Jolanta Kamińska, Interia: Polacy zadają sobie to pytanie od tygodni. Wystarczy węgla, by zimą ogrzać domy? Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla: - Wciąż jest realne ryzyko, że może zabraknąć nawet do 2,5 mln ton węgla opałowego. Nasze prognozy opieramy na tym, ile węgla odbiorcy indywidulni zużywali w poprzednich latach. Było to około 9 mln ton w skali roku. Jednak aktualnie trzeba wziąć poprawkę na jeden czynnik, którego nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć. Społeczeństwo zużywało 9 mln ton węgla przy jego cenie na poziomie tysiąc złotych za tonę, pytanie, jak zachowają się klienci i ile węgla zostanie kupione przy cenie 3-3,5 tys. za tonę. Tej zimy zapewne wielu Polaków przykręci kaloryfery i kupi mniej, bo na mniej będzie ich stać. - Jedni będą mieć zimniej w domach, inni część węgla zastąpią drewnem opałowym, co już się dzieje na masową skalę. W najgorszym przypadku ludzie będą palić śmieciami. Zaskoczyć może pogoda. Mroźna zima pogłębiłaby trudności. - To zużycie na poziomie 9 mln ton występuje w wariancie optymistycznym - czyli ciepłej zimy. Jeśli nadejdzie sroga zima lub bardzo długi sezon grzewczy, może się okazać, że faktyczne zapotrzebowanie na węgiel wyniesie nawet 11 mln ton. Jeszcze miesiąc temu prognozował pan, że zabraknie nam do końca roku między 4 a 6 mln ton węgla. Co się zmieniło od tamtego czasu? - Nic się nie zmieniło. Podtrzymuję prognozę, którą podawałem w Sejmie na posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. suwerenności energetycznej. Mówiłem, że tyle węgla zabraknie nam w sumie w kraju, z czego 2,5 mln ton dotyczy odbiorców indywidualnych - jak gospodarstwa domowe czy małe firmy, a pozostała część odnosi się do rynku energetycznego. Natomiast skala problemu w sektorze odbiorców indywidualnych jest o wiele większa niż w przypadku energetyki. Dlaczego? - Te 2,5 mln ton to aż 27 proc. całego rynku odbiorców indywidulanych. W przypadku energetyki braki stanowią jedynie klika procent. Dlatego z niedoborami trudniej poradzić sobie w przypadku rynku węgla opałowego. Rządzący zapewniają Polaków, że węgiel płynie i zimą go nie zabraknie. W podobnym tonie wypowiadał się prezes PGE Polskiej Grupy Energetycznej w wywiadzie dla Interii. - Tu jest wiele niedopowiedzeń. Te miliony ton, które przypływają do Polski, to nie jest wprost węgiel opałowy, ale miały węglowe o uziarnieniu zwykle od 0 do 50 mm, które wymagają przesiewania. Maksymalnie 25 proc. z tego co przypływa do polskich portów może być węglem opałowym. Nawet jeśli zaimportujemy 10 mln ton, to rynek węgla opałowego trafi maksymalnie 2,5 mln ton. Pamiętajmy, że na sprowadzenie tych 10 mln ton potrzeba kilku miesięcy. W ostatnim czasie do Polski miesięcznie przypływało 1,5-1,8 mln ton miesięcznie. I sądzę, że to było pełne wykorzystanie możliwości logistycznych naszych portów. A co z krajowym węglem? Można go w ogóle dostać na składach? - Mam wrażenie, że węgla krajowego jest mniej niż zwykle. Słyszę skargi klientów. Największy krajowy producent, czyli Polska Grupa Górnicza, zmieniła model dystrybucji i już nie sprzedaje węgla przez pośredników. Cały węgiel opałowy PGG trafia do klientów indywidualnych przez sklep internetowy. Pośrednicy nie mogą kupić nic. Czyli na składach można kupić tylko węgiel importowany? - Tak, stanowi on prawie sto procent zasobów. Jako branża sprzedawców węgla praktycznie zostaliśmy odcięci od surowca z polskich kopalń. Został nam węgiel importowany - dostępny w ograniczonych ilościach i bardzo wysokich cenach. Jedyny z producentów krajowych, który jeszcze sprzedaje węgiel na poprzez własną sieć dystrybucji to Tauron Wydobycie. Indywidualni odbiorcy często to was winią za tak wysokie ceny, zarzucając spekulacje. - Podobne słowa słyszałem z ust wielu nieodpowiedzialnych polityków, którzy twierdzili, że to dystrybutorzy są winni wysokich cen, a nie pochopnie i nieprzemyślanie wprowadzone embargo na węgiel z Rosji, na które kraj nie był przygotowany. Nieraz jesteśmy wyklinani i posądzani o spekulacje, tymczasem węgiel importowany już w porcie kosztuje w granicach 2000-2200 zł netto. Dołóżmy do tego koszty transportu na skład - około nawet 200 zł, koszty funkcjonowania składu, marżę, 23 proc. podatku VAT i wychodzi nam kwota co najmniej 3 tys. zł. Premier niedawno mówił, że węgiel importowany