Telefon dzwoni, Bożena podnosi słuchawkę, zaczyna płakać i prosi, aby rozmówca po drugiej stronie się odezwał. Dzwoniący milczy i po chwili kończy połączenie. Sytuacja powtarza się kilka razy: o poranku, w dzień, nocą. Kilka dni wcześniej młodszy brat kobiety, Michał, zaginął. Czy telefony mają z tym związek, tego Bożena nie wie. Policja sprawdziła, podobno dzwoniono z pobliskiej budki. "Podobno" - jak wiele wątków tej historii. 1. Michał był najmłodszy z czwórki rodzeństwa. Mieszkał w Bielińcu razem ze starszą siostrą, jej dziećmi i tatą, który był sparaliżowany. Starszy brat, Andrzej, pracował za granicą, a druga siostra mieszkała w Warszawie. Mama zmarła kilka lat wcześniej, po ciężkiej chorobie. Nastolatek był wysoki, w niedzielę służył do mszy, był lektorem. W rodzinnych albumach zachowało się zdjęcie chłopaka z papieżem Janem Pawłem II. Fotografia została wykonana na kilka miesięcy przed jego zaginięciem. Do Rzymu zabrała go ciocia, siostra zakonna. Michał był zdyscyplinowanym dzieckiem, podstawówkę skończył z czerwonym paskiem. - Mieliśmy ze sobą dobry kontakt. Nie było z nim żadnego problemu. Pewnie, że czasem się spieraliśmy, w końcu był młodszy ode mnie o 15 lat - opowiada Bożena. W czerwcu 2000 r. 16-letni Michał skończył pierwszą klasę technikum. Wolne chwile spędzał z kolegami, głównie na boisku, grając w piłkę. Zdarzało się, że w sobotę wychodził ze znajomymi do Babilonu - to lokalna dyskoteka, zamknięta kilka lat temu. - To były pierwsze wakacje, kiedy dostał pozwolenie, że może tam chodzić razem z kolegami. Zasada była jednak prosta: o północy miał być w domu, przyjść do mnie i pokazać się, że wrócił - opowiada Bożena. Tamtej nocy nie przyszedł. 2. Był niedzielny poranek 20 sierpnia 2000 r. Bożena spostrzegła, że brata nie ma w domu. Zapytała jeszcze tatę, czy go nie widział. Ten zaprzeczył. Natychmiast zadzwoniła do Andrzeja. - Michał zniknął - rzuciła do słuchawki. Była 9.30, kiedy odebrał połączenie od siostry. Spakował się, wsiadł w samochód i ruszył w drogę. Jechał 13 godzin bez przerwy. Cały czas myślał o tym, co mogło się stać. - Na początku sądziłem, że coś wykombinował, ale to nie było w stylu Michała. Dotarłem do domu w poniedziałek wcześnie rano. Koledzy już na mnie czekali, zaczęliśmy go szukać. Przeczesaliśmy pobliskie lasy, łąki, brzegi Sanu. Siostra sprawdziła w szpitalach, czy czasem tam go nie ma. Nie trafiliśmy na żaden ślad - wspomina. Nadzieję, że brat się odnajdzie, stracił po kilku tygodniach. Bożena, z którą siedzimy przy drewnianym stole w salonie, tak zapamiętała wieczór, w którym ostatni raz widziała brata: - Przed domem czekali na niego znajomi na rowerach. Jakoś 16 osób, w większości chłopców. Michał coś jeszcze kończył robić w domu, potem dostał od taty kilkanaście złotych, rzucił parę słów na pożegnanie i pojechali całą grupą. Nawet zwróciłam na to uwagę, jak ich dużo - opowiada kobieta. 3. Aby dotrzeć do budynku Ochotniczej Straży Pożarnej, trzeba skręcić przy sanktuarium św. Wojciecha, pokonać wąską drogę między domami i skręcić w prawo. Jednostka znajduje na skraju lasu. To tutaj w 2000 r. na piętrze mieściła się dyskoteka. Z rozmów z mieszkańcami wynika, że raczej nikt postronny się tam nie pojawiał. - Chodzili tutaj głównie miejscowi, nawet jeśli ktoś był przyjezdny, to z reguły towarzyszył mu ktoś stąd. Wszyscy się kojarzyli, choćby z widzenia - mówi jeden z mieszkańców. Po Babilonie nie ma