Prezydent i homoseksualiści: pragmatyzm i ideologia gejowska
Homoseksualiści chyba jednak nie będą mieli swoich związków partnerskich - w każdym razie, nie tym razem.
Piszę o homoseksualistach - chociaż nowe regulacje dotyczyłyby także osób różnej płci - ponieważ to sprawa homoseksualistów jest tu prawdziwą kością niezgody. Poseł Dunin próbuje poprawić swój projekt ustawy tak, aby mogła się pod nim podpisać cała Platforma. Ale wygląda na to, że mu się nie uda. A jeśli to się nie uda, to pozostanie już tylko projekt prezydenta Komorowskiego, który nie wprowadza para-małżeństwa jako nowej instytucji do prawa cywilnego, a jedynie poprzestaje na cząstkowych zmianach w innych ustawach tak, aby złagodzić kłopoty życiowe homoseksualistów/lesbijek.
To, co zamierza ewentualnie zrobić prezydent (ewentualnie, bo tylko wtedy, gdy nie uda się PO wypracować wspólnego projektu), mieści się w roli, jaką prezydentowi RP wyznacza obowiązująca Konstytucja. Owszem, niektórzy inaczej interpretują ustawę zasadniczą, twierdząc, że prezydent ma mandat do prowadzenia na co dzień samodzielnej, niezależnej od rządu, a nawet konkurencyjnej wobec niego, polityki. Ja tak nie uważam. Moim zdaniem, prezydent ma czuwać nad prawidłowym funkcjonowaniem instytucji i współdziałać z rządem, a dopiero gdy coś tu zaczyna szwankować, może wystąpić jako samodzielny aktor polityczny.
I właśnie coś szwankuje. Widać gołym okiem, że w Sejmie brakuje większości dla przyjęcia jakiegokolwiek (obojętne: konserwatywnego czy progresywnego) projektu ustawy regulującego problem związków partnerskich.
Nie ma większości dla najdalej idącego projektu Ruchu Palikota, nie ma jej dla nieco mniej progresywnego projektu SLD, ani też dla jeszcze mniej progresywnego projektu Artura Dunina. Dwa pierwsze były składane w Sejmie raczej jako manifestacja pewnej postawy niż jako pomysł polityczny - z góry bowiem było wiadomo, że nie uzyskają większości.
Inaczej projekt Dunina: jego ambicją było wypracowanie rozwiązań kompromisowych, takich dla których znalazłaby się większość głosów poselskich, ale - jak wiemy - to się nie udało z powodu sprzeciwu grupy posłów PO skupionych wokół ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Po tej porażce Platformy, a w pewnym sensie także rządu (który nie wypracował własnego projektu, za to ujawnił w debacie różnice między premierem a ministrem sprawiedliwości, których zapewne ujawniać nie chciał), premier zarządził opracowanie przez klub PO nowego projektu.
Otóż z enuncjacji na temat prac specjalnego zespołu (poseł Dunin, posłanka Elżbieta Achinger, poseł Jerzy Kozdroń) wynika, że do kompromisu jest daleko.
Artur Dunin zrobił wprawdzie krok wstecz: związki partnerskie nie byłyby rejestrowane w urzędzie stanu cywilnego, a jedynie u notariusza, ale to nie zadowala konserwatystów. Ci, godząc się na pewne ułatwienia dla dwóch osób (różnej lub tej samej płci) prowadzących wspólne życie, są przeciwni tworzeniu nowej instytucji. Moim zdaniem, mają rację, ale w tej chwili mniejsza o to.
Z konstytucyjnego punktu widzenia ważne jest to, że w sytuacji pata sejmowego, inicjatywa prezydenta mogłaby pomóc w jego przełamaniu. Zwolennicy związków partnerskich, gdyby rozumowali pragmatycznie i gdyby chodziło im naprawdę o likwidację pewnych życiowych utrudnień dla takich ludzi (projekt prezydencji zakłada dziedziczenie po partnerze bez podatku spadkowego oraz prawo do informacji o jego stanie zdrowia), powinni poprzeć tę propozycję, a dla ich przeciwników takie zrównanie w prawach byłoby do zaakceptowania.
Czy tak się stanie? Raczej wątpię. Poseł Biedroń i jego zwolennicy lepiej się czują, gdy mogą głosić, że - jako homoseksualiści - są pozbawieni wszelkich praw.
Roman Graczyk