Ppor. Michalska odniosła się do sytuacji przy granicy polsko-białoruskiej, w okolicy Usnarza Górnego, gdzie od kilkunastu dni po stronie białoruskiej koczuje grupa cudzoziemców. Zapytana została m.in. o obecność na miejscu parlamentarzystów i sytuację z udziałem posła Koalicji Obywatelskiej Franciszka Sterczewskiego. We wtorek wieczorem media obiegło nagranie, na którym widać, jak poseł próbuje biegiem wyminąć kordon Straży Granicznej i przekazać koczującym torbę z jedzeniem. - Tego typu działania na pewno nie ułatwiają nam naszej pracy. Szanujemy parlamentarzystów i prosimy, aby oni szanowali też naszą pracę i służbę. Widzieliśmy, że to zamieszanie wywołało duże zainteresowanie u służb białoruskich. Chyba też nam nie o takie zainteresowanie chodziło - powiedziała rzeczniczka Straży Granicznej. "One nie chcą opuścić tego koczowiska" Poseł Sterczewski, pytany o tę sytuację mówił m.in., że "chciał przekazać leki i jedzenie osobom uwięzionym przez kordon polskich służb". - Skoro Straż Graniczna otacza obóz, to znaczy, że znajduje się on na terytorium Polski. W przeciwnym razie nasze służby bezprawnie przekroczyłyby białoruską granicę - przekonywał poseł KO. - Dlatego jako poseł mam prawo podejść do granicy naszego kraju i skontrolować tę sytuację - stwierdził. - Zamaskowani panowie z karabinami, zupełnie jak z sensacyjnego serialu "Narcos", ruszyli w stronę chłopaka w trampkach. Wyczuwa pan ten absurd? - pyta nas polityk. Dziennikarz Interii Jakub Szczepański zapytał posła o kontrowersje wokół nagrania, na którym widać jak biegnie on z siatką w stronę granicy. - Wrzuciłem do internetu pełną wersję tego zdarzenia, aby każdy mógł sobie wyrobić opinię, jak było naprawdę. Nim zacząłem biec, odbyłem półgodzinną rozmowę z funkcjonariuszami straży granicznej. Spokojnie tłumaczyłem im, że nie mam zamiaru przekraczać granicy, a jedynie podejść na wysokość stojących niedaleko wozów transportowych i przekazać uchodźcom leki, jedzenie i koce. Powiedziałem panom, że mogą przejrzeć każdego banana czy orzecha, którego mam w siatce. - wyjaśnił Sterczewski. Cały zapis rozmowy dostępny tutaj. Rzeczniczka, pytana o informację, że polska SG otacza koczujących cudzoziemców, wyjaśniła, że za nimi stoją służby białoruskie. - Apelowaliśmy, aby spróbowali zabrać te osoby. I faktycznie, białoruskie służby chciały zabrać całą grupę w ubiegłym tygodniu. Część z osób zabrały, w tym kobiety i dzieci, a te osoby, które pozostały, w ogóle nie chciały przejść z tego miejsca - ani w głąb Białorusi, ani w kierunku przejścia granicznego. One nie chcą opuścić tego koczowiska - podkreśliła. Zapytana, jak rozumieć obecność na miejscu białoruskich funkcjonariuszy, ppor. Michalska powiedziała, że strona białoruska przekazała stronie polskiej, że oni nie dopuszczają do nielegalnego przekroczenia granicy. Jak wyjaśniła rzeczniczka, taka informacja padła w wymianie korespondencji służbowej miedzy polską SG a białoruską służbą graniczną. "Jest kilka namiotów, tam też ktoś może być" - W piśmie do nas napisali, że prowadzą działania, aby nie dopuścić do przekroczenia granicy przez tę grupę z Białorusi do Polski - podkreśliła ppor. Michalska.Rzeczniczka SG odniosła się też do pytań o liczebność grupy cudzoziemców i o doniesienia, że są w złym stanie zdrowotnym. - Widzimy 24 osoby, ale trudno nam powiedzieć, czy nie ma tam jeszcze kilku osób. Jest kilka namiotów, więc tam też ktoś może być. To wszystko dzieje się po stronie białoruskiej. Te osoby się rotują, zwykle w nocy, kiedy my tego nie widzimy. Nie widzimy żadnych dzieci. Jest około 20 dorosłych mężczyzn i cztery albo pięć dorosłych kobiet. Dostarczane jest im jedzenie, widzieliśmy nawet papierosy - powiedziała funkcjonariuszka.