Polska i Węgry zawyły po tym, jak w Brukseli wynaleziono wreszcie hamulec na ich demontaż podstaw liberalnej demokracji. Było i jest jasne, że ich sprzeciw w istocie ma na celu zamiar kontynuowania tego demontażu, nie tracąc przy tym ani euro z wieloletniego budżetu i z po-covidowego planu odbudowy. Aby jednak te motywy zamaskować, uderzono w ton obrony suwerenności przed unijnym (lepiej: brukselskim, a jeszcze lepiej: niemieckim) dyktatem. Zaiste - miał pomyśleć przeciętny Polak i przeciętny Węgier, a już szczególnie wyborca PiS-u i wyborca Fideszu - nasi przywódcy bronią polskiego i węgierskiego prawa do własnej narodowej tożsamości, nie zaś prawa do budowy państwa arbitralnej władzy. Deklaracja interpretacyjna, zaakceptowana w środę przez Polskę, Węgry i niemiecką prezydencję, przewiduje - jeśli wierzyć dość niejasnym doniesieniom na ten temat - dwa koła ratunkowe dla Warszawy i Budapesztu. Pierwsze to skarga do TSUE, drugie to zapewnienie, że w ocenie praworządności państw członkowskich będzie brana pod uwagę ich różnorodność światopoglądowa i obyczajowa. Opiszmy oba te koła ratunkowe. Skarga do TSUE nie jest niczym nowym, bo i bez obecnego kompromisu państwa członkowskie mogą się w podobnych sprawach do Trybunału odwoływać. Po prostu powiedziano tu głośno, że Polska i Węgry mogą po przyjęciu przez Radę Europejską mechanizmu warunkowości skarżyć ten mechanizm do TSUE. Nieraz - i słusznie - podkreśla się, że Unia to przede wszystkim procedury. Jest ironią losu, że do owych procedur odwołają się teraz dwa państwa, które z krytyki demokracji proceduralnej u siebie uczyniły oręż w walce o budowanie demokracji nieliberalnej, a więc i nieproceduralnej, bo kto by tam, mocium panie, bawił się w jakieś procedury, gdy jasno wyrażona została wola narodu. Ale niech im będzie. W demokracjach, a Unia jest z ducha demokratyczna, korzystanie z praw jest dozwolone także dla przeciwników demokracji. Polska i Węgry zaskarżą więc mechanizm warunkowości do TSUE, który będzie rozpatrywał sprawę około dwóch lat, a w tym czasie większość środków z funduszu odbudowy i blisko 1/3 z wieloletniego budżetu zostanie przez oba skarżące państwa zaabsorbowana. Respektowanie odmienności światopoglądowej i obyczajowej ma sprawić, że chimery, którymi dziś straszą swoje społeczeństwa oba środkowoeuropejskie rządy, nie zostaną użyte. Powiedzmy wyraźnie, że i tak, bez deklaracji interpretacyjnej, nie zostałyby użyte, bo kompetencje Unii nie sięgają tak daleko. Na razie sytuacja jest taka, że nieposzanowanie praworządności to np. ustanowienie i obsadzenie sądu przez większość parlamentarną, albo karne ściganie sędziego z powodu treści wydanego przezeń wyroku. Ale póki co nie jest nieposzanowaniem praworządności w Unii Europejskiej legislacja, która nie daje parom homoseksualnym praw małżeństw. Czy w przyszłości to się może stać? Może. Taka jest ogólna tendencja na Zachodzie. We Francji za prezydentury Jacquesa Chiracka, gdy uchwalano ustawę o związkach partnerskich, także dla homoseksualistów, w debacie publicznej przeważał pogląd, że dziecko ma prawo do posiadania ojca-mężczyzny i matki-kobiety. Kilkanaście lat później, za prezydentury Françoisa Hollande’a, taki pogląd był już uznawany za staromodny, mówiąc najdelikatniej. Można więc sobie wyobrazić, że za - powiedzmy - 15 lat postulat "małżeństwa dla wszystkich" będzie uważany za fundament aksjologiczny Unii na równi z wolnymi wyborami i wolnością słowa. Na razie tak nie jest i tak się nie stanie w czasie obowiązywania tego budżetu i planu odbudowy. W tym sensie to strachy na Lachy. Jeśli zatem dziś i jutro przywódcy państw i rządów Unii zgodzą się na ów kompromis, a następnie zaakceptuje do Parlament Europejski, to wszyscy wyjdą z tego sporu z twarzą. Będą pieniądze, bardzo potrzebne w całej Unii, a zasady - pozornie - zostaną utrzymane. Czy zostaną utrzymane naprawdę, to się jeszcze okaże. Z pewnością jednak Unia, jako wspólnota wartości, dozna kolejny raz szwanku. Polska - zostawmy już Węgry - będzie temu winna. Mniej dlatego, że groziła wetem bijąc się o pieniądze, bardziej dlatego, że pozostając w Unii buduje model władzy coraz bardziej nie do pogodzenia z europejskimi pryncypiami, a w ten sposób prowadzi do wydrążenia tych wartości w Unii. Koncept zachodni Polska czyni trochę bardziej wschodnim. Historia nie zapamięta nam tego jako tytułu do chwały. Roman Graczyk