Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Grzegorz Czelej dla Interii: Im bliżej zarejestrowania polskiego leku na COVID, tym większe interesy poruszamy

Senator PiS Grzegorz Czelej ogłosił, że w Polsce wyprodukowano pierwszy na świecie lek, który pozwoli pokonać koronawirusa. W rozmowie z Interią polityk opowiada o tym, jak działa preparat i dlaczego jest tak pozytywnie nastawiony do tego produktu, chociaż nie było jeszcze testów klinicznych. Przecina też spekulacje odnośnie swojej współpracy z lubelską firmą, która produkuje specyfik: - Mam apelować do ludzi, żeby nie kupowali akcji Biomedu? - pyta.

Senator Grzegorz Czelej
Senator Grzegorz Czelej/ Jacek Szydlowski /Agencja FORUM

Jakub Szczepański, Interia: Panie senatorze, czy nie za szybko pochwaliliśmy się wynalezieniem leku na COVID-19?

Grzegorz Czelej, senator RP: - Posiadanie tej technologii w czasie globalnej pandemii jest sprawą o znaczeniu absolutnie strategicznym, czymś co przekłada się na życie i zdrowie, a tym samym gigantyczne pieniądze. Do tego dochodzą kwestie wizerunkowe, ambicjonalne. Gdyby to była nowa substancja czynna, czy nowy lek, to nigdy nie byłbym tak optymistyczny przed badaniami klinicznymi.

Co ma pan na myśli?

- Duża część preparatów, która ma szansę być lekami, odpada na etapie badań klinicznych. W tym przypadku mamy zupełnie inną sytuację. Leczenie przeciwciałami zostało dopuszczone w Polsce już pół roku temu. Zatem nie mamy do czynienia z substancją, której nikt nie podał ludziom. Setki tysięcy osób przyjmuje podobne preparaty na całym świecie. Dlatego nikt nie może powiedzieć, że jest to substancja czynna o nieznanym działaniu.

Mówi pan o tym, że pacjenci od dawna otrzymują krew czy osocze?

- Oczywiście. Przecież w takich przypadkach nikt się nie zastanawia nad skutkami ubocznymi. Jeśli chodzi o podawanie osocza, ważna jest grupa krwi, takie są ograniczenia. Największą wadą leczenia osoczem jest to, że poszczególne osoby wytwarzają różny poziom właściwych przeciwciał, więc kiedy je podajemy, nie wiemy, ile ich jest. Przy naszym leku udało nam się z tym uporać. Wiemy, ile mamy substancji czynnej.

Jakie były państwa obawy jako twórców leku?

- Zastanawialiśmy się, czy na etapie produkcji nie wydarzy się coś złego. Coś, co spowoduje zniszczenie przeciwciał. Dlatego tak fundamentalne były badania prof. Krzysztofa Pyrcia z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracował na szczepie wirusa panującym w Europie. Kiedy podawał nasz preparat w formie, którą zaprezentowaliśmy, udowodnił, że ten zabija wirusa. Również w bardzo dużych rozcieńczeniach. Nawet 1 do 5 tys.

Stąd ten optymizm?

- Tak jak powiedziałem, Polacy przyjmują podobne preparaty od miesięcy. Skoro Ministerstwo Zdrowia rekomendowało leczenie osoczem w kwietniu, to rekomendowało leczenie przeciwciałami. Przez pół roku leczenie przeciwciałami było w porządku. A teraz, kiedy je wyizolowaliśmy, jest za wcześnie, żeby się cieszyć? Moje wypowiedzi publiczne są poparte badaniami profesorów.

Jak rozumieć opinie, że przeciwciała nie leczą chorych tylko wspomagają ozdrowienie?

- Ostateczną skuteczność potwierdzą oczywiście badania kliniczne, czyli podanie naszego preparatu pacjentom. Zrobią to cztery niezależne ośrodki: Białystok, Lublin, Bytom i Warszawa. Zastanówmy się, co to znaczy, że ktoś wyzdrowiał i jego przeciwciała uporały się z wirusem.

Proszę rozwinąć myśl.

- Jeżeli osoba przeszła zakażenie SARS-CoV-2 z lekkimi objawami albo bez objawów, to wcale nie oznacza, że wirus "umarł z głodu" czy "ze starości". Układ immunologiczny u tych pacjentów jest tak mocny czy sprawny, że wirus nie zdążył się namnożyć w takiej ilości, aby wywołać objawy choroby. Leki przeciwwirusowe hamują replikacje wirusów, ale ich nie zabijają. Z kolei przeciwciała niszczą wirus. Inaczej nikt by nie wyzdrowiał.

W połowie września gruchnęła wieść, że naukowcy z Pittsburgha opracowali lek, który całkowicie neutralizuje koronawirusa. Jesteśmy pierwsi czy nie?

- To znaczy, że inni też idą tą samą drogą, co my. Bardzo dobrze. Jeśli ktoś przygotował podobny preparat wcześniej, ja tego nie kwestionuję. Mamy informacje, że dwa duże koncerny amerykańskie działają podobnie jak my. Izraelczycy przygotowują preparat dokładnie w tej linii technologicznej, co my, Polacy.

Żeby wyprodukować polski preparat, potrzeba osocza. To duża przeszkoda?

