Jakub Olczyk obserwował pracę OKW nr 13 w Tomaszowie Mazowieckim (woj. łódzkie). Został oddelegowany przez Komitet Obrony Demokracji. Najbardziej zmartwił go "całkowity brak zachowania zasady tajności głosowania". - Ludzie wchodzili razem za kotarę albo oddawali głos na parapecie, gdzie każdy mógł zobaczyć, na kogo głosują. To jeszcze nic - były też sytuacje, w których jeden wyborca pytał drugiego, jak ma zagłosować. Komisja reagowała, ale ludzie sobie nic z tego nie robili - opowiada Interii. - Były też przypadki skrajne: jeden z panów wyrwał swojej starszej mamie karty i za nią zagłosował, albo małżeństwo, które wymieniało się kartami - jedno głosowało na Senat, drugie na Sejm i razem wrzucili swoje głosy - relacjonuje. W obu sytuacjach członkowie komisji interweniowali, ale wyborcy twierdzili, że wszystko jest w porządku. - Mam wrażenie, że w przypadku tej starszej osoby chodziło też o czas. Niektórzy mieli więcej cierpliwości do swoich podopiecznych, niektórzy mniej - dodaje nasz rozmówca. Mężczyzna ma też zastrzeżenia co do samego lokalu wyborczego. - To było przedszkole z małymi ławkami i krzesełkami, nie wchodziło tam więcej niż kilkanaście osób. Były momenty, że urny nie widziałem. Miejsce było całkowicie nieprzystosowane do przeprowadzania wyborów - ocenia. Wybory 2023. "Brak tajności i samodzielności" Patrycja również była obserwatorką społeczną, oddelegowaną przez Obserwatorium Wyborcze Marcina Skubiszewskiego. Przyglądała się pracy jednej z podwarszawskich OKW. Kobieta również zauważyła "grupowe głosowanie" wyborców. - Ludzie całymi rodzinami wchodzili za kotarę. Brak tajności i samodzielności to wielka bolączka każdych wyborów - komentuje. - Rozumiem sytuacje, które też obserwowałam, gdzie wnuk pomaga dziadkowi. Czyta po prostu, co jest na karcie i pyta, na kogo chce zagłosować. Czasami to jedyna opcja, żeby starsza osoba oddała głos - dodaje. W jej ocenie sam lokal, w którym odbywały się wybory, też był "fatalnie zorganizowany". - To była jakaś sala w szkole, gdzie było dużo miejsc do siedzenia. Ludzie z tego korzystali, nie czekając na zwolnienie się miejsca przy ustawionej zasłonie. To było nie do opanowania. Szczególnie przy takiej frekwencji - dodaje. Referendum. "Po kilku godzinach wracali, awanturując się" - Jeśli chodzi o wydawanie kart do referendum: u nas przebiegało to sprawnie, nikt nie sugerował z komisji odmowy udziału w tym głosowaniu - mówi Jakub Olczyk. Koordynował też pracę obserwatorów społecznych w innych komisjach w regionie. - Wiem w związku z tym o przypadkach osób, które po kilku godzinach wracały do lokalu wyborczego, awanturując się, bo ktoś z komisji miał ich zapytać, czy chcą kartę referendalną czy nie, a powinni ją dostać bez pytania. - W takiej sytuacji, jak ktoś już opuści lokal, nie może po kilku godzinach tej karty otrzymać. Członkowie komisji odnotowali oczywiście w protokole, że taka prośba była - opowiada obserwator wyborów. Głosowanie w referendum. "Zainterweniowałam" Pytana o wydawanie kart referendalnych Patrycja wskazuje: - Raptem trzy razy usłyszałam "czy z kartą referendalną?", ale wyglądało to jak pytanie znajomej do znajomej, te osoby się po prostu znały i znały swoje zdanie na ten temat. Poza tym przewodnicząca i wiceprzewodniczący byli na to bardzo wyczuleni, cały czas przypominali innym członkom, aby niczego nikomu nie sugerować. Przyszedł też do nas urzędnik i uczulał na to. Co do referendum ma też jeszcze jedną uwagę. - Zauważyłam, że wytyczne były różnie interpretowane. Na początku niektóre osoby z komisji twierdziły, że jak wyborca chwycił już kartę referendalną, to nie może jej oddać. To nieprawda. Tu zainterweniowałam i te osoby mogły kartę zwrócić. I w sumie nie tylko ja, bo inni wyborcy też mówili, że przecież można ją oddać - opowiada. Około godz. 17 na miejscu pojawił się mąż zaufania wyznaczony przez komitet wyborczy PiS. - Pani interweniowała już po kilku minutach w sprawie referendum. W jej ocenie były nieprawidłowości w wydawaniu kart. Była bardzo na te referendum ukierunkowana. Wydaje się, że z takim przyszła celem. Wybory 2023. "Zmieniono metodę liczenia" Jakub Olczyk obserwował liczenie głosów razem z dwoma mężami zaufania - kobietą oddelegowaną przez Prawo i Sprawiedliwość i kobietą działającą z ramienia Koalicji Obywatelskiej. - Zaczęło się tak jak powinno - głosy były wyjmowane z urny przez jedną osobę i były pokazywane komisji. Tak powinno być, każda karta powinna przejść przez ręce każdego jej członka. Później, kiedy okazało się, że po godzinie nie zbliżyli się nawet do połowy, doszła druga osoba, która też te karty wyciągała, pokazywała i kładła na drugą stronę. Czyli zrobił się podział na dwie grupy - opowiada obserwator. Jednak ocenia, to nie zakłóciło przebiegu liczenia głosów. - Gdyby tego nie było, siedzielibyśmy na miejscu dwa razy dłużej. Nikt nie złożył do protokołu uwag na taką formę - dodaje. Liczenie trwało tu do godziny 5 rano. Liczenie głosów. Najwięcej problemów było przy referendum Patrycja obserwowała przebieg głosowania od godziny 11 do 19:30. Później do tego samego miejsca przyszedł jej mąż Konrad. Przez godzinę przyglądał się wyborom, a następnie obserwował liczenie głosów, które również trwało do 5 rano. - Nie miałem uwag, jeśli chodzi o rzetelność komisji i sprawność. Tak jest w sumie przy każdych wyborach, które obserwuję. Niedociągnięcia nie wynikały nigdy z czyjejś złej woli, tylko raczej z niedopatrzenia - komentuje. Tu liczenie odbywało się następująco: - Ktoś liczył głosy, a później ktoś inny liczył je ponownie, nie znając wyniku obliczonego przez osobę pierwszą. - Niemożliwym było trzymanie się zasady, że każda karta ma przejść przez ręce każdego członka komisji. To absolutnie niemożliwe, jeśli liczenie ma trwać kilka godzin, a nie kilka dni. Chyba że w jakiejś komisji zagłosowało maksymalnie 200 osób. Ale nie w tych, gdzie głosuje po kilka tysięcy wyborców - dodaje mężczyzna. Konrad mówi jeszcze o referendum. - Przeliczenie tych kart było niezwykle czasochłonne. A to dlatego, że mieliśmy cztery pytania i każde z nich mogło mieć odpowiedź ważną lub nieważną. Nie jak w przypadku kart do Sejmu i Senatu - tam jest ogółem głos ważny lub nieważny. Dużo czasu zajęło komisji przeliczenie referendum. Gdyby nie to, skończylibyśmy na pewno kilka godzin wcześniej - kwituje.