Ośmioosobowa rodzina z Zimbabwe (cztery osoby dorosłe i czwórka dzieci) przyjechała do Tajlandii w celach turystycznych. W międzyczasie w ich kraju doszło do prawdziwego przewrotu politycznego. Urzędujący od 37 lat prezydent Robert Mugabe wreszcie zrezygnował ze stanowiska. Po ustąpieniu najstarszego prezydenta na świecie, w kraju panuje niestabilna sytuacja. Obywatele Zimbabwe, obawiając się represji politycznych, postanowili udać się do Hiszpanii. W Tajlandii odmówiono im wejścia na pokład samolotu, tłumacząc decyzję brakiem wizy do Hiszpanii - informuje BBC. W efekcie rodzina koczuje od 23 października na lotnisku Bangkok-Suvarnabhumi. Zimbabwejczycy znajdują się w patowej sytuacji - nie mogą wyjechać z kraju i zarazem nie mają zezwolenia, aby opuścić port lotniczy i przebywać w Tajlandii, ponieważ ich wiza na pobyt w Azji straciła ważność.Jedynym rozwiązaniem rodziny z Zimbabwe jest wniosek do ONZ o udzielenie azylu i żmudne czekanie na lotnisku, które stało się jednocześnie domem i więzieniem dla obywateli afrykańskiego kraju. Położenie Zimbabwejczyków zostało krótko skomentowane przez UNHCR, które właśnie rozpatruje sprawę. "Aktualnie badamy wszystkie możliwości potencjalnych rozwiązań. Ze względu na poufność i bezpieczeństwo rodziny, nie możemy podać więcej informacji w tej sprawie".Los rodziny jest zatem nie do pozazdroszczenia. Miejscem ich przymusowego pobytu, podobnie jak w filmie "Terminal", jest hala lotniska. Na szczęście, przedstawiciele linii lotniczych dostarczają jedzenie dla przymusowych koczowników, a jeden z pracowników lotniska sprawił prezent świąteczny pozostającemu w terminalu dziecku.