Jest jednym z wielu paradoksów rosyjsko-ukraińskiej wojny fakt, że mimo drakońskiego reżimu narzuconego przez władze obywatelom Federacji, ci co rusz udostępniają w sieci zastrzeżone filmy i zdjęcia. Jakby nie groziła im za to kara kilkunastu lat więzienia, albo zupełnie się tej sankcji nie obawiali... Materiały dokumentujące uderzenia dronów i rakiet, pożary czy późniejsze skutki eksplozji, bez cyfrowej obróbki, pozwalające na geolokalizację i ocenę skuteczności działań; innymi słowy, kopalnia wiedzy dla ukraińskiego (i nie tylko) wywiadu. Rosyjscy dostawcy wrażliwego kontentu - w tym przypadku najpewniej pracownicy stoczni - nie zawiedli także po 13 września br., wypuszczając w świat zdjęcia zdemolowanych okrętów Floty Czarnomorskiej, trafionych podczas nalotu na Sewastopol. O co chodzi w atakach Ukraińców na Krymie? Pociski Storm Shadow trafiły wówczas dwie jednostki - desantową, o nazwie "Mińsk", i podwodną. Dzięki wspomnianym fotografiom rozwiały się wątpliwości dotyczące drugiego okrętu - to pewne, że i on nadaje się na złom. "Rostów nad Donem" - jednostka klasy Kilo (nowsza i bardziej zaawansowana odmiana naszego "Orła") - oberwał dwiema rakietami. Dok, w którym przebywał na naprawach, na długie miesiące pozostanie wyłączony z użytku. Wraku nie da się odholować, bo rozmiar zniszczeń czyni go niepływalnym. "Rostów" musi zostać pocięty i wyciągnięty po kawałku. Wart około 300 mln dolarów okręt to największa jednostkowa strata Rosjan od początku wojny. Zatopiony w kwietniu 2022 roku krążownik "Moskwa" miał być wart dużo więcej, nawet 750 mln dol., ale ta wycenia to spekulacje mediów, nieuwzględniające rzeczywistego stanu ponad 40-letniego, "zajechanego" okrętu. Tymczasem "Rostów" to dziewięciolatek, w realiach wojenno-morskich niemal "nówka sztuka". Po co do niego strzelano, skoro wojna w Ukrainie ma wybitnie lądowy charakter? O co chodzi Ukraińcom, zaciekle atakującym infrastrukturę wojskową na okupowanym Krymie? Dość wspomnieć, że już dzień po zniszczeniu "Rostowa" i "Mińska", ukraińskie drony kamikadze pojawiły się nad Eupatorią. Wbrew twierdzeniom Rosjan - przekonujących, że zestrzelili wszystkie 11 maszyn - co najmniej jedna wykonała zadanie eliminacji radaru systemu przeciwlotniczego S-400. Oślepienie Rosjan pozwoliło zaatakować same wyrzutnie przy użyciu pocisków Neptun wystrzelonych z okolic Odessy. Z sukcesem. W efekcie obrona przeciwlotnicza półwyspu jest dziś wyraźnie niedomagająca, a Ukraińcy zamierzają ten kryzys pogłębić. Nie, nie chodzi o wyczyszczenie przedpola pod operację desantową. Kijów chce Krym odzyskać - to nadrzędny cel ukraińskich operacji wojskowych wymierzonych w krymski garnizon, jednak na tym etapie wojny niemożliwy do osiągnięcia. A w opcji desantowej - morskiej czy lotniczej - zawsze wykraczający poza zdolności armii ukraińskiej. Ta wejdzie na Krym z północy, korzystając z lądowych połączeń. Ale to pieśń przyszłości. Na razie zamiarem Ukraińców jest przepędzenie floty rosyjskiej z okupowanego półwyspu i uwolnienie od Rosjan zachodniej części czarnomorskiego akwenu - tak, by możliwa była w miarę bezpieczna żegluga do ukraińskich portów. W pewnej mierze ów cel już udało się zrealizować - po utracie "Moskwy" Rosjanie trzymają się z dala od ukraińskiego wybrzeża (by nie paść ofiarą pocisków przeciwokrętowych), a spora część floty przeniesiona została do portu w Noworosyjsku (w czym "pomogła" im seria ataków z użyciem dronów morskich i lądowych). I choć to niewątpliwy sukces, rozbudowane zaplecze techniczne i remontowe wciąż trzyma Rosjan w Sewastopolu. Sądząc po fotografiach satelitarnych z ostatnich dni, nadal bazuje tam kilkanaście dużych okrętów. Izolacja pola walki Krym to perła w koronie imperialnych zdobyczy Władimira Putina, więc już same fiksacje cara będą trzymać Rosjan na półwyspie. Ale ma on dla nich także czysto pragmatyczną wartość. Przez półwysep nadal idzie większość zaopatrzenia dla rosyjskich oddziałów walczących na południu kontynentalnej Ukrainy. Stąd ciągłe ukraińskie ataki na krymskie "wąskie gardła" - przeprawy łączące półwysep z lądem, linie kolejowe, no i przede wszystkim most krymski. Te ostatnie bez wątpienia będą się powtarzać - aż do ostatecznego przerwania przeprawy, co uczyni krymskie gardło jeszcze węższym (wszak promy z Kerczu nie będą tak wydajne). Problemy logistyczne Rosjan na południu Ukrainy zmuszają ich do szukania wyjść awaryjnych. Jednym z nich jest wykorzystanie portów w Przymorsku, Berdiańsku i Mariupolu jako hubów transportowych. "Poszaleć" przy tej okazji nie mogą, bo Morze Azowskie to płycizna i do wymienionych portów nie wejdą zbyt duże jednostki. Ale dostosowane do operowania na płytkich akwenach okręty desantowe już tak. Oczywiście, użyte do transportu zaopatrzenia nawet wszystkie desantowce nie zniwelują problemów logistyki - są za małe i jest ich za mało. Niemniej funkcje awaryjne realizują całkiem sprawnie. Więc ich niszczenie nie jest żadnym "zabiegiem propagandowym". Podobnie jak uderzenia rakietowe na instalacje portowe w Mariupolu czy Berdiańsku służy dalszej izolacji pola walki. Co zaś się tyczy "Rostowa nad Donem" - okręty podwodne są przez Rosjan wykorzystywane do ostrzeliwania ukraińskich miast. To głównie one miotają pociskami Kalibr. Od lutego 2022 roku na Morzu Czarnym operowały cztery jednostki tego rodzaju. Ich mobilność i skrytość działania sprawia, że w morzu pozostają nieuchwytne dla Ukraińców; dopaść można je jedynie w miejscach bazowania. Co też Ukraińcom się udało. Rosyjska marynarka wojenna ma więcej jednostek typu Kilo, w innych flotach, ale teraz nie przedostaną się one na Morze Czarne - bosforskie wrota pozostają dla nich zamknięte. W kontekście zbliżającej się jesienno-zimowej kampanii rakietowej - w trakcie której Rosjanie znów podejmą próbę zniszczenia ukraińskiej energetyki - mamy zatem do czynienia z poważnym osłabieniem potencjału uderzeniowego floty czarnomorskiej. Marcin Ogdowski