"Boris do dymisji" - to dzisiaj popularne hasło, zarówno wśród wyborców Partii Konserwatywnej, jak i opozycji. Uwielbienie dla premiera, który podbił serca części Brytyjczyków swoją nonszalancją, zaczyna powoli przeradzać się w niechęć i zażenowanie. - Boris Johnson powinien odejść, to klaun. On nie jest w stanie nad niczym zapanować - mówi Sidney Martin, jedna z moich rozmówczyń. Johnson nigdy nie cieszył się dużą popularność w kręgach lewicowych, ale po ostatnich doniesieniach widocznie spada również jego poparcie wśród konserwatywnych wyborców. Według brytyjskiej sondażowni YouGov nieco ponad 50 proc. popierających partię Torysów, do której należy Johnson uważa, że premier nie radzi sobie z powierzonym mu zadaniem. Boris Johnson opisywany jest jako niekompetentny (64 proc.), słaby (59 proc.) i niegodny zaufania (69 proc.). Brytyjczycy zdają się też z dystansem podchodzić do jego zasług, zwłaszcza tych związanych z pandemią. "W imię Boga, odejdź wreszcie" W tym tygodniu, o niesmaku wśród czołowych wyborców alarmował w Izbie Gmin zatwardziały członek Partii Konserwatywnej, o którym w ostatnich latach głośno było głównie z uwagi na negocjacje związane z brexitem, David Davis. - Spędziłem tygodnie, miesiące nawet, broniąc premiera, często wobec poirytowanych wyborców. Przypominałem im wtedy, że to dzięki niemu mamy brexit. Ale od liderów oczekuję się, że będą ponosili konsekwencje swoich czynów. Nawet mając na uwadze twoje zasługi, to siedzisz tutaj o wiele za długo, w imię Boga, odejdź wreszcie - mówił polityk. Brytyjskie media studzą jednak nastroje i podkreślają, że premier ma zarówno wrogów, jak i sprzymierzeńców. - Nie uważam, że Boris Johnson powinien odejść. Zachował się najlepiej jak mógł na podstawie informacji, jakie miał dostępne - to zdanie Karli, z którą rozmawiałam na temat urzędującego premiera. Taką opinie zdają się też podzielać ministrowie, których kariera polityczna ściśle związana jest z pomyślnością Johnsona: Nadhim Zahawi (minister edukacji), Nadine Dorries (minister kultury) i Priti Patel (minister spraw wewnętrznych). Ci politycy są zdania, że premier nie ma się czego obawiać. Do przeciwników zalicza się przede wszystkim posłów, o których mówi się że są "zza czerwonej ściany", w odniesieniu do miejsc, które reprezentują. Brytyjska "czerwona ściana" to głównie robotnicze obszary na północy kraju takie jak Workington, czy Bishop Auckland, który historycznie głosowały na Partię Pracy, ale w 2019 z uwagi na przeciągający się brexit mieszkańcy tych okręgów zmienili front i oddali glosy na partię Johnsona, która jako jedyna obiecywała konsekwentne wprowadzenie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. "Buntownicy zza czerwonej ściany" starają się więc reprezentować swoich wyborców, którzy mają o wiele mniejsze zaufanie do Torysów, niż ich tradycyjny elektorat, a po ostatnich doniesieniach o łamaniu prawa przy Downing Street, najwyraźniej zaczęli żałować swoich wyborów. Od zgłoszenia braku zaufania w pracę premiera, do ewentualnego odwołania, jest jednak długa droga. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest wotum nieufności, o które wystąpić mogą właśnie niezadowoleni członkowie Partii Konserwatywnej, tacy jak David Davis, czy wspomniani "buntownicy". Wewnątrzpartyjne rozgrywki, tak jak ta, rozstrzygane są przez parlamentarną frakcję, tak zwany Komitet 1922, który reprezentuje wyłącznie szeregowych posłów, czyli takich którzy nie pełnią żadnej funkcji w rządzie. - To taki komitet, w którego skład wchodzą głównie podstarzali mężczyźni. Trochę im współczuję. Chodzą teraz pewnie w kółko i głowią się, co zrobić bo dobrze wiedzą, że nie ma drugiej takiej bezczelna osoby w partii, jak Boris - mówi Zoe Edwards. Posłowie wyrażają swoje wątpliwości w listach do przewodniczącego Komitetu. Jeśli liczba nadesłanych listów będzie reprezentować co najmniej 15 proc. członków partii, czyli obecnie 54 posłów, Komitet będzie mógł wnieść o głosowanie, które ma rozstrzygnąć dalsze losy premiera. Do przegłosowania wotum nieufności potrzebna jest co najmniej połowa głosów członków partii. Frakcja Torysów, która chciałaby zobaczyć nową osobę na stanowisku premiera, może jednak nie być wcale tak liczna, jak by się to wydawało. Do tej pory jawną dezaprobatę wyraziło jedynie siedmioro posłów. Reszta albo boi się konfrontacji, albo czeka na nową amunicję, którą rzekomo ma dostarczyć im raport starszej urzędnik państwowej, stojącej na czele Urzędu Rady Ministrów - Sue Gray. Obawy wśród Torysów do przeciwstawienia się szefowi wydają się być ponadto jak najbardziej uzasadnione. Buntownicy mieli dostawać "ostrzeżenia". Grożono im opublikowaniem kompromitujących historii na ich temat, blokowaniem kariery, czy dofinansowań w obszarach, które reprezentują. - Powiedziano mi, że nie dostanę pieniędzy na liceum w Radcliffe, jeśli nie zagłosuje w określony sposób. To miasto nie miało liceum przez ostatnie 10 lat - skarżył się wywiadzie dla "The Guardian", poseł Partii Konserwatywnej, Christian Wakeford. "Tu naprawdę nie chodzi o Torysów, tu chodzi o zasady" Głośna muzyka, zabawa do rana i dostawy alkoholu przemycane w walizkach - jeśli komuś w Anglii marzył się taki scenariuszu przed zniesieniem restrykcji covidowych jeszcze w 2021, to albo musiał obejść się smakiem, albo, jak wynika z ostatnich doniesień, mieć za szefa Borisa Johnsona. W Wielkiej Brytanii z powodu COVID-19 zmarło ponad 150 000 osób, a śmierć setek tysięcy kolejnych udało się powstrzymać m.in. dzięki wprowadzeniu rygorystycznych zasad. W Anglii miały miejsce trzy krajowe lockdowny i serię obostrzeń, które obciążyły gospodarkę i pomimo pomocy z programów rządowych doprowadziły niektóre z firm do bankructwa. Izolacja wpłynęła negatywnie niemal na każdy aspekt zdrowia zarówno wśród dorosłych jak i dzieci. - Tu naprawdę nie chodzi o Torysów, tu chodzi o zasady, które sami ustanowili. Ludzie byli karani na podstawie tego prawa - mówi Jennie Williams, doktorantka z Uniwersytetu Londyńskiego. - Z powodu restrykcji zmuszeni byliśmy odwołać świętowanie naszej 30-rocznicy ślubu. Mój syn musiał obchodzić swoje 21. urodziny na cholernym Zoomie! Od ludzi oczekiwało się ogromnych wyrzeczeń - na pogrzebie mojej kuzynki mogło być tylko 20 osób włącznie z pracownikami kostnicy. To naprawdę były łamiące serce sceny, to wyglądało tak jakby ona nie miała żadnych przyjaciół - kontynuuje. Po serii doniesień Downing Street wystosowało serię przeprosin, w oficjalnym wystąpieniu w Izbie Gmin przeprosił też Boris Johnson. Wyjaśnienia musiały również zostać przesłane do Pałacu Buckingham, ponieważ urzędnicy bawili się do białego rana nawet w okresie żałoby narodowej, w przeddzień pogrzebu księcia Filipa. Rodzina królewska w dniu pogrzebu zmuszona była stosować się do panującego wówczas surowego reżimu sanitarnego - pogrzeb księcia małżonka był znacznie okrojony, a królowa w trakcie ceremonii wybrała przestrzeganie panującego prawa ponad własne sentymenty. Jest to sytuacja bezprecedensowa i godzącą w godność królowej, która reprezentuję Służbę Cywilną. Czy wobec tak oczywistych potknięć i pomówień, Boris Johnson, o którym do tej pory mówiło się, że jest teflonowy, może po raz kolejny utrzymać się na swojej pozycji? - On teraz nie odejdzie, ale przyjdzie i na niego pora w przyszłych wyborach - podsumowuje Penn Fleet. Sue Grey ma opublikować swój raport w przyszłym tygodniu. Dla Interii, z Londynu Kamila Korońska