Rok temu 23-letnia Weronika straciła pracę. Niewiele o tym mówiła swoim bliskim. Coś się w niej załamało. Miała próbę samobójczą - zażyła dużo leków antydepresyjnych. Odratowano ją. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła brać dopalacze. Dalej poszło szybko. - Zaczęły dziać się z nią różne dziwne rzeczy: mówiła o handlu ludźmi u nas w mieście, miała wizje, gdy obejrzała jakiś film, przekładało się to jej na rzeczywistość - opowiada jej siostra Kasia. 23-latka z czasem straciła wynajmowane mieszkanie, a ostatnie pieniądze, które miała na czynsz, chciała zainwestować w narkotyki. - Chciała być jakimś Pablo Escobarem, nie wiadomo kim - wspomina Kasia. Myśleli, że szybko się skończy. Siostra opowiada dalej: - Rodzice próbowali ją przygarnąć, żeby doszła do siebie, trafiła na odwyk, ale poszła dalej w cug. Kobieta nie wie, od czego dokładnie uzależniła się jej siostra. Nikt z rodziny tego nie wie. Mówi tylko o objawach: psychotyczne zachowania, utrata wagi, spowolnione ruchy, a czasem zastyganie w miejscu. Wie jedynie, że siostra przyjmuje jeden z wielu rodzajów dopalaczy. Przypuszcza, że może to być alfa-PiHP - substancja psychoaktywna należącą do grupy syntetycznych katynonów. Wywołuje podobne objawy jak amfetamina. Kasia: Znalazłam siostrę gdzieś na ulicy - Nocuje na ulicy, na przystankach, w klatkach schodowych, w różnych miejscach, czasem ktoś z narkomańskiego towarzystwa wpuszcza ją do domu, bo nie raz się chwali, że ostatnio ktoś jej dał się wykąpać - opowiada Kasia. - Niedawno znalazłam ją gdzieś na ulicy, gdy jeździłyśmy z kuzynką po mieście. Leżała na przystanku, krzyczała coś, miała zapadnięte policzki, błądzący wzrok, jak ci ludzi w Ameryce po zażyciu narkotyku-zombie - opowiada Kasia. Rodzina uzależnionej Weroniki chciała, by kobieta trafiła na odwyk. Próbowali w trzech różnych placówkach. W żadnej z nich Weronika się nie stawiła. - Wydaje mi się, że narkotyk, który przyjmuje, powoduje duże zmiany w mózgu. Ona nie jest w stanie już samodzielnie podjąć decyzji. Była w szpitalu psychiatrycznym i już miała załatwione miejsce na odwyku, ale w szpitalu powiedzieli, że nie mogą jej tam przewieźć bezpośrednio - musi wyjść ze szpitala i sama udać się na odwyk. A ona gdy wyszła, znowu zaczęła brać. Na odwyk z kolei nie mogą wziąć osoby nietrzeźwej - wyjaśnia Kasia. Służby nie reagowały Kobieta mówi o bezsilności. Gdy znalazła siostrę na ulicy, natychmiast zadzwoniła na telefon alarmowy. - Przyjechała policja, zapytali, co się właściwie dzieje. Stwierdzili, że to bezpodstawna interwencja, zagrożona mandatem. Powiedziałam policjantowi, żeby wystawiał. Policja była strasznie niemiła. Poprosili, żebym zadzwoniła znowu na dyspozytornię i poprosiła o przyjazd karetki - opowiada kobieta. - Podesłali karetkę, pani stwierdziła, że już zna moją siostrę i oni nic nie mogą na siłę zrobić - dodaje. Innego razu otrzymała informację, że Weronika krzyczy na ulicy i atakuje ludzi. - Mamy w okolicy sklep, którego właściciele pomagają potrzebującym. Siostra potrafiła tam wejść i napluć na kobietę, zwyzywać ją, wybić szybę - opowiada Kasia. Często o tym, co dzieje się z jej siostrą, dowiaduje się z mediów społecznościowych, z grupek typu "spotted". - Ludzie wolą napisać gdzieś w mediach społecznościowych niż zareagować. Zastanawiam się, dlaczego ktoś nie zgłasza takiego czegoś, tylko pisze gdzieś na forum - mówi. Narkotyki na polskich ulicach Na ulicach niedużego miasta na południu kraju, w którym mieszkają siostry, Kasia zauważa coraz więcej uzależnionych osób. - Chodzą na przykład bez ubrania. Gdy tylko wzywana jest interwencja, każą takim ludziom odejść, jakby to w ogóle były zbędne jednostki. Jakby to była taka selekcja naturalna, nie pomaga się takim ludziom. Widuję też młode dzieciaki na ulicach, nie mają więcej niż 25 lat. W większych miastach nie rzucają się w oczy tak jak tutaj - przyznaje Kasia. Innym razem spotkała dziewczynę, która wyglądała, jakby była pod wpływem narkotyku-zombie. - Policzki miała wręcz zawinięte pod kości. Była dziwnie ubrana, w wiele warstw odzieży. Przestraszyła się dźwięku autobusu i nagle zmieniła kierunek, w którym szła - opowiada kobieta. Jak dowiedzieliśmy się od rzecznika miejskiej komendy policji, jednostka nie prowadzi statystyk interwencji wobec osób będących pod wpływem narkotyków. Po wielu próbach uzyskania instytucjonalnej pomocy dla siostry Kasia i jej rodzice rozkładają ręce. Nie mogą zmusić Weroniki do odwyku, jedynym sposobem jest uzyskanie sądowego nakazu umieszczenia jej w ośrodku. Złożyli już odpowiedni wniosek, teraz czekają na decyzję. Strach przed najgorszym scenariuszem Jak zauważa Robert Rejniak, terapeuta i prezes oddziału Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii w Bydgoszczy, dopalacze, czyli nowe substancje psychoaktywne, występują regionami. W poszczególnych częściach kraju popularne są różne środki. - Jeśli ta młoda kobieta jest zagrożeniem dla życia i zdrowia swojego i otoczenia, niezbędna jest interwencja. Mogą to też być objawy już istniejących czy rozwijających się zaburzeń psychicznych. Ale tego nie można stwierdzić bez detoksykacji i obserwacji na oddziale psychiatrycznym. Może się okazać, że po odstawieniu narkotyków objawy ustąpią i stan psychiczny się ustabilizuje. To jednak wielka niewiadoma. Jedno jest pewne - bez pomocy i konkretnych kroków ta osoba może umrzeć - mówi terapeuta. - Sądowy nakaz to ostatnia deska ratunku. Jeżeli nie umieścimy jej w ośrodku, ona gdzieś umrze. Wiem, że takich przypadków jest wiele. Ale to dla mnie chore, że nie można im pomóc, bo brakuje do tego odpowiednich narzędzi - przyznaje ze smutkiem Kasia. I dodaje: - Jeżeli nie pomoże nam sąd, będę załamana. Równie dobrze będziemy mogli rezerwować dla niej miejsce w kostnicy. Imiona bohaterek zostały zmienione. Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!