Świadkowie twierdzą, że poczuli podczas ceremonii zapach gazu i usłyszeli detonacje, które uznali za strzały. Nie pojawiły się doniesienia o obrażeniach wśród demonstrujących w pobliżu miejsca pogrzebu oraz nic nie wskazuje na to, że osoby obecne na uroczystości znalazły się w niebezpieczeństwie. Źródło Reutera poinformowało, że członkowie amerykańskiej delegacji na uroczystości pogrzebowe słyszeli strzały, ale są "bezpieczni" i wracają z Haiti "nieco wcześniej niż planowano". Pogrzeb Jovenela Moise odbył się w piątek w jego rodzinnym mieście Cap-Haitien na północy kraju. Zamordowanemu prezydentowi złożyli hołd m.in. zagraniczni dygnitarze, w tym ambasador USA przy ONZ Linda Thomas-Greenfield. Gwałtowne protesty "Haitańczycy zasługują na demokrację, stabilność, bezpieczeństwo i dostatek. Jesteśmy razem z nimi w tych czasach kryzysu. Namawiamy wszystkich, by zachowywali się pokojowo i stronili od przemocy" - napisała Thomas-Greenfield na Twitterze. W czwartek w Cap-Haitien doszło do gwałtownych protestów. Jak podala agencja AP, grupy mężczyzn strzelały w powietrze i blokowały niektóre drogi płonącymi oponami. Do zabójstwa 53-letniego prezydenta Moise i postrzelenia jego żony doszło w nocy z 6 na 7 lipca w rezydencji głowy państwa. Zatrzymano 28 osób podejrzanych o udział w zabójstwie prezydenta. Wśród nich są Kolumbijczycy, dwaj Amerykanie pochodzenia haitańskiego i czterej obywatele Dominikany.