- Osocze z przeciwciałami cały czas jest potrzebne, więc apeluję do Polaków, żeby je oddawali. Z informacji, którymi dysponuję, wynika, że mamy go dość dużo. Obecnie, po inaktywacji wirusa, podajemy je pacjentom chorym. To mniej skuteczne niż nasz preparat, ale lepsze to niż nic.

Co się dzieje z osoczem, którym dysponujemy?

- Część ma trafić do Biomedu (firma, która produkuje preparat przeciw koronawirusowi - red.). Obecnie wystarczy go co najmniej na kolejne dwie partie. Ministerstwo czeka na wyniki badań klinicznych, żeby mieć podstawę formalnoprawną, by uruchomić kolejne serie produkcji. To absolutnie zrozumiałe.

Co przy produkcji preparatu jest problemem, a co może napawać optymizmem?

- O wiele więcej ludzi miało kontakt z wirusem lub zachorowało niż tych, którzy ciężko przez to przechodzili. A to najbardziej chorzy będą potrzebowali leku. Entuzjazmem napawa fakt, że preparat działa skutecznie w bardzo dużych rozcieńczeniach. Problemem mogą być moce przerobowe Biomedu, jeżeli epidemia zacznie się rozwijać w wielkim tempie. Oni są w stanie wyprodukować od 3,5 do 4 tys. ampułek w cyklu miesięcznym.

Jaka dawka jest potrzebna, żeby wyzdrowieć?

- Badania kliniczne posłużą przede wszystkim temu, żeby to ustalić: jaka dawka i na jakim etapie choroby będzie skuteczna. Jeśli mielibyśmy się posłużyć porównaniem, to przy podawaniu innych immuloglobulin, jedna dawka ma działanie profilaktyczne.

Co się stanie z 3 tys. ampułek preparatu, które już wyprodukowano?

- Część będzie przeznaczona do badań klinicznych. Reszta poczeka, aż ministerstwo wyrazi zgodę na ich dopuszczenie do użycia przez pacjentów.

Otwarcie mówi pan o firmie, która produkuje preparat. W ciągu kilku miesięcy wartość jej akcji wzrosła od złotówki do ponad 20 złotych. Nie obawia się pan, że ktoś będzie to wiązał z pańską działalnością publiczną?

- Jestem twórcą pomysłu. Miałem go nie realizować? Wchodzimy w absurdalne dyskusje. Sądzę, że im jesteśmy bliżej zarejestrowania leku, który faktycznie będzie działał, tym poruszamy coraz większe interesy. Nie działamy w próżni. Jako polityk czwartej kadencji spodziewam się głosów tych, którzy stwierdzą, że najlepiej nic nie robić. Mamy epidemię, wiemy, co się dzieje z gospodarką. Nie czekam na gratulacje, ale mam nadzieję, że ktoś doceni naszą pracę.

Zapytałem, bo temat na pewno budzi zainteresowanie.

- Samo pytanie generuje dyskusję na ten temat i wątpliwości. Dlatego nie wiem, czy powinniśmy o tym mówić. W mediach to działa trochę tak: nieważne czy Kowalskiemu ukradli rower, czy ten rower został skradziony. Ważne, że jest zamieszany w kradzież roweru. Mam apelować do ludzi, żeby nie kupowali akcji Biomedu?

Może warto przeciąć niepotrzebne spekulacje i skupić się na tym, co jest ważne?

- Akcje lubelskiej Maximy (chodzi o firmę BioMaxima S.A. - red.) były warte trzy złote, a potem poszybowały do 30. Akcje wszystkich spółek, których działalność łączy się z COVID-19, szaleją.

Jak osiągnięcia polskich naukowców mogą się przełożyć na Polskę jako państwo?

- Strategicznie takiej technologii nie ma żaden z sąsiednich krajów. Ma ją dosłownie kilka państw na świecie, więc to olbrzymi prestiż dla Polski. To także szansa dla naukowców, którzy będą pracować nad preparatem. W języku medycznym to punkty międzynarodowe.

Na pewno Polacy zastanawiają się nad tym, jak możemy na tym skorzystać gospodarczo.

- Będziemy mieli swój własny preparat i spółkę, która będzie w stanie o wiele szybciej wyprodukować ten preparat niż inni. Nie będziemy musieli też nikogo o nic prosić. To dobra wiadomość na teraz i na przyszłość, bo obecnie mamy do czynienia z siódmym koronawirusem SARS-CoV-2. Skoro powstał, pewnie kiedyś będziemy mieli ósmy i dziewiąty.

Myśli pan o tym, że możemy ten produkt zaoferować na arenie międzynarodowej?

- To jest właśnie ta sfera, której nie chcę dotykać. Zaproponowałem tę metodę, przeforsowałem ją przez wiele etapów i, w swoim rozumieniu, doprowadziłem do końca. Mamy gotowy preparat, trafi do badań klinicznych, to oczywiste. Nie chcę się zajmować kwestiami finansowymi: za ile będzie kupowany od ministerstwa, gdzie będzie eksportowany i tak dalej. Zwracam tylko uwagę, że naszym skarbem jest technologia.

Przez działalność związaną z preparatem nie miał pan czasu na politykę. Teraz jest dobry moment na powrót?

- Projektu związanego z preparatem pilnuję i pilnowałem. Chciałbym, żeby został rozszerzony o badania profilaktyczne. To, że maszyny w Biomedzie stoją i nie produkują kolejnej serii, jest wielką stratą. Produkcja musi ruszyć jak najszybciej.

Jakub Szczepański

INTERIA.PL

Zobacz także