W mieście Myitkyina, w położonym na północy kraju stanie Kaczin, wiele osób zostało rannych, gdy do demonstrantów zabranych przed elektrownią zajętą przez wojsko zaczęły strzelać siły bezpieczeństwa - poinformowała lokalna dziennikarka. Nadal nie wiadomo, czy użyto ostrej amunicji. Podczas rozpędzania demonstrantów zatrzymano pięciu dziennikarzy - podały lokalne media. Wcześniej w niedzielę media informowały, że na ulicach miast pojawiły się pojazdy opancerzone. Na eskalację napięć w Birmie zareagowali tamtejsi ambasadorowie USA, Kanady i wielu krajów Unii Europejskiej, którzy wystosowali wspólny apel na Twitterze, wzywając juntę, by "nie uciekała się do przemocy wobec manifestantów i cywili". Strajki i protesty po zamachu stanu W niedzielę do rozpoczętej przez lekarzy akcji nieposłuszeństwa obywatelskiego wobec junty dołączyli pracownicy służb publicznych i innych sektorów. Lokalne media podały, że strajk pracowników kolei sparaliżował transport w niektórych regionach kraju. Analityk Międzynarodowej Grupy Kryzysowej Richard Horsey, który pracuje w Birmie, powiedział agencji Reutera, że protesty pracowników sektora publicznego sparaliżowały de facto pracę niektórych resortów i instytucji rządowych. Wojsko od zamachu stanu, który nastąpił 1 lutego, przeprowadza aresztowania polityków obalonej partii Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), urzędników komisji wyborczej i uczestników akcji strajkowej. Według Związku Pomocy Więźniom Politycznym (AAPP) od przewrotu wojskowego aresztowano co najmniej 384 osoby. Armia twierdzi, że w czasie listopadowych wyborów, wysoko wygranych przez NLD, dochodziło do oszustw, choć państwowa komisja wyborcza nie wykryła nieprawidłowości. Wojsko zapewnia, że po stanie wyjątkowym, który ma obowiązywać przez rok, przeprowadzone zostaną kolejne wybory, a ich zwycięzcy obejmą władzę nad krajem. Wielu Birmańczyków obawia się jednak, że przejęcie kontroli przez juntę będzie zaledwie początkiem długotrwałej, opresyjnej dyktatury, jak było po zamachach stanu z 1962 i 1988 roku.