Nie chcę zamieniać się w pięknoducha płaczącego za standardami, ale pragnę przypomnieć, że o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej - i o każdej sytuacji - nie trzeba wcale rozmawiać przy użyciu najtańszej propagandy i wyzwisk, ponieważ w zanadrzu są jeszcze słowa, argumenty, relacje, interes państwowy, a także sztuka szukająca humanistycznej perspektywy współczesnych wydarzeń. Nie chcę także bronić kunsztu filmowego Agnieszki Holland, bo nie jestem wielkim admiratorem jej artystycznego stylu, choć "Aktorów prowincjonalnych" zaliczam do dzieł wybitnych, a sama reżyserka nie raz dała dowód intelektualnej odwagi, na co jej obecni adwersarze nie potrafią znaleźć kulturalnego sposobu, więc wybierają niemądre obelgi. CZYTAJ WIĘCEJ: Mydliny z afery Chcę jedynie zwrócić uwagę, że władza, która tak bardzo boi się jednego filmu - zwłaszcza takiego, który odnosi się do aktualnych emocji - że zniża się do nienawiści i najtańszych wyzwisk dotyczących przynależności do polskiej wspólnoty, traci zdolność rozumienia wrażliwości narodowej oraz moralną legitymację do przebierania się w kostiumy arbitrów patriotyzmu. Coraz bardziej przypomina też Władysława Gomułkę, który miał rzucać popielniczką w telewizor, gdy widział na ekranie Kalinę Jędrusik, i wpadał w gniew na samą myśl o "Nożu w wodzie" Romana Polańskiego. W demokracji wolność słowa sprawia, że władzy zawsze wolno mniej, a artystom więcej, co dla obecnie rządzącej ekipy politycznej jest trudne do przyjęcia.W wymiarze trwającej kampanii Jarosław Kaczyński sięga oczywiście do starego chwytu, który - jak mu się wydaje - zawsze działa. Z jednej strony wierzy, że "Zielona granica" wygra mu wybory, bo atak na film sprowokuje liderów opozycji do jeszcze mocniejszej obrony, a to przyciągnie do PiS elektorat o ksenofobicznym zacięciu i osłabi Konfederację, bo spór o imigrantów będzie wciąż żywy. Z drugiej zaś ma nadzieję, że przekierowanie uwagi z afery wizowej i innych kłopotów na kolejną wojnę kulturową przeniesie ciężar negatywnych afektów na opozycję, a rządzący będą dalej mogli snuć swoją bajędę o bezpieczeństwie w kraju, na teren którego niepostrzeżenie wleciała rosyjska rakieta, a komendant policji wystrzelił w swoim gabinecie z granatnika. Szef PiS może się jednak przeliczyć w takich kalkulacjach. W niedawnym sondażu SW Research dla "Rzeczpospolitej" to Platforma Obywatelska wskazywana jest jako partia, pod rządami której Polska byłaby najbezpieczniejsza, a PiS znalazło się dopiero na drugim miejscu. Natomiast w dzisiejszym sondażu IBRiS dla tej samej gazety i RMF FM niemal połowa Polaków uważa, że zamieszanie wokół filmu Agnieszki Holland nie będzie miało wpływu na wynik wyborów. Oznacza to, że opozycję czeka jeszcze poważniejsza refleksja nad fenomenem utrzymującego się dość wysokiego poparcia dla władzy walczącej o trzecią kadencję. A jednak im bliżej wyborów, tym większy niesmak i coraz mniej złudzeń. Przypomina się stara piosenka Andrzeja Jareckiego ze Studenckiego Kabaretu Satyryków z 1970 roku, najpierw śpiewana przez Jana Tadeusza Stanisławskiego, a potem w Kabarecie Olgi Lipińskiej wspaniale odkurzona przez Jana Kobuszewskiego. Autor zacytował w niej sławne słowa - "point de rêveries" (żadnych mrzonek) - Aleksandra II, który w 1856 roku tak odpowiedział na nadzieje polskiej delegacji na przywrócenie autonomii Królestwu Polskiemu. Stały się synonimem utraconych iluzji, ale zarazem błędu, bo niepodległa Polska w końcu przecież powstała. CZYTAJ WIĘCEJ: Duopol pełną gębą "Ledwo się zdrzemnę, eksport rośnie / Już dźwięczy w banku pełny trzos / Już naród śmieje się radośnie / Gdy nagle sen przerywa głos... // Point de rêveries, messieurs! / Point de rêveries! / Zaświtał nowy szary dzionek / W szeregu nowych jasnych dni / Chwytaj fantazje na postronek / Komu tam jeszcze coś się śni? / Panowie, panie - dosyć mrzonek / Point de rêveries!"... Nadzieje na przyzwoitą debatę, spór w granicach cywilizowanej mowy, szacunek dla autonomii nawet najbardziej krytycznych artystów oraz powrót do niepisanych zasad elementarnej przyzwoitości i politycznej elegancji trzeba dziś skwitować tym samym nostalgicznym refrenem o dwuznacznej konotacji. Tymczasem legion zniechęconych do polityki emigrantów wewnętrznych rośnie z dnia na dzień i kiedyś stanie się głównym wyzwaniem dla jakiejś nieznanej jeszcze klasy politycznej. Przemysław Szubartowicz