Prawnik zauważa, że z roku na rok kancelaria, w której pracuje, prowadzi coraz więcej spraw, w których pasażerowie walczą o odszkodowania w związku z wypadkami podczas przejazdów "na aplikację". - Wynika to z tego, że po pierwsze więcej osób korzysta z tego typu aplikacji. Po drugie - jest większa świadomość tego, że za takie zdarzenia można zażądać odszkodowania. Po trzecie - niestety kierowcy z tych aplikacji jeżdżą dość nierozważnie. W dużej mierze nie są to Polacy i przepisy, które w Polsce w ostatnich latach się zmieniały w ich przypadku nie zawsze się przyjęły - mówi prawnik. "Znikający kierowcy" To, że kierowcy "taksówek na aplikację" są w dużej mierze obcokrajowcami, ma spory wpływ na pociąganie ich do odpowiedzialności. - Mieliśmy wielokrotnie styczność z sytuacją, że zagraniczni kierowcy po takich zdarzeniach zwyczajnie znikali i choć okoliczności wypadku były w miarę jasne, nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności karnej, a śledztwa były umarzane ze względu na niemożność ustalenia miejsca pobytu sprawcy - wyjaśnia Latos. W jednej ze spraw, którą prowadziła kancelaria, poszkodowani zostali dwaj obcokrajowcy. Ich obrażenia były na tyle poważne, że ranni wymagali operacji. Kierowca, również obcokrajowiec, zniknął. CZYTAJ WIĘCEJ: Policja kontrolowała przewoźników "na aplikacje". Są zatrzymania - Kancelaria ustaliła, gdzie pojazd był ubezpieczony i zgłosiła szkodę do ubezpieczyciela, który bardzo długo przetrzymywał sprawę. Ubezpieczycieli obowiązują terminy, w których muszą wydawać decyzje, ale one są ruchome. Może być to 30 dni, następnie przedłużone do 90, ale jeżeli okoliczności sprawy w tym czasie dalej są niewyjaśnione, to mogą tak naprawdę przetrzymywać sprawę w nieskończoność, mając wówczas 14 dni na wydanie decyzji od momentu ustalenia odpowiedzialności. Dużo czasu zajęło przekonanie ubezpieczyciela, że odpowiedzialność za zdarzenie ponosi kierowca, ale finalnie odszkodowanie otrzymała jedna i druga osoba - mówi prawnik. Sprawa trwała kilkanaście miesięcy, choć zwykle w przypadku polubownej likwidacji szkody, trwa to trzy, cztery miesiące. Sprawy takie mogą jednak ciągnąć się nawet latami, jeżeli konieczne jest wejście na drogę sądową, bo ubezpieczyciel odmawia wypłacenia świadczeń albo zaniża ich kwotę. "Znikający kierowcy", to nie pojedyncze przypadki. Tak było też w sprawie rowerzystki, potrąconej przez kierowcę, który po wypadku rozpłynął się w powietrzu. Monitoring zarejestrował jednak jego pojazd. - Okazało się, że była to jedna z "taksówek na aplikację". Udało się też ustalić tożsamość kierowcy, który był obcokrajowcem. Nie został jednak ukarany, bo zniknął. Odszkodowanie osoba poszkodowana w tym wypadku otrzymała, ale głównie dzięki nagraniu z monitoringu, które pozwoliło ustalić pojazd i kierowcę oraz wykazać jego winę - opowiada Latos. Odszkodowanie po wypadku przejazdem "na aplikację" - Z perspektywy karnej za wypadek odpowiedzialny jest kierowca, a nie firma, dla której pracuje, oczywiście w zależności od poniesionej przez niego winy - podkreśla Latos. Prawo nie przewiduje innych przepisów dla aut "na aplikację", jeśli chodzi o dochodzenie odszkodowań. - Pasażer, który doznał szkody w wyniku zdarzenia drogowego ma prawo do dochodzenia różnorakich roszczeń. Może żądać zwrotu wszystkich kosztów, które zostały poniesione w związku z wypadkiem, czyli kosztów leczenia, rzeczy zniszczonych w tym zdarzeniu, np. telefonu, laptopa, okularów oraz poniesionych strat z powodu utraty dochodu. Można także ubiegać się o zadośćuczynienie, które przysługuje za - ogólnie rzecz biorąc - cierpienia fizyczne i psychiczne. - Tych roszczeń można dochodzić z polisy OC pojazdu, który spowodował wypadek, bo każde auto ma obowiązek posiadać taką polisę - wyjaśnia Latos. Kierowca, który pod wpływem używek czy ten, który nie posiada uprawień do prowadzenia pojazdów, spowoduje wypadek, będzie odpowiadał nie tylko karnie, ale również przed ubezpieczycielem, który może mieć w stosunku do niego roszczenia regresowe. Nie ma to jednak wpływu na wysokość odszkodowania oraz zadośćuczynienia, którego możemy żądać z polisy OC pojazdu. To będzie zależało od poniesionych przez nas strat i krzywd. - Brak prawa jazdy, czy jazda po alkoholu powoduje, że polisa OC działa, ale ubezpieczyciel wypłacający odszkodowanie ma prawo żądać zwrotu tej kwoty od kierowcy. Jeżeli on zniknie, to wtedy poszkodowany jest ubezpieczyciel, bo to on nie dostanie zwrotu pieniędzy - tłumaczy ekspert. Co jednak w przypadku, jeśli okazuje się, że auto nie miało polisy OC? - Brak ubezpieczenia pojazdu raczej zdarza się rzadko i nie oznacza, że pasażer nie dostanie odszkodowania. Wówczas wypłaca je Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny - wyjaśnia Latos. Odszkodowania po wypadkach. Jaką kwotę można otrzymać? Koniecznym jednak warunkiem, aby starać się o jakiekolwiek roszczenia odszkodowawcze, jest wykazanie swojej straty lub krzywdy. - Nie może być też tak, że za udział w jakiejś drobnej kolizji, w której nie zostaliśmy poszkodowani, możemy żądać odszkodowania tylko dlatego, że takie zdarzenie miało miejsce - mówi prawnik z Kancelarii Effect. Za szkodę zdrowotną można uznać każde obrażenia ciała, które są potwierdzone dokumentacją medyczną. Nie wystarczą zapewnienia, że po wypadku ktoś odczuwa jakieś bóle. - Im ta dokumentacja jest obszerniejsza i wskazuje na dolegliwości powypadkowe, tym można się strać o wyższe świadczenia. Praktycznie wykluczone jest dochodzenie zadośćuczynienia, jeżeli zwyczajnie nie pójdzie się do lekarza, który potwierdzi nasze dolegliwości - wyjaśnia Latos. - Jeśli chodzi o bardzo popularny uraz - skręcenie kręgosłupa szyjnego, tzw. uraz smagnięcia biczem, to ubezpieczyciele generalnie nie lubią wypłacać odszkodowań w takich przypadkach i często odmawiają ich wypłaty lub wypłacają bardzo niskie kwoty. Jeśli ktoś chce jednak dochodzić swoich roszczeń, to przy tego typu szkodach nie warto się spieszyć, lecz zebrać obszerną dokumentację medyczną i dopiero wtedy zgłaszać szkodę do zakładu ubezpieczeń. W najgorszym przypadku termin przedawnienia roszczeń to trzy lata - mówi prawnik. Nie da się z góry powiedzieć, w jakiej wysokości otrzymamy odszkodowanie. - Zasada jest taka, że tyle, ile poniosłem kosztów leczenia, utraciłem dochodu, poniosłem straty materialnych lub innych kosztów, tyle należy mi się odszkodowania - mówi Latos. W przypadku zadośćuczynienia, czyli krzywdy fizycznej i psychicznej, jego wysokość zależy od poniesionych obrażeń. - Jeśli chodzi o takie drobne urazy, jak wspomnienie "smagnięcia biczem", które nie wiążą się z większym leczeniem, możemy mówić o kwotach zadośćuczynienia od dwóch do pięciu tysięcy, choć kwoty te mogą być znacznie wyższe, jeżeli uraz będzie powiązany z długotrwałym leczeniem ortopedycznym lub neurologicznym. Jeżeli mamy do czynienia ze złamaniami, to zadośćuczynienie będzie wynosiło nie mniej niż 10-20 tys. W przypadku zaś obrażeń wielonarządowych może to być od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych - mówi prawnik. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!