Jak co roku na początku maja zaczynamy spotykać na ulicach gromady młodych ludzi: dziewczyny w białych bluzkach, chłopaków w garniturach. Zdają maturę. Media donoszą, jakie dostali tematy (przynajmniej z języka polskiego) i przepytują ich z wrażeń, ze stresów. Na mediach społecznościowych sypią się dla nich życzenia powodzenia. No i są memy. Najbardziej lubię ten o wielkim dramatopisarzu Sławomirze Mrożku, który spotkawszy w maju młodego człowieka w garniturze, domyślił się, że to maturzysta. Spytał, czy było "Tango" (to najsławniejszy dramat Mrożka). "Było" - odparł smutno chłopak. "Przepraszam" - wyszeptał pisarz. To oczywiście przyczynek do wiecznej debaty o lekturach i egzaminach z lektur. Nie tylko o poszczególne tytuły, ale o to, czy w ogóle takie testowanie wiedzy o literaturze ma sens. Kto podmywa maturę? No właśnie, bo matury są coraz mocniej podmywane przez realia. Z jednej strony są coraz łatwiejsze, w stosunku do matur z czasów, powiedzmy, mojej młodości. Wynika to także z tego, że w tamtej epoce stawało do nich kilkanaście procent 19-latków. Dziś wielokrotnie więcej. Wykształcenie na poziomie szkoły średniej ma być prawem obywatelskim i warunkiem socjalizacji. Mamy więc maturę masową. Poprzeczki musiały być po wielekroć obniżane. Teraz dodatkowo obniżył je jeszcze covid. W zeszłym roku w następstwie zdalnej nauki (która w Polsce trwała zdecydowanie za długo, to był błąd rządu) zrezygnowano z egzaminów ustnych. Dziś wraca się do starych reguł. Ale panuje przekonanie, że układa się maturę jak najłatwiejszą, żeby władza nie musiała się tłumaczyć z rosnących odsetków oblanych egzaminów. Zarazem przypomina się czasem, że matura nie jest warunkiem koniecznym, żeby robić karierę, nawet jeśli w tej czy innej firmie jest jeszcze wymagana formalnie. Zaś kiedy nie tylko zadania matematyczne, ale i rozprawki, jest w stanie popełnić sztuczna inteligencja, waga jakiegoś kwantum przyswajanej do egzaminu wiedzy gwałtownie maleje. Od lat matura jest pod ostrzałem tekstów reformatorów. Nie chodzi tylko o atak na lektury, że zbyt tradycyjne, że opowiadają o przeszłości, a nie współczesnym życiu. Co roku czytam, na ogół w "Gazecie Wyborczej", ale nie tylko tam, że można by zrezygnować z niepotrzebnego stresu fundowanego młodzieży. Przecież tę wiedzę przyswojoną pod kątem egzaminu i tak szybko zapomną. Po co im fundować namiastkę "wyścigu szczurów"? Atak na tradycyjną szkołę Wiąże się to z atakami na tradycyjną szkołę. Czasem przywołuje się wzorce amerykańskie, gdzie uczeń bardzo wcześnie wybiera przedmioty, których chce się uczyć. Inne zaś pomija. W Polsce siłę kształcenia ogólnokształcącego jeszcze wzmocniono, kiedy PiS wrócił do czteroletniego liceum. Pojawiają się jeszcze radykalniejsze przykłady. W Finlandii zrezygnowano z podziału na tradycyjne przedmioty, a podobno tamtejsza edukacja ma dobre wyniki. Czasem reformatorzy wzywają, aby edukację zmienić w rodzaj bezstresowej zabawy - bez ocen. Skoro tak, nie byłoby też egzaminów. Moim zdaniem zagraniczne przykłady warto studiować - dla szukania korekt w naszym systemie. Ale ja tradycyjnej szkoły akurat bronię. Wczesna specjalizacja, gdzie uczeń wybierałby ze szkolnego jadłospisu, czego chce się uczyć, oznaczałaby na przykład konieczność rezygnacji z klasycznego podziału na klasy - z wychowawcą i wychowawczym programem. Amerykańscy uczniowie od zawsze skarżyli się na alienację, samotność, brak identyfikacji z grupą. Wystarczy zerknąć na amerykańskie kino. Tradycyjna szkoła, pozwalająca liznąć z wszystkich dyscyplin i egzekwująca wiedzę na poszczególnych etapach, umożliwia młodym ludziom dłuższe szukanie i bardziej świadome wybieranie. Większość z tego, czego się uczyli, zapomną, to prawda. Ale po pierwsze nie wszyscy wszystko zapomną. A po drugie przynajmniej do ewentualnych studiów dotrą bardziej świadomi swoich wyborów. Jest jednak jeszcze inna przyczyna, dla której bronię egzaminów. Całe życie przynosi ich aż nadto, w różnym sensie. Gdzie się uczyć ich zdawania, jak nie w szkole? Matura uczy, w każdym razie powinna uczyć mobilizacji, pokonywania stresów, dyscypliny. Nawet gdyby się okazało, że człowiek zacznie być tylko dodatkiem do technologii, wielu ludziom to się będzie nadal przydawać. Warto przejść szkołę życia - dla samego siebie. Nawet jeśli sporo w tym fikcji, blagi, pozoru. Choćby zgadywania, który autor będzie w tym roku tematem maturalnej rozprawki. Potęga rytuału Mnie się w tym podoba nawet powtarzalność tego rytuału maturalnego, z przywdziewaniem odpowiedniego stroju i stosowaniem się do rygorów. Bo rygory też będą nam w życiu potrzebne. Poza wszystkim rytuały są przejawem ciągłości, której każda wspólnota potrzebuje. W przeddzień koronacji brytyjskiego króla Karola kojarzy mi się to z brytyjską monarchią. Choć z wieloma innymi instytucjami i zwyczajami także. Mam świadomość, że czas biegnie coraz szybciej. I że ludzie częściej fundują sobie dziś wyrzucanie rytuałów, tradycji, na śmietnik niż trwanie przy nich. Możliwe, że za mojego życia to stanie się z obecną postacią matury albo z egzaminami szkolnymi w ogóle. Moim zdaniem świat nie stanie się dzięki temu lepszy, sensowniejszy, racjonalniejszy.