, wydaje się nie uznawać Europy za wartą "poważnej dyplomacji". Natomiast wobec Europy Środkowej w sprawie tarczy antyrakietowej ekipa Obamy zdaje się nie prowadzić żadnej dyplomacji.
"W ciągu ostatniej dekady Stary Kontynent traktowany był jako świetna sesja zdjęciowa (...) i doskonałe miejsce do mówienia o poruszających czynach z przeszłości" - pisze autorka. Wskazuje, że ani Republikanie za rządów George'a W. Busha, ani Demokraci Obamy nie wysłali do krajów europejskich doświadczonych ambasadorów, za to wielu darczyńców swojej kampanii wyborczej.
Applebaum pisze: "W zeszłym tygodniu premier Czech (Jan Fischer) został zerwany z łóżka po północy, by zostać poinformowany przez Biały Dom o niepilnej decyzji przygotowywanej przez wiele miesięcy: rezygnacji z programu tarczy antyrakietowej". Autorka wskazuje, że ten tryb nie jest nowy: "pierwotna decyzja Białego Domu, by umieścić tarczę i radar w Europie Środkowej została podjęta przed jakąkolwiek konsultacją" z tymi krajami. Od rządów w Warszawie i Pradze w 2007 roku Pentagon oczekiwał tylko jej akceptacji - czytamy w "Washington Post".
"W rzeczywistości tarcza antyrakietowa była i jest niepopularna w Europie. Polacy i Czesi byli za amerykańskimi bazami, ponieważ ściągnęłyby one na ich terytorium amerykańskich żołnierzy". Ich obecności zaś te kraje chciały "tylko dlatego, że dwaj kolejni amerykańscy prezydenci nie chcieli inwestować w obecność NATO w Europie Środkowej i nie wydawali się być zainteresowani robieniem czegoś więcej w Europie" - pisze Applebaum.
W jej ocenie paradoksem jest, że będąc najpopularniejszym w Europie prezydentem USA w dziejach, Obama nie zdołał wykorzystać tego kapitału. Jego "jedynym przesłaniem" do Europejczyków jest pozostająca niemal bez odpowiedzi prośba, by wysłali więcej żołnierzy do Afganistanu. Obama jednak "nie starał się przekonać kogokolwiek, że przemyślał Afganistan i nie zaproponował największym i najpotężniejszym światowym demokracjom żadnych innych wspólnych zadań w dziedzinie bezpieczeństwa" - wskazuje autorka.
Applebaum konkluduje, że "winni są też Europejczycy. Początek nowej administracji był dla nich szansą na nowe otwarcie, na wyjście z pomysłami wobec Białego Domu, a nie czekanie, aż on przemówi pierwszy". Autorka wytyka Europejczykom, że wciąż nie umieją też mówić jednym głosem. "Nawet najpopularniejszy prezydent USA" - zauważa - nie może skłonić ich do zwrócenia uwagi na potencjalne zagrożenia: "szantaż energetyczny ze strony Rosji, nuklearny Iran i międzynarodowy terroryzm na ich własnym podwórku". Jednak - dodaje - "byłoby znacznie bardziej pokrzepiające, gdyby przynajmniej tego próbował".
Amerykańska pisarka i dziennikarka Anne Applebaum prywatnie jest żoną ministra spraw zagranicznych RP Radosława Sikorskiego.
INTERIA.PL/PAP