powinien kosztować poniżej 3 tys. zł, żeby tak było, właściciele składów musieliby go w wielu lokalizacjach sprzedawać ze stratą. Jaka aktualnie jest średnia cena tony węgla na składach w Polsce? - W przypadku węgla importowanego standard rynkowy to około 3-3,5 tys. Zdarzają się wyjątki, gdzie ten węgiel jest oferowany w jakichś horrendalnie wysokich cenach. Dla porównania w sklepie PGG można nabyć węgiel za około 1,5 tys. zł, tylko do tej kwoty trzeba doliczyć koszty transportu, wówczas finalny koszt to często nawet ponad 2 tys. zł. Ceny różnią się w zależności od regionu? - Im bliżej Śląska tym taniej. Podobnie w przypadku portów, gdzie wpływają statki z węglem, im bliżej portów, tym powinno być taniej. Węgiel w teorii powinien być najdroższy w Polsce centralnej. Ile teraz sprzedawca zarabia na tonie węgla, a ile zarabiał przed kryzysem? - Na początku 2021 roku węgiel kosztował w graniach tysiąca złotych za tonę, a średnia marża handlowa składu wynosiła zwykle w granicach 150-200 zł na tonie. Ta marża wystarczała zwykle na pokrycie kosztów funkcjonowania składu, kosztów finansowania i na marżę składu. W tej chwili ta marża też wynosi 200 zł. Różnica jest taka, że niespełna dwa lata temu 200 zł oznaczało marżę na poziomie około 20 proc., w tej chwili to około 8 proc. Sprzedawcy zarabiają mniej, tymczasem wzrosły koszty. W 2021 roku skład kupował 25-tonową wywrotkę węgla za 20 tys. zł netto. Dziś taka sama wywrotka w hurcie kosztuje około 62 tys. zł netto. Różnica jest gigantyczna. - Dlatego firma, aby zachować ten sam poziom zapasów i sprzedaży, musi posiadać trzy razy więcej środków obrotowych i często posiłkować się kredytem, którego koszty również drastycznie wzrosły. Podrożał też transport, bo paliwo poszło w górę prawie o 100 proc. Składy korzystają także z drożejącej energii m.in. przy przesiewaniu węgla. Skala wzrostu kosztów dotyczy branży węglowej tak samo jak każdej innej. Tymczasem marże są najniższe odkąd pamiętam, a i tak słyszymy, że jeszcze za wysokie. Węgiel od PGE za 2,1 tys. zł netto. Rozpoczęto dystrybucję W mediach pojawiają się kolejne informacje o zamykających się składach opału. Jaka jest skala tego problemu? - Nie mamy precyzyjnych danych, ale z naszych szacunków wynika, że może on dotyczyć 30-40 proc. składów węglowych, które już się zamknęły, albo zrobią to w najbliższym czasie. W sieci krążą też nagrania pokazujące, że węgiel, który do nas przypływa jest złej jakości. Ile w tym prawdy według pana? - Warto zdementować fake newsa, od którego się zaczęło. W jednym z tytułów prasowych pojawił się materiał, w którym anonimowy sprzedawca węgla z Małopolski mówił, że importowany węgiel to dziadostwo, i że jest o 1/4 mniej kaloryczny od węgla krajowego. Wiadomość się rozniosła. Potem po internecie zaczął krążyć filmik z węglem z Indonezji, który faktycznie wyglądał jak błoto. Lokalni związkowcy mówili, że to "frajerstwo" kupować taki węgiel. - Prawda jest taka, że średnie parametry importowanego węgla są zbliżone do parametrów węgla krajowego. Sprowadzają go głównie państwowe spółki PGE Paliwa i Weglokoks Kraj, które zapewne zawierają umowy z dostawcami, określające jakie parametry ma spełniać dostarczany węgiel. Jeśli ich nie spełnia, obniża się jego cenę. W skrajnym przypadku odbiorca ma prawo odmówić przyjęcia węgla o bardzo złych parametrach. Dlatego, jeśli ten węgiel, którego nagranie obiegło sieć, był tak niskiej jakości, to najprawdopodobniej równie niska była jego cena. Poza tym to była jedna dostawa z jednego statku, tymczasem tych statków z węglem przypływa kilka tygodniowo. Jaka sytuacja panuje obecnie na składach? Węgiel można kupić od ręki? - Polskiego węgla praktycznie nie ma na składach. Natomiast węgiel pochodzący z importu jest drogi, ale dostępny. Słyszę apele rządzących, żeby Polacy nie robili dużych zapasów i żeby rozkładali zakupy opału w czasie. To słuszne działanie, bo najgorsze co może się nam dziś przydarzyć, to powszechna panika i wykupywanie węgla na składach. Jeśli zakupy zostaną rozłożone w czasie, a Polacy będą oszczędniej ogrzewać domy, to jest szansa, że braki choć wystąpią, nie będą aż tak dotkliwe. Rozmawiała Jolanta Kamińska (Masz temat? Napisz: jolanta.kaminska@firma.interia.pl) Czytaj także: Alternatywa dla węgla? Ten "opał" jest znacznie tańszy, ale wzbudza wątpliwości