- Zmniejszenie liczby godzin pracy nie tylko oznacza, że pracujemy krócej, ale też że pracujemy lepiej - przekonuje minister pracy Yolanda Diaz. Zdaniem minister o długości pracy nie rozmawiano w Hiszpanii od 40 lat, mimo że w tym czasie zwiększyła się produktywność zatrudnionych. - Hiszpanie zasługują na taki system, który pozwala im żyć - dodaje. Pracownicy "za", pracodawcy "niekoniecznie" Dwie trzecie Hiszpanów jest za. Przedsiębiorcy, jak można było się spodziewać, są sceptyczni. Mówią, że trzeba rozmawiać. - Nie wszystkie branże są takie same - tłumaczy Antonio Garamendi, szef Hiszpańskiej Konfederacji Organizacji Przedsiębiorców (CEOE), i dodaje, że powinno się porównać sektory i przeprowadzić dialog społeczny. Zatrudniający twierdzą, że przy wykonaniu konkretnego zadania to ma sens, ale już np. redukcja godzin pracy lekarzy, czy pielęgniarek oznacza, że trzeba zatrudniać dodatkowych. - To zależy, bo nie każdą fabrykę można zamknąć na kilka dni, a w zawodach opiekuńczych pracę trzeba wykonywać bez przerwy. Takie rozwiązanie jest możliwe przy stricte zadaniowym systemie pracy - wyjaśnia Interii prof. Tomasz Sobierajski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Pojawia się również pytanie o równość wobec tego prawa, bo moim zdaniem będzie ono miało zastosowanie tylko do ograniczonej liczby pracowników, np. administracji czy korporacji. W badaniach prowadzonych w krajach rozwiniętych, grupą, która w największej liczbie opowiada się za skróconym tygodniem pracy są osoby między 30 a 45 rokiem życia. Bardziej wnikliwa analiza wskazuje, że są to głównie kobiety, które po prostu mają drugi, niepłatny etat w domu, związany z opieką nad dziećmi, i dla nich to rozwiązanie może wydawać się zbawienne - tłumaczy prof. Sobierajski. Rząd Hiszpanii podkreśla, że od 2007 roku bezrobocie jest najniższe w kraju - wynosi teraz około 12 proc. Można więc zatrudnić więcej pracowników. Jeszcze w tym roku Hiszpanie mieliby pracować 38,5 godzin tygodniowo, a w 2025 o kolejną godzinę krócej. - Badania, które już przeprowadzano w tym zakresie nie mówią o tym, czy jak ludzie krócej pracują to lepiej pracują. Czasem tak, czasem nie. Ale na pewno wzrasta im lepsze samopoczucie - zauważył dr Leszek Mellibruda, psycholog biznesu. W firmie rozważyłbym więc coś, co wiąże się z poprawą samopoczucia. Nieprzypadkwo Google wprowadziło coś co nazywa się "zabawialnie dla dorosłych" - tłumaczy. Im bogatszy kraj, tym krócej się pracuje. Francja, Niemcy, Belgia, Portugalia też tną godziny To nowy trend. Nie tylko Hiszpanie mają pracować krócej. We Francji, choć nie ma oficjalnych przepisów, to wiele firm de facto oferuje pracownikom czterodniowy tydzień pracy. Francja zasłynęła przyjęciem w 2000 roku regulacji o 35-godzinnym tygodniu pracy. Niemcy testują to samo u siebie. Zaczęło się w pandemii, gdy ludzie pracowali zdalnie, wtedy okazało się jak ważna jest elastyczność. Pracownicy mają pracować krócej za tę samą pensję, ale mają wykonać tę samą pracę. To bardziej zadaniowy system niż godzinowy. Jest po prostu mniej zebrań i więcej niezależnej pracy. W Belgii dano taką możliwość zatrudniania pracodawcom - to oni mają się dogadać z pracownikami, czy ci chcą pracować krócej. - Chodzi o to, żeby dać zatrudnionym i pracodawcom więcej wolności w układaniu sobie pracy - przekonywał premier Belgii Alexander de Croo. Nowy model według rządzących powinien też pomóc w zdynamizowaniu gospodarki. Ma poza tym ułatwić ludziom połączenie i ułożenie życia rodzinnego z zawodowym. Czy to przełożyłoby się na większą dzietność? Profesor Sobierajski podkreśla, że taki był efekt wprowadzenia wolnych sobót w latach 70-tych. - Ludzie mieli więcej czasu na randki, co mogło mieć wpływ na wyż demograficzny. Czy to by zadziałało dziś? Mam wątpliwości. Dla najmłodszego pokolenia Z nie jest problemem to, że nie mają czasu na randki, oni bardzo racjonalnie martwią się, do jakiego świata powołają dzieci. Na gruncie lokalnym większość z nich nigdy nie będzie stać na własne mieszkanie dla siebie i stworzonej rodziny, a na gruncie globalnym mierzą się z katastrofą klimatyczną, która może doprowadzić do tego, że ich własne dzieci ugotują się żywcem. To pierwsze, powojenne pokolenie, którego życie nie będzie lepsze niż ich rodziców - stwierdza prof. Sobierajski. Joanna Dressler