Rosja nie mogłaby sobie bowiem wymarzyć lepszego wroga personifikującego jej dość paranoiczny obraz Zachodu, niż Micheil Saakaszwili. On jest wszystkim, czego Rosja boi się i nienawidzi w Zachodzie. Emocje związane z wojną w Gruzji już opadły. Te związane z ostrzałem próbującego nadrabiać miną prezydenta Kaczyńskiego i jego gruzińskiego gospodarza - także. Obecnie świat z coraz większym zdziwieniem przygląda się już bardziej na chłodno temu, co dzieje w kraju rządzonym przez Micheila Saakaszwilego. A sytuacja w Gruzji robi się coraz bardziej niejasna i nerwowa. Kto wie, być może i ośmiu członków opozycji z Demokratycznego Ruchu - Jedna Gruzja aresztowanych kilka dni przez planowanymi antyprezydenckimi protestami opozycji pod zarzutami nielegalnego zakupu broni i przygotowania zamachu i aktów terrorystycznych faktycznie przygotowywało zamach i akty terrorystyczne. Znając realia kaukaskiego kotła nie byłoby to w końcu aż tak bardzo nierealne. Kto wie. Kto wie, być może Małchaz Gulaszwili, szef "Georgian Times", jednego z największych gruzińskich opozycyjnych mediów, wymyślił sobie historię z zastraszaniem jego syna przez policjantów, którzy przystawili mu pistolet do głowy. Albo nadinterpetował całe wydarzenie. Być może. Dodajmy, że "Georgian Times" był jednym z pierwszych mediów, które udostępniły swoje łamy byłym współpracownikom prezydenta, którzy - rozczarowani - opuścili jego szeregi. "Czarna środa" W każdym razie gruziński rząd stanowczo odcina się od jednego i drugiego. Zresztą, dla Saakaszwilego to żadna nowość - w końcu o autorytaryzm oskarża się go nie od dziś. Wszyscy w Gruzji pamiętają "czarną środę" jesienią 2007 roku, kiedy to świeżo zreformowana przez młodego i energicznego zwycięzcę "Rewolucji Róż" policja potraktowała opozycję pałkami, gazem, armatkami z wodą i plastykowymi kulami. Saakaszwili wrzucił następnie kogo się dało do worka z napisem "rosyjski wywiad" i wprowadził stan wyjątkowy. Chwilę później zagrał wzorowego demokratę rozpisując wybory prezydenckie, zanim jeszcze opozycja zdołała się pozbierać i wystawić wspólnego kandydata. W wyborach Saakaszwili wygrał. Mimo wszystko "Misza" nadal był popularny. Teraz jednak "Misza" coraz bardziej się poci. Zupełnie niedawno międzynarodowa komisja badająca przyczyny sierpniowej wojny w Gruzji coraz bardziej jednoznacznie wskazuje na Micheila Saakaszwilego, jako na rzeczywistego sprawcę konfliktu. "Przywracanie konstytucyjnego porządku" Zresztą, Saakaszwili dawno przyznał się do tego, że 7 sierpnia 2008 roku to on wydał rozkaz "przywrócenia konstytucyjnego porządku" w nie uznającej gruzińskiej zwierzchności Osetii Południowej. Oficjalnym powodem działań zbrojnych były osetyńskie prowokacje oraz fakt, że zagrożeni byli obywatele Gruzji. Jak "przywracanie" się skończyło - wszyscy pamiętamy. Wojska Saakaszwilego nadziały się na rosyjskich "mirotworców", którzy - zgodnie z mandatami międzynarodowymi czy nie - fizycznie byli tam obecni. Gruzini w Osetii, co jest tajemnicą poliszynela, nie obchodzili się z galanterią z osetyńską większością, która - od dawna, czy nie - fizycznie w Osetii istniała. I trudno było się spodziewać, że ostrzeliwujący Cchinwali gruzińscy żołnierze wybombardują sobie lojalność Osetyńców, którzy i tak ich nienawidzili, a także tego, by rosyjskie wojska, te obecne na terenie konfliktu i te zgromadzone na gruzińskiej granicy - nie zainterweniowały. Co tu zrobić z Saakaszwilim Zachód nie bardzo wiedział, jak zareagować. Z jednej strony - Saakaszwili to sojusznik. Z drugiej strony - w sytuacji, gdy każdy uważa, jak może, by nie sprowokować i tak trudnej w dialogu Rosji, wtykanie jej patyka w oko, po czym demonstracyjne chowanie się za unijnymi natowskimi flagami (przy jednoczesnym nerwowym żuciu krawata, co z sadystyczną satysfakcją pokazały wszystkie rosyjskie telewizje) jest czymś skrajnie nieodpowiedzialnym, o ile nie wręcz głupim. Saakaszwili bowiem dał Rosji to, czego potrzebowała. Nawet nie powód do zwiększania swoich wpływów na Kaukazie, nie. Sojusznik Zachodu Saakaszwili dał Rosji znacznie więcej: legitymizację swojej polityki wobec Zachodu i niechęci do NATO. "Zbójecki Zachód" i rosyjski "potwór Frankensteina" Pamiętajmy bowiem, że Rosja nie traktuje NATO jako organizacji obronnej, której podstawową rolą jest zapewnianie bezpieczeństwa państwom, nad którymi roztacza opiekę. Rosja nie wierzy, że Zachodowi nie zależy na niczym innym, jak własna stabilizacja, tak więc stabilna i zamożna, a co za tym idzie - cywilizująca się Rosja jak najbardziej Zachodowi odpowiada. Jako sąsiad i - przy odpowiednim stopniu akceptacji praw człowieka i norm międzynarodowych - przyszły partner. Rosja traktuje NATO jako organizację zbójecką, która zagraża nie tyle nawet rosyjskim interesom, co samej Rosji, którą - wedle oficjalnej nomenklatury - chce "rzucić na kolana". A przecież putinowska Rosja właśnie "z kolan wstaje". Rosja - co wiadome - zupełnie ignoruje fakt, że jej atrakcyjność - czy to gospodarcza, cywilizacyjna, systemowa itd. - jest dla większości jej sąsiadów równa zeru. Ignoruje fakt, że niechęć krajów, które przez ostatnie dekady była pod ich wpływem musi być czymś uzasadniona. Rosja - przypominając nieszczęśliwego potwora Frankensteina - wyje o niesprawiedliwości świata, który jej nie kocha, i z tego powodu jest agresywna. Co wzbudza coraz większą niechęć, której Rosja nie rozumie itd. Bardzo to przypomina cechy, które lubimy przypisywać Rosjanom in toto. Ból duszy i temu podobne sprawy. Bardzo to romantyczne, ale romantyzm kończy się tam, gdzie zaczynają się prawdziwe jatki, trupy i sterowane wyroki. Podwójne standardy Po występach Saakaszwilego Rosja może podać Zachodowi konkretne powody, dlaczego Zachodowi nie ufa i dlaczego prowadzi politykę, jaką prowadzi. Saakaszwili to legitymizator rosyjskiej paranoi. Pamiętajmy bowiem, że nawet wielu ludzi nie popierających Putina uważa, że w Osetii Rosja po prostu nie miała innego wyjścia. "Zresztą" - mówią Rosjanie - "czy Zachód nie zrobił tego samego w Serbii i Kosowie, co my zrobiliśmy w Gruzji, Osetii i Abchazji". Rosja pyta, czy to nie jest stosowanie podwójnych standardów. Zgoda. To jest stosowanie podwójnych standardów. Tyle, że stosowanie uzasadnione. Bo tak naprawdę Zachód w Kosowie i Serbii nie zrobił tego samego. Cel był podobny - podarowanie ludności de facto zamieszkującej dane terytorium godziwych warunków do fukncjonowania. Tyle, że w przypadku Kosowa był to na pewno o wiele bardziej prawdziwy cel, niż w przypadku Osetii. Poza tym, NATO robiło wszystko, by działania wojenne nie wymknęły się poza pewien ścisły obszar, a nadużycia, jakie zaistniały, nie wynikały raczej z perfidii przywódców, a z nieodpowiedzialności bądź zaniedbań wykonawców. NATO nie próbowało za wszelką cenę zdestabilizować Serbii - odwrotnie - Zachód dążył i nadal dąży do jak największej jej demokratyzacji i stabilizacji. NATO nie zwoziło pod siedzibę główną łupów z Serbii, jak zrobiła to Rosja. Żołnierze NATO nie niszczyli dla zabawy serbskich posterunków policyjnych i nie wiązali w pęczki radiowozów, by wywieźć je do siebie. Co - owszem - zdarzało w okupowanych przez Rosjan częściach Gruzji. Narody Zachodu, oraz narody do niego aspirujące zawsze będą stosowały inny standard wobec działań Rosji, niż wobec działań np. Ameryki, z tego choćby powodu, że Rosji najnormalniej w świecie się boją. Boją się również rzeczywistości, która panuje u naszych wschodnich sąsiadów, a której zdążyli zakosztować. Jak wygląda ta rzeczywistość: instrumentalne traktowanie prawa, pseudowolność słowa, sobiepaństwo służb, milicji i wojska, sterowana demokracja, tromtadracja połączona z - póki co - nieciekawymi warunkami bytowymi - wiemy z tysięcy reportaży, między innymi krytykującej Putina i w tajemniczych okolicznościach zastrzelonej Anny Politkowskiej. Dlatego, niestety, Zachód, a w szczególności byłe "demoludy" - najnormalniej w świecie obawiają się Rosji jako "regionalnego szeryfa". Saakaszwili - demokratą? To więc zrozumiałe, ze Gruzini - jeśli chcą dołączyć do ogólnie pojętego Zachodu, ponieważ ciągnie ich tam atrakcyjność tej cywilizacji - powinni móc to zrobić. Nikt, przynajmniej teoretycznie, nie odbiera im nadziei na przynależność choćby do NATO, które broniłoby ich przed cywilizacją, która nie jest dla nich na dłuższą metę zbyt atrakcyjna. Ale Saakaszwili źle rozumie intencje Zachodu. Można odnieść wrażenie, że Saakaszwili traktuje Zachód tak, jak widzi go Rosja: jako blok państw, za pomocą których można realizować własne ambicje polityczne: czy to wewnętrzne, czy zewnętrzne. Wydaje się, że Saakaszwili, otulając się błękitnymi flagami NATO i UE, prowadzi politykę niewiele się różniącą od polityki Putina. Wydaje się, że za górami Kaukazu stoi niewielkie lusterko, w którym odbija się Putin. I to, co obecnie dzieje się w Gruzji tylko to potwierdza. Niestety. Fakt, że jeden z aktorów w dramacie jest szwarccharakterem, nie oznacza automatycznie, że drugi jest bohaterem pozytywnym. Ziemowit Szczerek