Długi na 166 metrów, szeroki na blisko 30. Jego pełna wyporność wynosiła ponad 25 tysięcy ton i wyposażony był w cztery śruby, napędzane czterema turbinami parowymi o łącznej mocy 28 tysięcy koni mechanicznych. Pozwalały rozpędzić okręt do 21 węzłów, czyli około 40 km/h. Budowę pancernika Paryż ukończono w 1914 roku i był jednym z pierwszych francuskich okrętów nowego typu, tzw. drednotów. Wówczas wyróżniały się nowoczesnymi turbinami parowymi i artylerią główną jednego kalibru. W tym kontekście Paryż rzeczywiście miał się czym pochwalić. Wyposażono go w 12 dział 305 mm. W 1940 roku niewiele brakowało, by te potężne działa ostrzeliwały cele wskazane przez polskich oficerów. Leniwy pancernik W czasie I wojny światowej okręt działał na Morzu Śródziemnym. Próżno jednak szukać w historii pancernika spektakularnych opowieści, większość czasu spędził na wspieraniu wojsk lądowych ogniem artyleryjskim oraz blokowaniu floty austro-węgierskiej. Kiedy podpisano porozumienia pokojowe, wiele wielkich okrętów uważano za zbędne lub nieprzydatne. Paryż przeszedł dwa duże remonty i modernizację, ale i tak skończył w latach 30. jako okręt szkoleniowy. Na początku II wojny światowej okręt bronił Hawru przed niemieckimi samolotami oraz pomagał w ewakuacji portu. W czerwcu 1940 roku został trafiony bombą lotniczą i był to początek końca jego bojowej służby. Historia w Interii: Jak zginął Kennedy? Amerykanie nie wierzą w oficjalną wersję Podczas ewakuacji z Hawru portem docelowym stało się Plymouth w sojuszniczej Anglii. Paryż dotarł do portu, ale jeszcze w czerwcu Francja i III Rzesza podpisały zawieszenie broni, co oznaczało faktyczną kapitulację Francuzów i dawało początek kolaboracyjnemu rządowi, który przeniósł się do Vichy. Wówczas zaczęli działać Brytyjczycy. Przeprowadzili operację "Katapulta", której celem było zniszczenie lub przejęcie francuskich okrętów, tak by nie miały szansy wspierać działań Adolfa Hitlera. Prawie polski okręt Dalsze losy Paryża opisuje między innymi wybitny polski marynista Jerzy Pertek - autor "Wielkich dni małej floty". Każda armia w czasie wojny prędzej czy później zmaga się z podstawowym niedoborem - brakiem kadr. Brytyjczycy przejęli francuskie okręty, ale często nie mieli co z nimi zrobić. Tutaj pomocni okazali się Polacy, którzy po klęsce w 1939 roku parli do walki z Niemcami na każdym froncie, również na morzu. Paryż pojawił się w więc w negocjacjach między brytyjską admiralicją a Kierownictwem Marynarki Wojennej. Jednak ostatecznie polskiej bandery na Paryżu nie podniesiono. Słusznie zauważono, że po pierwsze, koszt remontu pancernika byłby ogromny. Po drugie wielki okręt to łatwy cel dla niemieckiego lotnictwa. Po trzecie i najważniejsze, Paryż wymagał wielkiej załogi. By sprawnie działał na morzu, potrzeba było ponad 1000 marynarzy. Dlatego podjęto decyzję, że polskich żołnierzy lepiej wykorzystać do walki na mniejszych, ale sprawniejszych okrętach, które będą miały szansę podjąć skuteczną walkę z Niemcami. Tak też się stało. Smutny koniec wielkiego Paryża Decyzja, by nie wcielać pancernika do naszej marynarki, nie zakończyła związków okrętu z polskim mundurem. Historyk Michael Whitley podaje w książce "Pancerniki II wojny światowej", że do końca działań zbrojnych Paryż służył naszym marynarzom jako jednostka zaopatrzeniowa i koszarowa. Już nigdy jednak nie walczył. Kiedy w 1945 roku upadł Berlin, Paryż wrócił do Francji. Odholowano go do Brestu, gdzie był wykorzystywany jako hulk, czyli wycofana z eksploatacji jednostka pomocnicza. Pod koniec 1955 roku nieprzydatny okręt sprzedano na złom, a pół roku później nic już z niego nie zostało.