dziś śladu. Dyskoteka została zamknięta, a strażacy przystąpili do remontu pomieszczeń. O dawnych dziejach przypomina fragment parkietu, którego jeszcze nie wymieniono. Z Andrzejem, bratem Michała, jedziemy do budynku OSP. Wybieramy tę samą trasę, którą 23 lata wcześniej pokonał chłopak. Jedziemy wzdłuż głównej drogi, po dwóch stronach znajdują się domy, przedzielone co jakiś czas lasem. Mężczyzna opowiada, że w przeszłości sam by strażakiem-ochotnikiem, ale w akcjach nie bierze już udziału, zdrowie nie pozwala. Zwalniamy w pobliżu miejscowego sanktuarium. Andrzej pokazuje miejsce, gdzie Michał wraz ze znajomymi zostawili rowery. - Przy dyskotece kradli, więc woleli stąd iść na nogach. Po zaginięciu Michała jego rower stał tutaj - pokazuje Andrzej. Chwilę później docieramy do budynku straży. Do miejsca, gdzie kiedyś była dyskoteka, prowadzi wąska klatka schodowa. Na półpiętrze wisi jeszcze plakat. Na białym tle w czerwonym kółku liczba 18, symbol, że młodzieży poniżej 18. roku życia alkoholu się nie sprzedaje. - Michał pił na tamtej imprezie? - pytam Andrzeja. - Słyszałem, że chłopaki jakieś piwo w puszkach mieli, ale ile w tym prawdy, nie wiem - odpowiada. Andrzej pokazuje: tam, gdzie stoją strażackie puchary, kiedyś był bar i zaplecze, tam, gdzie wiszą dyplomy, stały stoły i krzesła, tam, gdzie kiedyś tańczono, dziś stoi m.in. szafka z napisem "aparaty tlenowe", a pod ścianą ułożono strażackie kaski. Tylko toaleta jest w tym samym miejscu, obok klatki schodowej. Jednak kiedy dyskoteka funkcjonowała, mało kto z niej korzystał, większość wychodziła za potrzebą na zewnątrz, na skraj lasu. 4. W poniedziałek rano 21 sierpnia 2000 r. kilkanaście godzin po zaginięciu Bożena zgłasza na policji w Nisku zawiadomienie o zagięciu brata. Policjanci zasypują kobietę pytaniami, chcą wiedzieć, czy w przeszłości Michał uciekał z domu. - Nigdy - odpowiada. - Kiedyś musi być ten pierwszy raz - kwituje jeden z mundurowych. Kiedy Bożena opowiada mi tę historię, łamie jej się głos, a po policzkach zaczynają płynąć łzy. - Michał był moim "trzecim dzieckiem". Kiedy mama umarła, a tata dostał udaru, opiekowałam się nim - mówi. Kobieta nawet po latach odczuwa wyrzuty sumienia, choć wie, że nie mogła zapobiec tragedii. Bożena i Andrzej po latach nie pamiętają, kto dokładnie podpowiedział im wizyty u jasnowidzów. Nie myśleli jednak długo. Odwiedzili wizjonerów w Radomyślu, pod Hrubieszowem, w Dąbrówce. To wróżka Jadwiga opowiedziała im, że Michał wyszedł z dyskoteki, wsiadł do jasnego samochodu i odjechał z tajemniczą blondynką. Cała historia była wyłączenie opowieścią wróżki. Bożena o wszystkich wizjach jasnowidzów opowiedziała policjantom, w dobrej wierze. - Liczyłam, że to może im pomóc - mówi. Opowieść o blond piękności, która miała spędzać wieczór z Michałem, szczególnie ich zainteresowała. Z biegiem czasu historia zaczęła żyć własnym życiem. - Wtedy wiele tygodni po zaginięciu nikt nic nie mówił o tajemniczej blondynce i samochodzie. Do nas na pewno taka wiadomość nie dotarła - mówi Bożena. Policjanci opowiedzieli o blondynce dziennikarzom, którzy poinformowali o tym opinię publiczną. Zdaniem miejscowych funkcjonariuszy o blondynce opowiedziały im osoby będące na dyskotece. Według jednej wersji Michał miał wejść do samochodu dobrowolnie, według innej - został wciągnięty siłą. Jeśli rzeczywiście tak było, to dlaczego policja nie sporządziła portretu pamięciowego? Tego