Jan Filip Libicki: Niepokoi mnie tempo rozwoju pandemii. Będzie gorzej
- Jesteśmy w symbolicznym momencie. Zaprzysiężenie rządu jest odwoływane z powodu zakażenia jednego z kandydatów. Mam takie wrażenie, że przez wiele miesięcy, od marca, zajęto się pomocą gospodarce, ale nie do końca zajęto się zabezpieczeniem szpitali. Ktoś się przez ten czas nie przygotował. Nie oszacowano skali potencjalnego zagrożenia. Ta sprawa została położona, ale powiem jasno – nie przez pana Adama Niedzielskiego, ale Łukasza Szumowskiego, który za chwilę zręcznie się ewakuował – mówi Interii senator Jan Filip Libicki, u którego dwa miesiące temu wykryto zakażenie koronawirusem.
Łukasz Szpyrka: Zakażony koronawirusem marszałek Piotr Zgorzelski w rozmowie z polsatnews.pl przyznał, że to pan namówił go na test.
Jan Filip Libicki: Rozmawiałem z panem marszałkiem w piątek wieczorem. Powiedział mi, że ma ponad 38 stopni gorączki. Przeszedłem COVID-19 i wiem, że to nie są żarty. Pan marszałek jeszcze się łudził, że to może przeziębienie, ale namówiłem go, by w niedzielę rano zrobił test. A już wieczorem miał wynik pozytywny.
Marszałek Zgorzelski miał kontakt z innymi parlamentarzystami PSL-Koalicja Polska. Zostaniecie, przynajmniej na jakiś czas, zdziesiątkowani?
- Nie będę obdzwaniał wszystkich kolegów i namawiał ich na test. Jeśli jednak ktokolwiek z nich ma choćby lekką temperaturę, to nie można tego bagatelizować. Problem jest inny, bo zmieniono zasady. Gdy wcześniej chciałem mieć zrobiony test, to po prostu go robiłem. Teraz muszę mieć skierowanie od lekarza rodzinnego, a ten nie chce dać skierowania, dopóki nie ma objawów. To nie jest najlepsze rozwiązanie.
Będzie gorzej?
- Oczywiście. Chorych przybywa i niepokoi mnie to, co się dzieje. Są szpitale, które jeszcze niedawno obsługiwały całe województwa bez problemu, dziś po prostu nie mają miejsc dla pacjentów. Lekarze zajęci są pracą przy COVID-19 i inni przez to cierpią. Wszystko się skumuluje, jestem przekonany.
Od pana zachorowania na COVID-19 minęły dwa miesiące. Dziś odczuwa pan jakieś skutki?
- Mam trochę kłopoty z lewą ręką. Nie jest do końca sprawna, ale nie wiem, czy to pochodna koronawirusa, czy czegoś innego. A może tego, że przez trzy tygodnie w izolacji większość czasu spędziłem w pozycji leżącej. Trudno powiedzieć. W piątek zrobiono mi rezonans i będę wiedział, gdy przyjdą wyniki.
Do tego czasu może pan się zastanawiać, czy tzw. koalicja senacka przetrwa.
- Przed nami jest ustawa futrzarska. Nie będziemy ukrywać, że dla PSL i naszych wyborców, to najważniejsza ustawa w pierwszym roku tej kadencji. Od dawna tworzymy koalicję, jest nam w niej dobrze, chcemy w niej pozostać, ale oczekujemy, zwłaszcza od największej partii opozycyjnej jaką jest PO, solidarności. Na razie nie słyszę takiego głosu, który powiedziałby: "tak, zdecydowana większość członków naszego klubu wesprze was w tej sprawie".
Czym miałaby się przejawiać ta solidarność?
- Przyjęciem naszych trzech warunków. To wydłużenie vacatio legis do 10 lat, zlikwidowanie zakazu uboju rytualnego oraz jak ja to mówię "inspekcje robotniczo-chłopskie" z udziałem inspekcji weterynaryjnej.
Tylko tyle?
- Oczywiście poprawek będzie więcej, ale te trzy są dla nas kluczowe. Oczekuję, że koledzy z Platformy przyjdą do nas ze swoim stanowiskiem i nie będziemy musieli rozmawiać przez media.
Wasze zaufanie do PO zostało nadwątlone?
