W 1987 Jarosław roku wstąpił do jednego z działających w Polsce zakonów. - Mieszkałem na terenie parafii tego zakonu. To była niesamowita nobilitacja dla całej rodziny. Ogromny szacunek - wspomina mężczyzna. O tym, że chce zostać księdzem, myślał już w wieku kilkunastu lat. Studiował w Krakowie, po święceniach został wysłany do Włoch do pracy z tamtejszymi współbraćmi. Osiągnął całkiem wysokie stanowisko w hierarchii. Po trzech latach wrócił do Polski, trafił do dużego miasta. Był wikariuszem parafii. Po kilku latach znów dostał przydział do pracy w innym kraju, tym razem na zachodzie Europy. Tam zaczęły pojawiać się pierwsze wątpliwości. Poprosił o tzw. rok szabatowy, czyli rok poza zakonem. - Podjąłem pracę zarobkową, żeby móc się utrzymać. Po roku stwierdziłem, że nie wracam - wspomina Jarosław. - Stwierdziłem, że nie ma sensu, nie nadaję się do tego. Bo jeśli wrócę, będę robił źle, bo będę krytykować moich szefów, będą mieli ze mną problem - mówi. W 2003 pojechał do dużego miasta w centralnej Polsce. Miał odwiedzić koleżankę poznaną przez duszpasterstwo akademickie. Został na zawsze. - Po kilku miesiącach zawarliśmy związek cywilny, który spowodował moją ekskomunikę i kary kościelne. Rok później urodziła mi się córka. Zacząłem też przygodę zawodową - wspomina. Były ksiądz: Przeszkadzała mi kościelna schizofrenia Gdy Jarosław wraca pamięcią do tych kilkunastu lat posługi kapłańskiej, nie ukrywa, że widział w zakonie dużo nieprawidłowości. - Przeszkadzała mi kościelna schizofrenia - jedno się mówi, co innego się robi. To, czego nauczaliśmy miało się nijak do praktyki życia zakonnego. Praktyka wyglądała zupełnie inaczej - wspomina. Gdy Jarosław próbował angażować się w ruchy młodzieżowe i studenckie, przełożeni widzieli w tym problem. - Traktowali to podejrzanie - twierdzi. - Trzeba było być powściągliwym, nie można było wprowadzać nowych metod komunikacji z młodymi, wyjeżdżać gdzieś z nimi. Wszystko było podszyte insynuacjami - zaznacza. Jak opowiada, w swojej pracy duszpasterskiej miał spore sukcesy: - Kościół wypełniony młodymi ludźmi, byłem cenionym spowiednikiem. Miałem normalne, ludzkie podejście. Wspomina jednak, że niektórzy współbracia nie żyją w duchu skromności. - Mieli pieniądze i ukrywali luksusowe samochody, udawali, że wszystko jest w porządku. Rozwiązłość i alkoholizm były na porządku dziennym - przyznaje Jarosław. - Na początkowym etapie dowiedziałem się, że jeden z doświadczonych współbraci, który miał pewną renomę i sławę, ma dziecko, a szef płaci alimenty - mówi. - Pamiętam wtedy moje zdziwienie tym, że coś takiego się dzieje, ale takich przypadków były dziesiątki. Myślę, że przez lata niewiele się zmieniło. Jest więcej dzieci. Opowiada o innych sytuacjach: - Czasem jeden drugiemu mówił: Uważaj na tego księdza, nie zamykaj drzwi, gdy będziesz z nim sam na sam. Kościół katolicki w Polsce. Były ksiądz czuł się odrzucony Po odejściu z kapłaństwa Jarosław odczuwał odrzucenie ze strony Kościoła. - Byli koledzy, gdy mnie widzieli, w większości przechodzili na druga stronę ulicy. Słyszałem od innych niewybredne teksty - opowiada. Po latach mężczyzna nadal utrzymuje kontakt z jednym czynnym bratem. Ma też trochę kontaktów z byłymi księżmi. Przyznaje, że różnie poradzili sobie po odejściu. Jeden z jego kolegów pracuje jako przedstawiciel handlowy, zarabia kiepsko. Inny jest tłumaczem, jeszcze inny psychologiem. Jarosław uważa, że miał dużo szczęścia. Dzięki znajomości języka obcego udało mu się dość szybko znaleźć pracę. Twierdzi, że zaraz po odejściu z zakonu ze zdobytym przed laty tytułem magistra teologii "mógł co najwyżej kopać rowy". - W Polsce żaden z biskupów nie zatrudni byłego księdza jako katechety. Na Zachodzie jest to możliwe, biskupi patrzą tam inaczej i byli księża mają możliwość pracy jako katecheci i na innych posadach, blisko organizacji. W Polsce niestety nie - mówi. Zaczął pracować jako tłumacz, później trafił do zakładu, gdzie przez kilka lat pracował przy linii produkcyjnej. W międzyczasie robił studia podyplomowe, które miały pomóc w rozpoczęciu kariery w całkiem nowej branży. Po czterech latach został kierownikiem działu w dużej fabryce. - Szef wiedział o mojej przeszłości. Rozmawiałem z nim na ten temat. Zaopiekował się mną jak ojciec. To był wspaniały czas. Mogłem nauczyć się wielu praktycznych umiejętności - opowiada. Teraz pracuję jako kierownik w innej firmie. - Finansowo stoję dość dobrze, bo mi się udało. Miałem wsparcie rodziny ze strony żony. Mojej rodzinie nadal trudno zaakceptować odejście z kościoła. Moja córka nie jest wnuczką mojej matki - przyznaje. Były zakonnik: Córka wie o wszystkim - Zakon psuje człowieka. Traci się człowieczeństwo. Nabywa się zakonność, jak to mówił jeden z moich dawnych kolegów. Wszystko było tam tak skostniałe, nie było miejsca na krytykę, merytoryczną dyskusję - podsumowuje Jarosław. Dziś jest po 50. Mieszka z rodziną w jednym z dużych polskich miast. Określa siebie jako osobę wierzącą, ale nie przyporządkowuje swojej obecności gdziekolwiek. - Odwiedzamy czasem kościoły, w których jest wyczuwalna pozytywna atmosfera. Pomodlimy się, to nam wystarcza - wyznaje. Córka wie o jego przeszłości. Dowiedziała się, gdy była nastolatką. Na początku był to dla niej szok. Teraz jest dorosła i wszystko rozumie. - Po kapłaństwie pozostała mi wrażliwość na drugiego człowieka - mówi Jarosław. - Potrafię ze wszystkimi się dogadać - i z prostymi pracownikami w firmie, i z kadrą kierowniczą. Dowiedziałem się, że w jednym z moich miejsc pracy mówili na mnie "pastor". Ale nie dlatego, że byłem księdzem. Dlatego, że jestem serdeczny, normalny, nie zgrywam nie wiadomo kogo, można ze mną pogadać. Pytany o zakon odpowiada błyskawicznie: - Nigdy bym tam nie wrócił. *Imię zostało zmienione Anna Nicz Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl *** Przeczytaj również nasz raport specjalny: Wybory samorządowe 2024. Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!