Wicemistrzowie świata w lataniu
Polski rynek lotniczy był do tej pory najszybciej rosnącym w Europie i drugim na świecie, po chińskim. Na powietrznym boomie zarobiły tanie linie lotnicze i lotniska. Tylko państwo ma kłopoty ze znalezieniem sobie miejsca.
A co mnie obchodzi port lotniczy w Modlinie? Kiedy rozpocznie się jego budowa, mnie już dawno będą jadły robaki - zwierzał się koledze urzędnik Ministerstwa Transportu i Budownictwa, który wychodził z konferencji prasowej swojego szefa, ministra Jerzego Polaczka, poświęconej rozwojowi lotnisk regionalnych.
Całe szczęście, że inaczej myślą szefowie lotnisk w Krakowie, Wrocławiu, Rzeszowie i 50 innych w Polsce. Większość z nich przeżywa boom, podwajając z roku na rok liczbę obsługiwanych pasażerów.
We Wrocławiu w tym roku odprawionych zostanie milion pasażerów, podczas gdy w 2005 było ich tylko 450 tys. W szybkim tempie rosną dochody modernizowanych portów. Te największe chcą budować nowe terminale za setki milionów złotych.
Eksperci są zgodni: powodem tej eksplozji jest otwarcie rynku pracy dla Polaków w krajach Unii i jednoczesny ogólnoświatowy rozwój rynku tanich przewoźników lotniczych.
W biednej Polsce to ci ostatni wywołali rewolucję w sposobie podróżowania. Polacy przesiedli się z autobusów do samolotów. Efekt okazał się piorunujący. Liczba podróżujących drogą powietrzną w ub. roku osiągnęła ponad 11 mln osób, co trzeci z nich wybierał taniego przewoźnika. Węgierski WizzAir był drugim przewoźnikiem w Polsce (1,2 mln pasażerów), po Locie (4,5 mln), wyprzedził m.in. Lufthansę (0,6 mln) i British Airways (0,3 mln). W tym roku samoloty zapełnią się dwa razy większą liczbą pasażerów. Kto będzie potrafił na tej koniunkturze zarobić?
Mszczonów the best
Od trzech lat trwa bój o to, gdzie ulokować drugie lotnisko centralne, które z czasem zastąpiłoby warszawskie Okęcie. Z raportu przygotowanego na zlecenie polskiego rządu przez hiszpańską firmę konsultingową Ineco-Sener wynika, że miejscem marzeń są okolice Mszczonowa, 45 kilometrów od Warszawy. Z rywalizacji już dawno odpadły: Babsk koło Skierniewic, Modlin, Nowe Miasto, Sochaczew i Wołomin. Hiszpanie twierdzą, że to właśnie między Żyrardowem, Mszczonowem i Puszczą Mariańską, gdzie przecinają się główne szlaki komunikacji drogowej kraju (trasa katowicka, tranzytowa droga nr 50 i budowana w pobliżu autostrada A2) najlepiej wybudować nowe lotnisko. Już za dziewięć lat nowy port miałby przyjmować 50 mln pasażerów rocznie, a kiedy Okęcie stanie się zupełnie niewydolne, przejąć rolę centralnego lotniska Polski.
- Mamy idealną lokalizację i 2,5 tys. ha terenu - mówi "Ozonowi" Józef Kurek, burmistrz Mszczonowa słynący z tego, że do niewielkiej gminy (20 tys. mieszkańców) przyciągnął już inwestycje warte miliard dolarów. Lokalizacja między Warszawą a Łodzią ma też pomóc w połączeniu tych miast szybką koleją i ożywieniu regionu z 30-proc. bezrobociem. - Lotnisko dałoby nam ogromną liczbę miejsc pracy i podatki od nieruchomości - dodaje burmistrz.
Zaledwie parę miesięcy temu faworytem Ministerstwa Infrastruktury był podwarszawski Modlin. Za tą lokalizacją silnie lobbowały władze Warszawy. Lecz po hiszpańskim raporcie jest już raczej przesądzone, że lotnisko w Modlinie nie będzie następcą Okęcia. Minister Polaczek ma dla przegranego inną propozycję - miałby zostać portem regionalnym, obsługującym Mazowsze i jego komunikację z resztą regionów kraju. Modlin z 600 ha terenu byłby też idealnym lotniskiem dla tanich przewoźników. Żeby to nastąpiło, Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze, współwłaściciel Modlina, musi wraz z województwem mazowieckim zainwestować w projekt co najmniej 160 mln zł - wtedy we wrześniu 2007 roku z lotniska wystartują pierwsze maszyny. Trzy lotniska w promieniu 100 km, czy to nie za dużo? Owszem. - Kiedy powstałoby lotnisko w Mszczonowie, Okęcie zostałoby całkowicie zamknięte - odpowiada "Ozonowi" minister Polaczek.
Walka o Ryanair
Trudno przypuszczać, by decyzja o budowie portu w Mszczonowie zapadła szybko. Jest to inwestycja warta od pięciu do sześciu miliardów dolarów i będzie miała charakter bardziej polityczny niż ekonomiczny. Tymczasem swoje pięć minut mają lotniska lokalne, one zaczynają powoli wyrywać niewydolnemu i skazanemu na zamknięcie Okęciu klientów-pasażerów i linie lotnicze.
Zbigniew Sałyk, wiceprezes Portu Wrocław, z dumą tłumaczy "Ozonowi", że to właśnie Wrocław zdołał przekonać do siebie Ryanair, który w tym mieście ulokował swoją polską bazę. - Rywalizował z nami Poznań. Taka baza to pieniądze, prestiż i miejsca pracy - mówi Sałyk. - Wrocław stanie się dzięki temu centrum przesiadkowym dla całej Polski.
Ale wrocławski port konsekwentnie buduje swoją potęgę od kilku lat. W ub. roku kosztem siedmiu milionów złotych zmodernizował dotychczasowy terminal, który teraz może obsługiwać jednocześnie nie jeden, ale trzy samoloty. W czerwcu tego roku zapadnie decyzja co do projektu budowy zupełnie nowego terminalu za 120 mln zł. Według Sałyka cała inwestycja może kosztować nawet pół miliarda złotych. - Środki na to już mamy zapewnione - uspokaja wiceprezes. Każdy milion pasażerów na lotnisku generuje trzy tysiące miejsc pracy obsługi. Na to właśnie liczy Wrocław.
Póki co, kilkadziesiąt nowych etatów stworzy obsługa Ryanair, nie licząc korzyści dla hotelarzy, gastronomii czy nawet usług parkingowych. Do 2012 roku irlandzki przewoźnik chce podwoić liczbę swoich lotnisk w Europie do 30. W Polsce działać będą dwie lub trzy jego bazy. Koszt powstania jednej to 50-100 mln dol. Ale Michael O’Leary, właściciel linii, o koszty się zbytnio nie martwi, bowiem chłonność polskiego rynku jest ogromna. W ub. roku linia przewiozła z i do Polski 260 tys. pasażerów. W tym roku prawdopodobnie będzie ich już 1,6 mln, a w 2010 roku - 10 mln.
Ucieczka na prowincję
Tani przewoźnicy wybierają lokalne lotniska, uciekając przed wysokimi kosztami na Okęciu. Za lądowanie Airbusa w Warszawie trzeba zapłacić nawet cztery tysiące złotych, podczas gdy np. porty w Krakowie, Gdańsku i Łodzi proponują nawet 30-proc. upusty.
Okęcie, dopóki nie powstanie nowe lotnisko, pozostanie największym portem w kraju, ale jego udział systematycznie będzie malał. Według Adama Borkowskiego z Urzędu Lotnictwa Cywilnego spadnie on z obecnych 61 do 40 proc. w 2020 roku. - Najszybciej z 13 działających obecnie komercyjnych portów rozwijać się będą lotniska w Krakowie, Katowicach i Gdańsku ze względu na swoje dobre położenie i sprawność działania - przewiduje Borkowski.
Nie bez szans są jednak Świdnik i Zielona Góra, obsługujące małe linie, czartery, prywatne maszyny i loty widokowe. Do gry chce wejść nawet, zapomniane przez wszystkich, powojskowe lotnisko w Szymanach koło Szczytna na Mazurach. - Wystarczą cztery miliony złotych i parę miesięcy, a będą mogły tu lądować boeingi 737 - zachwala prezes portu Tomasz Maria Starowieyski. "Ozonowi" powiedział, że główną przeszkodą unieruchomionego od dwóch lat portu są spory własnościowe między samorządem a Agencją Mienia Wojskowego. - To lotnisko jest potrzebne regionowi jak powietrze. Może przysporzyć nawet 2,5 mld zł dochodów tutejszej gospodarce - twierdzi Starowieyski. Ale problem własności gruntów dotyczy też innych polskich lotnisk, wojsko nie chce z niej rezygnować.
Zdaniem Borkowskiego, tani przewoźnicy będą wykorzystywać 10 lotnisk, a reszta będzie miała szansę się utrzymać z lotów towarowych i obsługi malutkich linii, takich jak Direct Fly, który niedawno z dwoma samolotami rozpoczął bój o pasażerskie przewozy krajowe z Lotem.
Coraz gęściej na niebie
Direct Fly jako jedyna linia chce obsługiwać połączenia krajowe, omijając Warszawę. Ten przewoźnik, mający na razie doświadczenia w przewozach towarowych, ulokował bazę w Gdańsku i stamtąd lata bezpośrednio do Wrocławia i Krakowa, a w planie ma Katowice, Szczecin i Poznań. Bilet Gdańsk-Wrocław kosztuje średnio 320 zł. Sebastian Stępak z Direct Fly uważa, że jest miejsce dla takich firm jak Direct, które lokują się między tradycyjnymi przewoźnikami a tanimi liniami. Linia chce być rentowna za rok, przy zapełnieniu co najmniej 50 proc. miejsc w 30 samolotach.
Niedawno plany ekspansji w Polsce ogłosiły też Norwegian, tanie linie ze Szwecji i Norwegii, które chcą nie tylko latać, lecz i zatrudniać polski personel pokładowy we wszystkich swoich samolotach. Podobne plany mają fińscy i hiszpańscy przewoźnicy. To oznacza, że prawdziwy boom dopiero przed nami.
Tylko patrzeć, a Londyn i Dublin - dziś wiodące kierunki dla tanich przewoźników - zostaną wyparte przez Barcelonę, Madryt, Malagę, Porto czy Ateny, bo swoje rynki pracy przed nami właśnie otworzyły Hiszpania i Portugalia. Do nich wkrótce, z tych samych powodów, mogą dołączyć włoskie Mediolan i Neapol oraz duńska Kopenhaga.
Wart dziś blisko 2 mld dol. polski rynek lotniczy dopiero nabiera rozpędu. Widzą to wszyscy liczący się przewoźnicy, nawet ostrożnie inwestujący Skandynawowie, ale nie dostrzega polski rząd, ociągając się z kluczowymi decyzjami w sprawie lotniczej infrastruktury.
Dariusz Styczek