nie wiadomo. Zastanawiający jest jeszcze jeden fakt. Skoro świadkowie opowiedzieli policjantom, że chłopak miał zostać wciągnięty siłą, to dlaczego nie poinformowano prokuratury i nie wszczęto sprawy o porwanie? Na to pytanie nikt nie jest w stanie dziś odpowiedzieć. To, co wiadomo na pewno: przez 23 lata w tej sprawie nikt nigdy nie wszczął śledztwa. W praktyce oznacza to, że w prokuraturze nie ma ani jednej kartki papieru poświęconej sprawie Michała. - Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tej historii z blondynką w mediach, byłam zaskoczona. To była ta sama opowieść, jaką opowiedziała nam wróżka, a jaką my przekazaliśmy policji. Mogło tak być, że policja przyjęła to za fakt, a potem już historia zaczęła żyć własnym życiem - mówi Bożena. 5. Miejscowi, z którymi rozmawiamy, w wersję policji nie wierzą. Mówią wprost: niech się zajmą Markiem K., on coś wie. Kiedy zaginął Michał, Marek K. miał 30 lat i był współwłaścicielem dyskoteki. Po zniknięciu chłopaka zagadywał do Andrzeja, brata Michała, chciał stawiać mu drinki i obiecywał, że pomoże w poszukiwaniach. Na słowach się skończyło. Dwa lata po zniknięciu chłopaka K. wyjechał z Polski. W 2013 r. prokuratura wydała list gończy. Mężczyzna został zatrzymany we wrześniu 2016 r. na lotnisku w Nowym Jorku. Prokuratura zarzuciła Markowi K., że przez cztery miesiące 2002 r. kierował tzw. gangiem kantorowców. Grupa zajmowała się napadami na banki i kantory. Kiedy K. rządził grupą, miał wyłudzić auto na leasing i napaść na bank w Gościeradowie. Zaatakował też pracownika jednej z firm i ukradł mu 100 tys. zł. Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu uznał mężczyznę za winnego, a Sąd Apelacyjny w Rzeszowie podtrzymał decyzję. W 2018 r. K. usłyszał wyrok 14 lat więzienia. - Kiedy K. był właścicielem dyskoteki, można tam było kupić wszystko oprócz czołgu - mówi jeden z mieszkańców. - Michał po prostu widział coś, czego nie powinien zobaczyć - dodaje inny. 6. Niedaleko budynku straży pożarnej znajduje się budynek dawnej mleczarni, a w jego pobliżu trzy studnie. Dziś już mało kto o nich pamięta. Jakiś czas po zaginięciu Michała zostały zasypane, a dziś to miejsce jest porośnięte zielenią. Obok budynku znajduje się również podziemny zbiornik z wodą. Żadne z tych miejsc nigdy nie zostało przeszukane. Mieszkańcy opowiadają jeszcze jedną historię. Dwa lub trzy lata po zniknięciu Michała jednemu z mieszkańców nieznani sprawcy nałożyli worek na głowę i mieli powiedzieć, że ma być cicho. O co poszło i kim byli napastnicy? Tego lokalni nie wiedzą. 8. - Uda się panu dowiedzieć, co stało się z Michałem? - pytam Andrzeja. - Myślę, że tak. To już nawet nie chodzi o ukaranie kogoś. Jeśli Michał nie żyje, to chcielibyśmy go pochować na cmentarzu, postawić znicz - dodaje. - Wiele osób już stąd wyjechało, założyło rodziny, ma swoje dzieci, może boją się mówić - zastanawia się Bożena. Kiedy Michał zaginął, kobieta próbowała pytać znajomych, którzy byli z nim na dyskotece, czy coś widzieli. - Odniosłam wrażenie, że czegoś się boją. Być może coś widzieli, ale strach jest silniejszy - dodaje. Łzy znowu pojawiają się na twarzy kobiety. - Lata lecą, a my ciągle nie wiemy nic. Nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie, ale mimo wszystko poczucie winy czasem się pojawia. Nie potrafiłam zapewnić bezpieczeństwa mojemu najmłodszemu bratu. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl