Do pożaru doszło we wtorek wieczorem u wybrzeży Holandii. 199-metrowy statek towarowy Fremantle Highway przewoził prawie trzy tysiące pojazdów, a jak przekazał rzecznik straży przybrzeżnej w rozmowie z agencją Reutera, w pewnym momencie najpewniej zapalił się samochód elektryczny. Pożar wybuchł 27 kilometrów od wyspy Ameland. Pożar statku. Walka z ogniem szybko się nie skończy Łącznie na pokładzie znajdowało się około 350 pojazdów marki Mercedes, w tym 25 aut elektrycznych. Służby rozpoczęły akcję gaśniczą, jednak z powodu zużycia dużych ilości wody, powstała obawa, że statek może zatonąć. Przedstawiciel straży przybrzeżnej, cytowany przez holenderski portal nos.nl, stwierdził że ogień może szaleć jeszcze kilka dni, "a nawet tygodni" ze względu na problemy związane z gaszeniem przewożonego ładunku. Jak zaznaczył portal nltimes.nl, nad obszarem, gdzie znajduje się płonący statek, wprowadzono zakaz lotów. Na statku znajdowało się 23 członków załogi z Indii. Kiedy płomienie zaczęły się rozprzestrzeniać, siedmiu z nich wyskoczyło za burtę. Niestety jedna osoba zginęła, a kilka zostało rannych i trafiły do szpitala. Reuters donosi, że poszkodowani mieli problemy z oddychaniem, oparzenia oraz złamane kości. - Stan żadnego z nich nie jest poważnie zagrożony - informował AFP urzędnik ds. bezpieczeństwa w regionie Drenthe w Holandii. Statek z samochodami płynął do Egiptu Z kolei Willard Molenaar z Królewskiej Holenderskiej Kompanii Ratowniczej zaznaczył, że zarówno na statku, jak i w jego pobliżu było dużo dymu, a "ogień rozprzestrzeniał się szybko, znacznie szybciej niż oczekiwano". - Ludzie na pokładzie musieli szybko "wysiąść". Wyłowiliśmy ich z wody - dodał. Fremantle Highway, zarejestrowany w Panamie, wypłynął z portu w Bremerhaven w Niemczech i miał dotrzeć do Egiptu. Plażowicze przebywający u wybrzeży Ameland nie zauważyli katastrofy - statek był dla nich jedynie małą kropką otoczoną kłębami dymu. Dokładną przyczynę pożaru mają określić służby. Zagrożenie katastrofą ekologiczną. Jest ryzyko, że do morza wpłynie paliwo Ognia nie udało się opanować, a dryfujący statek w każdej chwili może utonąć. Pojawiło się więc zagrożenie, że ładunek i paliwa osiądą na dnie. Jürgen Akkermann, bezpartyjny burmistrz wyspy Borkum na Morzu Północnym, którego cytuje "Bild" twierdzi, że najgorsze, co mogłoby się przytrafić, to wyciek zanieczyszczeń do morza, w tym ropy. Podobnego zdania jest Thilo Mack z Greenpeace, który twierdzi, że wyciek ciężkich olejów były katastrofą dla ekosystemu Zatoki Niemieckiej. Dodał, że siedliska miliardów zwierząt byłyby zagrożone, kiedy ropa przedostałaby się do mułu. Ze skutkami zmagano by się przez długi czas, a "naprawa zniszczeń zajęłaby lata". Nie oznacza to, że obecna sytuacja powinna napawać optymizmem, bo do powietrza dostają się zanieczyszczenia. - Najpierw ratownicy muszą ugasić pożar, a następnie wypompować olej - podkreślił Mack. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!