Michał Karaś zaginął w nocy z 19 na 20 sierpnia 2000 r. Od tamtej pory rodzina nie miała z nim kontaktu. Historię zniknięcia i poszukiwań rodziny opisaliśmy w Interii w połowie września. Wówczas interwencję w tej sprawie zapowiedział wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł. Pismo do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa do prokuratury złożyli również najbliżsi Michała. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu skierowała pismo do Prokuratury Rejonowej w Nisku, a ta podjęła decyzję o wszczęciu śledztwa w sprawie zabójstwa. - To były pierwsze wakacje, kiedy dostał pozwolenie, że może tam chodzić razem z kolegami. Zasada była jednak prosta: o północy miał być w domu, przyjść do mnie i pokazać się, że wrócił - opowiada pani Bożena, siostra zaginionego Michała. Zaginięcie Michała Karasia. "Mieliśmy dobry kontakt" Michał był najmłodszy z czwórki rodzeństwa. Mieszkał w Bielińcu razem ze starszą siostrą, jej dziećmi i tatą, który był sparaliżowany. Starszy brat, Andrzej, pracował za granicą, a druga siostra mieszkała w Warszawie. Mama zmarła kilka lat wcześniej, po ciężkiej chorobie. Nastolatek był wysoki, w niedzielę służył do mszy, był lektorem. W rodzinnych albumach zachowało się zdjęcie chłopaka z papieżem Janem Pawłem II. Fotografia została wykonana na kilka miesięcy przed jego zaginięciem. Do Rzymu zabrała go ciocia, siostra zakonna. Michał był zdyscyplinowanym dzieckiem, podstawówkę skończył z czerwonym paskiem. - Mieliśmy ze sobą dobry kontakt. Nie było z nim żadnego problemu. Pewnie, że czasem się spieraliśmy, w końcu był młodszy ode mnie o 15 lat - opowiada Bożena. Co stało się z Michałem Karasiem? Michał wraz ze znajomymi udał się 19 sierpnia 2000 r. na lokalną dyskotekę do Bielin (woj. podkarpackie). Ta mieściła się w budynku Ochotniczej Straży Pożarnej na piętrze. Chłopak nigdy nie wrócił z niej do domu. Bliscy zorganizowali poszukiwania, ale nie znaleziono żadnych śladów. Kiedy Bożena zgłosiła zaginięcie swojego brata, usłyszała od policjanta: kiedyś musi być ten pierwszy raz. Miejscowi policjanci uznali, że chłopak wsiadł do samochodu z tajemniczą blondynką i odjechał. Szkopuł w tym, że tę historię opowiedziała rodzinie wróżka Jadwiga, a Bożena w dobrej wierze przekazała ją policji. Śledczy uznali to za fakt, choć nigdy go nie potwierdzili, a wiele wskazuje na to, że zdarzenie najprawdopodobniej nigdy nie miało miejsca. O sprawę zapytaliśmy w połowie września wiceministra sprawiedliwości Michała Warchoła. - Pochodzę z Niska, a wychowałem się w Stalowej Woli. Więc obiecuję, jako poseł z naszego terenu, przyjrzeć się sprawie. Zwrócę się do prokuratora generalnego o jej zbadanie - mówił wówczas Interii Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości i pełnomocnik rządu ds. praw człowieka. - Ta sprawa ma ponad 20 lat, więc jej nie kojarzę. Polscy śledczy już wielokrotnie udowadniali, że potrafią rozwiązać sprawy sprzed lat. Jeśli tylko jest szansa wyjaśnić, co się stało z Michałem, to należy podjąć działania - dodawał. Reportaż o sprawie Michała Karasia można przecztać: tutaj Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl