Konflikt na Kaukazie pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem trwa od ponad 30 lat. W ostatnich kilkunastu dniach ormiańskie miasteczka i wioski leżące przy granicy zostały ostrzelane. To kolejna odsłona starć, które do tej pory pochłonęły życie ok. 40 tys. ludzi. W tle tej wojny jest walka o wpływy Rosji i Turcji oraz o surowce energetyczne. O co chodzi w tym konflikcie? Gdzie szukać jego podłoży? O tym rozmawiamy z Eweliną Ebertowską, doktorantką w Instytucie Antropologii i Etnologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 2015 roku prowadzi badania w Armenii. Wśród jej badawczych zainteresowań są badania migracyjne, antropologia tożsamości, teoria postkolonialna w kontekście państw postradzieckich, a szczególnie polska mniejszość w Armenii. Jest także członkinią Instytutu Badań Ormiańskich. Dawid Serafin, Interia: Trzy tysiące kilometrów od Warszawy w wyniku działań wojskowych zginęli ludzie. Na Kaukazie znowu wrze, a konflikt między Armenią a Azerbejdżanem zaostrza się. Ewelina Ebertowska: - Jednak tym razem mamy do czynienia z nowym konfliktem. Dotychczasowy spór pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem toczył się na terenie Górskiego Karabachu. A teraz? - Doszło do ostrzelania miast i wiosek znajdujących się na terenie Armenii, kraju uznawanego na arenie międzynarodowej. Strona ormiańska mówi o tym, że to Azerbejdżanie zaatakowali. Strona azerbejdżańska twierdzi, że została sprowokowana i odpowiedziała ogniem. Trzeba jednak sobie zadać pytanie komu bardziej zależało na rozwiązaniu siłowym. I kto miał do tego większe predyspozycje. - Proszę sobie porównać Azerbejdżan, który liczy 10 mln obywateli, jest bogaty w surowce naturalne, ma nowoczesny sprzęt wojskowy i stoi za nim Turcja. Armenia nie ma surowców naturalnych, ma 3 mln obywateli, a jej sprzęt wojskowy jest gorszy niż ten azerbejdżański. Do tej pory działania wojskowe toczyły się na terenie Górskiego Karabachu. Dlaczego teraz Azerbejdżanie zaatakowali miasta leżące w Armenii. - Po tym, jak Rosja wywołała wojnę w Ukrainie, Azerbejdżan stał się jeszcze ważniejszym dla Unii Europejskiej dostawcą surowców. Patrząc na ostatnie wydarzenia Azerbejdżanie, przede wszystkim testowali reakcję państw zachodnich i już teraz widzimy, że mało kogo zainteresowała eskalacja konfliktu. Fakt ataku na niepodległe państwo został praktycznie niezauważony. Pojawiły się co najwyżej medialne wzmianki w kontekście walk o Górski Karabach. Walk, w których na przestrzeni ostatnich 30 lat śmierć poniosło ok. 40 tys. ludzi, a blisko 80 tys. zostało rannych. Dodatkowo wciąż 4 tys. osób uważa się za zaginionych, a ponad milion zostało przesiedlonych. Gdzie należy szukać podłoża tego konfliktu? - W bardzo dużym uproszczeniu: od 30 lat spór dotyczy terenu, który przez Ormian nazywany jest Republiką Arcachu a przez Azerbejdżan Górskim Karabachem. W prawie międzynarodowym ta ziemia jest częścią Azerbejdżanu, natomiast w większości zamieszkana jest przez Ormian. Za czasów ZSRR ten teren został włączony do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. To było jeszcze w czasach stalinowskich. Wszystko odbyło się w myśl zasady dziel i rządź. Granice zostały wówczas wytyczone wbrew tym granicom etnicznym. - Już w czasach ZSRR narodził się tam ruch karabachski, który został sformalizowany pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Cel był prosty: teren Górskiego Karabachu powinien wrócić do Armeńskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. - Kiedy ZSRR chylił się ku upadkowi odżyły nadzieje mieszkańców tych terenów na zjednoczenie się z resztą Armenii. Pod koniec 1991 r. było referendum, a jego wynik jednoznacznie wskazał chęć zjednoczenia się regionu ze stolicą w Erywaniu. Jednak zamiast zjednoczenia wybuchła regularna wojna, która trwała dwa lata. - Ormianie dzielą czas na pierwszą i drugą wojnę karabachską. Pierwsza miała miejsce w latach 1992-1994. W 2016 r. mieliśmy tzw. wojnę czterodniową, a w 2020 r. drugą wojnę karabachską. Wtedy intensywne działania wojskowe trwały 44 dni i zakończyły się porozumieniem pomiędzy Azerbejdżanami a Ormianami i Rosją. - Jednak ten konflikt zamykał się w granicach Górskiego Karabachu i na części tzw. ziem okupowanych. Trzeba pamiętać bowiem, że Ormianie w latach 90. ubiegłego wieku zaanektowali część ziemi, które wcześniej nie były Górskim Karabachem. Wspomniała Pani o drugiej wojnie karabachskiej i porozumieniu. Porozumieniu, które najważniejszy zapis nigdy nie został zrealizowany. - Na mocy porozumienia miał powstać korytarz łączący Azerbejdżan z Nachiczewańską Republiką Autonomiczną. To azerbejdżańska autonomiczna jednostka leżąca pomiędzy Turcją i Armenią nie mająca lądowego połączenia z resztą kraju. Wysunięto więc postulat utworzenia drogi, która łączyłaby te dwie części Azerbejdżanu. Jednak pomimo upływu dwóch lat nie powstała ona. Strona ormiańska wolałaby, aby ta droga była pod jej nadzorem i nie przebiegała zbyt blisko granicy z Iranem. Teren Armenii oddzielający Nachiczewan od Azerbejdżanu jest bardzo wąski. Tam znajduje się dokładnie kilka dróg, które łączą Erywań z Teheranem. - Azerbejdżanie chcą jednak, aby obiecana droga przebiegała na południu, była blisko granicy z Iranem i pod azerbejdżańską kontrolą. Takie rozwiązanie spowodowałoby odcięcie Armenii od granicy z Iranem. A trzeba pamiętać, że lądowe przejścia Ormianie mają tylko z Gruzją oraz jedno z Iranem. Te z Turcją i Azerbejdżanem są zamknięte. Dlaczego teren Górskiego Karabachu jest tak ważny dla obu stron konfliktu. Przecież nie ma tam żadnych wartościowych złóż. - Po pierwszej wojnie karabachskiej zarówno Azerbejdżanie jak i Ormianie zaczęli budować swoje narracje w nawiązaniu do Karabachu. W Armenii przez lata rządził klan karabachski, czyli politycy, którzy wywodzili się z terenu Górskiego Karabachu. Brak pieniędzy w ochronie zdrowia, edukacji i wiele innych braków tłumaczono tym, że pieniądze wydawane są na wojsko, bo walki mogą wybuchnąć w każdej chwili. - Dla strony Azerbejdżańskiej przejęcie terenu Górskiego Karabachu było sposobem na pokazanie siły swego kraju, że jest w stanie odbić te tereny. To oczywiście pewne uproszczenie, bo o tej kwestii można mówić godzinami. Jednak ten konflikt z punktu widzenia Europy Zachodniej jest dość zero-jedynkowy. Armenia to sojusznik Rosji na Kaukazie, a Azerbejdżan to partner Unii Europejskiej. - Dopóki nad Ormianami będzie widmo ataku ze strony azerbejdżańskiej, a na horyzoncie nie pojawi się inny partner, który zadeklaruje pomoc w razie ewentualnego konfliktu, tak długo Armenia pozostanie zależna od Rosji. Dodatkowo Ormianie mają poczucie, że wojna w 2020 r. była karą ze strony rosyjskiej za próbę zmiany polityki międzynarodowej Armenii. W 2018 r. w kraju doszło do aksamitnej rewolucji w wyniku, której klan karabachski stracił władzę. Premierem został Nikola Paszinian, który chciał otworzyć się