- Okaże się po głosowaniu. Teraz wolałbym usłyszeć od pana senatora Marcina Bosackiego słowa typu: "tak, jako klub Koalicji Obywatelskiej, stoimy za tymi trzema poprawkami murem". Czekam na takie słowa tym bardziej, że w rozmowach prywatnych niektórzy senatorowie KO przyznają, że jest to niepowtarzalna okazja, by odbić PiS-owi wieś. A jeśli tak mówią, wierzą w to, to oczekiwałbym, żeby pomogli wpłynąć na taki bieg wydarzeń poprzez głosowanie.
To skąd ta niekonsekwencja?
- Jedni po prostu mają takie poglądy, inni są z dużych miast, więc siłą rzeczy mniej interesują ich problemy wsi. Część kolegów chce się natomiast zachować tak, jak PO w Sejmie. Różne są motywacje.
Spotykacie się w ogóle, czy między koalicjantami są ciche dni?
- Było takie spotkanie 1 października, choć ja w nim nie brałem udziału. Był tam m.in. marszałek Zgorzelski, marszałek Tomasz Grodzki, marszałek Michał Kamiński i kilka innych osób.
I wszyscy są teraz na kwarantannie.
- Nie było tam na pewno Przemysława Czarnka, który też jest zakażony koronawirusem. Zarazić można się wszędzie.
To zakażenie pokrzyżowało plany rządzącym, bo w poniedziałek miało odbyć się zaprzysiężenie nowego rządu. Teraz Czarnek jest w zawieszeniu i nie wiadomo, kiedy oficjalnie zostanie ministrem.
- Przede wszystkim życzę mu jak najszybszego powrotu do zdrowia. Powiedziałbym natomiast, że nie sam minister Czarnek jest pewnym problemem, a raczej sposób, w jaki przedstawia swoje poglądy. Można mieć nawet bardzo konserwatywne poglądy, tak jak ja, ale nie można ich prezentować w sposób budzący skrajne emocje. Jestem przekonany, że nigdzie nie trafił pan na taką moją wypowiedź, choć zaręczam panu, że jestem bardzo konserwatywny. Zobaczymy, czy jako minister poseł Czarnek będzie mówił inaczej. Inna sprawa, że jesteśmy w symbolicznym momencie. Zaprzysiężenie rządu jest odwoływane z powodu zakażenia jednego z kandydatów. Mam takie wrażenie, że przez wiele miesięcy od marca, zajęto się pomocą gospodarce, ale nie do końca zajęto się zabezpieczeniem szpitali. Ktoś się przez ten czas nie przygotował. Nie oszacowano skali potencjalnego zagrożenia. Ta sprawa została położona, ale powiem jasno - nie przez pana Adama Niedzielskiego, ale Łukasza Szumowskiego, który za chwilę zręcznie się ewakuował. To będzie największy problem, z którym rząd będzie musiał się za chwilę zmierzyć.
Co najbardziej pana niepokoi?
- Tempo. W ciągu tygodnia sytuacja zmieniła się diametralnie. Z 1000 zakażonych zrobiło się ponad 2000. Proszę zwrócić uwagę, że na Ukrainie, wtedy kiedy u nas było 1000 zakażonych, oni mieli 2000. Teraz, kiedy mamy ponad 2000 zakażonych, u nich jest 4600. Co będzie dalej? Postawię kropkę.
Może na koniec coś optymistycznego?
- W takim razie wolę wrócić do rekonstrukcji. Cieszę się, że pan Jarosław Kaczyński jest w rządzie. Pierwszy raz od pięciu lat realny ośrodek władzy jest w rządzie. Mamy do czynienia z pewną higieną konstytucyjną. Z drugiej strony pozostaje pytanie, jak będzie to funkcjonowało wewnętrznie. Uważam, że będzie to osłabiało premiera Mateusza Morawieckiego. Wyobraźmy sobie posiedzenie rządu - kto będzie słuchał głosu Morawieckiego? Na kim skupi się uwaga? Kto będzie miał decydujący głos? Sprawa jest chyba jasna. Jeśli po trzech miesiącach takiej operacji okaże się, że to Kaczyński jest najważniejszy, to kim będzie Morawiecki?
Kim?
- Figurą. Tak się stanie w sposób naturalny. Nie tylko dlatego, że Kaczyński jest bardziej charyzmatyczny, a oni od lat są tak przećwiczeni - by słuchać prezesa. Dopóki nie mieli go na jednej sali, to jeszcze mogli Morawieckiego uznawać. Jeśli teraz obaj będą na sali, to nie mam złudzeń.
Rozmawiał Łukasz Szpyrka.
Zobacz też: