Premier Kopacz oświadczyła dziś, że rozmawiała z Jeanem-Claude Junckerem, przewodniczącym Komisji Europejskiej, i przekazała mu, że Polska "będzie uczestniczyć w rozwiązywaniu problemu". - Ale postawiłam warunki - zastrzegła szefowa rządu. Jakie? "Twarde i jednoznaczne". "Obiecuję Polakom, że nie okażemy się czarną owcą Europy, ale też nie pozwolę na to, by nasze interesy były w jakikolwiek sposób lekceważone" - zakończyła premier. Wystąpienie Ewy Kopacz zobacz TUTAJ. Efekt jest taki, że Polacy wciąż nie wiedzą, z czym nasi przedstawiciele jadą do Brukseli na negocjacje ws. uchodźców. Poparcie w wyborach a dyplomacja w UE - Ewa Kopacz próbuje złapać dwie sroki za ogon - komentuje w rozmowie z Interią wystąpienie premier dr hab. Norbert Maliszewski z Uniwersytetu Warszawskiego. Pierwsza kwestia dotyczy obaw Polaków związanych z przyjmowaniem uchodźców. Zdaniem eksperta, zapewnianie, że zaproponowane kwoty są przedmiotem negocjacji ma pokazywać, ze premier rozumie wspomniane obawy rodaków. - W sytuacji kampanii wyborczej, kiedy Platforma Obywatelska ma poparcie niemal połowę niższe, niż w 2011 roku i niewielkie perspektywy na wygraną, premier Kopacz zachowuje się asekuracyjnie i dlatego nie przedstawia konkretnych deklaracji - uważa Maliszewski. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nie podając proponowanej przez rząd liczby uchodźców, jaką Polska mogłaby przyjąć, premier Kopacz otwiera sobie furtkę do tego, by każdą w zasadzie kwotę nazwać kompromisową. W końcu nie wiadomo, jakie liczby rozważał rząd. Nie wiadomo tak naprawdę z czym idziemy do negocjacji, więc trudno później będzie oceniać ich efekt. Deklaracje, podane przez Ewę Kopacz, nie są konkretne. Wizerunkowo przegraliśmy Z drugiej strony, szefowa rządu podejmuje próbę skutecznego lawirowania meandrami dyplomacji unijnej. - Póki co, tę sztukę Polacy przegrywają. Zagraniczne media opisują nas jako ksenofobów, mówią o braku postaw altruistycznych, o braku zrozumienia - zwraca uwagę nasz rozmówca. Wizerunkowo wygrali Austriacy czy Niemcy, mimo że to mobilizują wojsko z powodu fali uchodźców. - Angela Merkel zamyka granice. Kanclerz Austrii jeszcze kilka dni temu mówiąc o migracyjnej polityce Węgier używał porównań do faszyzmu, a dziś sam kontroluje granice. Mimo to, te państwa są wizerunkowymi zwycięzcami, bo wykazali się altruizmem. Polacy stanęli w szeregu z Węgrami. Jesteśmy podmiotem, który będzie oskarżany o brak solidarności, mimo że prawdopodobnie i tak przyjmie uchodźców - uważa Maliszewski i mówi o przegranej w sztuce dyplomacji. Niewykorzystana okazja Ekspert zwraca też uwagę, że w kwestii kryzysu migracyjnego i rozmów związanych z przyjmowaniem uchodźców w poszczególnych państwach członkowskich, nie zadbaliśmy m.in. o własne bezpieczeństwo energetyczne. - Nie potrafiliśmy doprowadzić do tego, by negocjacje nie dotyczyły jedynie uchodźców, a także np. pozycji Polski w rozbudowie gazociągu północnego - zaznacza. (O North Stream 2 czytaj więcej na stronach Interia Biznes: TUTAJ i TUTAJ). Zdaniem Maliszewskiego, od początku Polska nie potrafiła opracować dobrej strategii ws. uchodźców. A dlaczego? - Powodem jest kampanijna asekuracja i gra poparciem wyborczym - podsumowuje komentator. A dobro Polaków? Tym zajmiemy się po wyborach. Zobacz też: Angela Merkel przyznała się do błędu ws. polityki wobec uchodźców