Według komisji wyborczej 99,74 proc. uczestników referendum opowiedziało się przeciwko niepodległości Kosowa i potępiło "ustępstwa na jakie poszedł rząd w Belgradzie wobec Kosowa" - ich zdaniem - pod naciskiem Brukseli. Referendum przeprowadzono wśród ok. 35 tys. Serbów zamieszkujących północne rejony Kosowa, gdzie stanowią oni przygniatającą większość. Jak poinformowano, frekwencja wyniosła ponad 60 proc. uprawnionych do głosowania. Uczestnicy referendum odpowiadali na pytanie: "Czy akceptuje Pan (Pani) instytucje rzekomej Republiki Kosowo zainstalowanej w Prisztinie ?" - Po tym referendum, dla kosowskich Albańczyków, społeczności międzynarodowej i polityków w Belgradzie będzie całkowicie jasne, że Serbowie z północy nie chcą podlegać instytucjom w Prisztinie - powiedział Krstimir Pantic, burmistrz zamieszkałej przez Serbów części Kosovskiej Mitrovicy. Natomiast parlament Kosowa w Prisztinie uznał w uchwalonej deklaracji, że referendum "było pogwałceniem porządku konstytucyjnego Republiki Kosowo". Rząd Albanii wyraził "zaniepokojenie zorganizowaniem tego nielegalnego referendum, pozbawionego skutków prawnych i inspirowanego przez Belgrad". Również Unia Europejska, która wkrótce ma się ustosunkować do wniosku Serbii przyznania jej statusu kandydata na członka, skrytykowała fakt przeprowadzenia referendum. Referendum przeprowadzono na krótko przed przypadającą 17 lutego 4 rocznicą proklamowania przez większość albańską niepodległości Kosowa, której Serbowie kosowscy i rząd w Belgradzie nie uznają. Referendum postawiło jednak rząd w Belgradzie, zabiegający o członkostwo w UE, w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Prezydent Serbii Boris Tadić oświadczył, że "nie służyło ono interesom państwa serbskiego" a przedstawiciel rządu Serbii Oliver Ivanović oskarżył opozycję serbską, że pragnie w ten sposób zbić kapitał polityczny przed wiosennymi wyborami parlamentarnymi.