bardziej na Zachód. - Ormianie często powtarzają między sobą, że w 2020 r., kiedy doszło do ataku ze strony azerbejdżańskiej Rosja nie musiała czekać aż 44 dni, aby włączyć się do działania. W odczuciu wielu Ormian Rosja pozwoliła na mordowanie cywilów, aby upokorzyć Pasziniana. Z jednej strony Rosja, a z drugiej Turcja. - Turcja, która jest największym wsparciem dla Azerbejdżanu. Często pada określenie jeden naród, dwa kraje. Tureccy politycy często publicznie podkreślają swoje poparcie dla Azerbejdżan. Po 2020 r. Ormianie jeszcze bardziej poczuli się osamotnieni, bo zrozumieli, że ani ich sojusznik, ani nikt inny na świecie ich nie wesprze. - Pamiętajmy jednak, że Rosja z konfliktu na Kaukazie uczyniła sobie biznes. Przecież przez lata była głównym dostarczycielem broni zarówno dla Armenii jak i Azerbejdżanu. Ostatnie spotkanie w Samarkandzie kilkanaście dni temu, gdzie był obecny m.in. Władimir Putin oraz prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew pokazuje, że kontakty między oboma krajami są dobre. Dodatkowo rosyjscy oligarchowie mają udziały w azerbejdżańskich spółkach, które zajmują się surowcami naturalnymi. Tymczasem w połowie września w sieci umieszczono nagranie, na którym ma być widać, jak azerbejdżańscy żołnierze zbezcześcili ciało 36-letniej Anush Apetyan. Kobieta była ormiańską żołnierką. Na Kaukazie znowu wrze. - Ta kobieta osierociła też troje dzieci. Wrzucanie takich filmów ma budować strach wśród ludności cywilnej. To także kwestia dehumanizacji Ormian. Ten kto ten film wrzucił do sieci, wiedział, że on rozejdzie się po sieci i wzbudzi niepokój. Do tej pory zdarzały się bezczeszczenia głównie ciał mężczyzn. Takie potraktowanie kobiety pokazuje również pozycję władzy i chęć pokazania dominacji. Ta żołnierka wyszła z narzuconej kulturowo roli matki i kobiety zajmującej się domem i stanęła w obronie ziemi. Mimo, że ten film jest bardzo drastyczny to mam wrażenie, że w obliczu trwającej wojny w Ukrainie spór na Kaukazie mało kogo interesuje. - To jest smutna refleksja, ale dopóki będziemy mieli w Europie Zachodniej taką, a nie inną politykę energetyczną, to będziemy tylko wymieniać sobie dyktatorów. No bo, jaka jest różnica między Rosją a Azerbejdżanem? Azerbejdżan jest państwem autorytarnym, o czym można przeczytać w wielu raportach. Przykład pierwszy z brzegu. Kilkanaście dni temu Ahmet Mammadli młody chłopak, przewodniczący Democracy 1918 (ruchu na rzecz demokratyzacji Azerbejdżanu) protestował przeciwko agresji Azerbejdżanu na Armenię. Został zatrzymany przez policję i skazany na 30 dni więzienia. Pamiętajmy o tym, ponieważ w krajach autorytarnych łamane są też prawa mniejszości: religijnych, seksualnych czy etnicznych. Do czego ten narastający konflikt na Kaukazie może doprowadzić? - Armenia nie jest atrakcyjna państwem, jeśli chodzi o surowce naturalne, bo ich praktycznie nie ma. Dodatkowo graniczy z Azerbejdżanem, który jest wspierany przez Turcję, która jest w NATO. Oczywiście trudno odpowiedzieć na pytanie, co może się wydarzyć, bo nikt z nas nie siedzi w głowie prezydenta Alijewa. Natomiast eskalacja konfliktu jest możliwa. Z tego co słyszę od Ormian, z którymi mam kontakt, wynika, że mają poczucie, że pytanie jakie należy sobie zadać, to nie czy konflikt może wybuchnąć, tylko kiedy. Azerbejdżanie nauczyli się, że siłą mogą uzyskać to czego chcą i że nikt nie będzie im tego utrudniać. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl