Klich: Bankructwo Grecji uruchomiłoby kaskadę
Polska nie może brać na swoje barki odpowiedzialności za pomoc Grecji w takim stopniu, w jakim winny ją brać kraje strefy euro. Musimy natomiast pokazać swoją solidarność z Grekami, ponieważ ewentualne bankructwo Grecji uruchomiłoby kaskadę: za Grecją mogłyby pójść inne niestabilne finansowo państwa południowej flanki UE, a to domino w przyszłości mogłoby nas poważnie dotknąć – podkreśla w rozmowie z Interią senator PO Bogdan Klich.

W nocy ze środy na czwartek grecki parlament uchwalił ustawę o reformach oszczędnościowych, będących warunkiem udzielenia Grecji kolejnej pomocy finansowej przez międzynarodowych kredytodawców.
Dariusz Jaroń, Interia: Co oznacza decyzja greckiego parlamentu?
Bogdan Klich, senator PO: Stwarza ona szanse Grekom na poprawienie kondycji finansowej swojego państwa, a innym krajom Unii Europejskiej, w tym Polsce, daje nadzieję, że Grecja nie będzie na stałe na naszym utrzymaniu.
Z Grecji dochodzą mniej optymistyczne głosy: protesty na ulicach, słowa premiera Ciprasa, który stwierdził, że rząd musiał wybrać między porozumieniem, z którym się nie zgadza, lub chaotycznym bankructwem.
- Premier wykonuje polityczne akrobacje, żeby z jednej strony nie stracić twarzy wśród swojego elektoratu i zachować mandat do sprawowania urzędu, a z drugiej nie utracić dopływu gotówki z Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Cipras doskonale wie, że zewnętrzna kroplówka finansowa jest Grecji potrzebna jak powietrze. Bez kredytów, nie tylko pomostowych, ale też kolejnych, na które rząd liczy w przyszłości, kraj zbankrutuje.
- A z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że musi przeprowadzić bolesne zmiany, takie jak podniesienie podatków VAT oraz CIT i głębokie reformy strukturalne, począwszy od zmiany systemu emerytalnego a skończywszy na zmniejszeniu przywilejów klasy urzędniczej. Decyzja parlamentu to pierwszy krok na drodze koniecznych reform, trochę w stylu programu Balcerowicza, ale niewystarczających i zastosowanych zdecydowanie za późno.
Niedawne referendum było wyłącznie taktycznym zagraniem Ciprasa?
- Tak, chciał położyć na stole nie tylko stanowisko swojego rządu, ale też pogląd większości społeczeństwa. W pewnym stopniu zabieg ten się udał, bo wzmocnił pozycję Ciprasa przy stole negocjacyjnym. Dzięki temu pozyskał ze strony UE deklarację finansową na ogromną kwotę 86 mld euro w sytuacji, gdy Grecja znalazła się na granicy bankructwa i zaczęła tę granicę przekraczać.
Według sondaży Polacy niechętnie opowiadają się za pomocą finansową dla Grecji. Jak decyzję parlamentu w Atenach możemy ocenić z perspektywy naszych interesów?
- Unia Europejska jest systemem naczyń połączonych. Nawet dla takich krajów jak Polska, które nie należą do strefy euro, głęboki kryzys grecki może być zapowiedzią własnych kłopotów finansowych w przyszłości. Takie konsekwencje polskie władze muszą brać pod uwagę. Z drugiej strony Polska nie może brać na swoje barki odpowiedzialności za pomoc Grecji w takim stopniu, w jakim winny ją brać kraje strefy euro. Musimy natomiast pokazać swoją solidarność z Grekami, ponieważ ewentualne bankructwo Grecji uruchomiłoby kaskadę: za Grecją mogłyby pójść inne niestabilne finansowo państwa południowej flanki UE, a to domino w przyszłości mogłoby nas poważnie dotknąć. Trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy solidarnością europejską a obroną naszych interesów finansowych.
Mamy sezon urlopowy: rozważyłby pan, mimo kłopotów Grecji, wczasy w tym kraju?
- Tak, gdyby nie kampania wyborcza pewnie pojechalibyśmy z rodziną właśnie do Grecji. To kraj fantastycznych ludzi, wielkiej kultury i cudownej przyrody. Dwukrotnie byliśmy w Grecji, wiemy co znaczy wypoczynek w tym kraju, ale też znamy jego zasadniczy problem. Grecy są uczciwi wobec siebie i turystów, szanują się wzajemnie, ale - niestety - zupełnie nie szanują swojego państwa, czego efektem jest ściągalność podatków wielokrotnie niższa niż w Polsce, nie mówiąc już o Niemczech czy Skandynawii. To jest źródło greckiego dramatu.