- W środowisku ludzi wierzących jestem traktowany jak Judasz - opowiada Dawid Kowalczyk. Katolickim księdzem był przez trzy lata. Potem odszedł, założył rodzinę. Dziś zajmuje się inwestycjami i biznesem online. Mieszka na Podkarpaciu. - Po odejściu ze stanu kapłańskiego dostawałem wiadomości o tym, że zdradziłem, że się wyparłem, że nigdy nie będę szczęśliwy i każdego dnia będę żałował. Gdy zrobiłem sobie z kolegą zdjęcie i udostępniłem je w mediach społecznościowych, jego matka napisała mi, że mam natychmiast usunąć fotografię, a on nie może pokazywać się ze mną publicznie - wspomina. Kowalczyk uważa, że środowisku kapłanów nie ma żadnego braterstwa. - Jest śmiech, komentarze i przeświadczenie, że jeżeli potrzebujesz pomocy, nie znajdziesz jej wśród księży. W Kościele jest miejsce dla wszystkich - tylko nie dla byłych księży - mówi. Były ksiądz: Z góry zostałem osądzony - Zawsze chciałem być księdzem, to było moje marzenie od pierwszej komunii św. - zaczyna swoją opowieść. Po święceniach przez pierwsze dwa lata służył w parafii w Gniewczynie koło Przeworska, następnie w Krośnie. Ocenia, że był zaangażowanym księdzem. Przyznaje jednak, że popełniał dużo błędów. - Zostałem wezwany na rozmowę do kurii jeden raz, drugi. Zostałem posądzony o kontakty z kobietami, wyjazdy z zaprzyjaźnionymi rodzinami na wakacje. Ktoś zobaczył mnie z dziewczyną (jedną z animatorek) w samochodzie i zrobił zdjęcie. Zdarzało nam się razem jeździć ze względu na współpracę. Nie mogłem się wytłumaczyć, z góry zostałem osądzony. W środowisku kapłańskim krążyła już o mnie "opinia" - opowiada. Wspomina o tym, jak w kurii usłyszał, że młodzież ze stowarzyszenia, z którym był związany od czasów liceum, jest "zgorszona jego postawą i krążącymi plotkami" na jego temat. Postanowił zakończyć współpracę z organizacją. Coś zaczęło się psuć. - Kochałem młodzież i w tamtym momencie połowa mojego serca umarła. Słyszałem w kurii, że jestem dla nich zdegenerowany - wspomina Kowalczyk. Były ksiądz podkreśla, że decyzja o odejściu ze stanu kapłańskiego nie zapada ot tak. To proces. - Pojawia się pękniecie za pęknięciem, aż w końcu gliniane naczynie roztrzaskuje się - mówi mężczyzna. Przyznaje, że w czasie pandemii COVID-19 nie zgadzał się z obostrzeniami ograniczającymi liczbę ludzi w kościele. To także podgrzewało atmosferę wokół i doprowadzało do konfliktów z proboszczem. "Poczułem się psychicznie wolny" W połowie kwietnia 2021 r. Kowalczyk dostał na Facebooku zaproszenie od swojej przyszłej żony. Jak mówi, wysłała je przez przypadek. Nie wiedziała, że mężczyzna jest księdzem. - Zaczęliśmy rozmawiać, kilka dni później spotkaliśmy się i nawiązaliśmy relację. Bez cielesnej bliskości - zaznacza. Pęknięcia były coraz rozleglejsze. Decyzja o odejściu już na dobre w nim wykiełkowała. W czerwcu tego samego roku spotkał się z biskupem pomocniczym. - Zachował się bardzo dobrze, porozmawialiśmy normalnie, przekazałem moją ostateczną decyzję - wspomina. Od pierwszego lipca przestał pełnić posługę kapłańską. - Miałem zamiar wyjechać i zniknąć. Moja partnerka miała jednak pracę w Rzeszowie. Doszedłem też do wniosku, że nie mam przed czym uciekać. Zamieszkaliśmy razem w tym mieście - dodaje. Pierwszy dzień po odejściu? - Gdy obudziłem się w Rzeszowie, poczułem się psychicznie wolny. Nikt mnie nie obserwował, nikt nie sprawdzał, o której wróciłem, z kim się widziałem - wspomina. Dodaje, że w parafii sprawdzano godziny jego wyjść i powrotów. - Nawet moja mama tak mnie nie pilnowała. Nie chciałem żyć pod taką presją - podkreśla. Były ksiądz specjalistą od marketingu Dawid Kowalczyk mówi o opuszczeniu, którego doświadczył, gdy przestał być księdzem. - Ludzie codziennie się rozwodzą, w życiu są różne sytuacje. Natomiast po odejściu ze stanu kapłańskiego z tysiąca znajomych zostało mi ich dosłownie kilku. Z mojego rocznika seminaryjnego nie zadzwonił do mnie nikt, nawet tzw. duktor (przewodniczący rocznika, który w różnych sytuacjach pierwszy powinien reagować - red.). Od czasów seminaryjnych mówiłem, że "braterstwo kapłańskie to fikcja" - podkreśla. Wspomina, że odwrócili się od niego także przyjaciele księża. - Zdecydowana większość mężczyzn po odejściu ze stanu kapłańskiego wyprowadza się, zmienia nazwisko, wyjeżdża za granicę, usuwa wszystkie ślady swojej działalności. Doszedłem do wniosku, że nie zrobię tak, pokażę, że można po tym normalnie żyć - mówi Kowalczyk. Po zrzuceniu sutanny szukał zatrudnienie gdziekolwiek. Już wcześniej interesował się mediami społecznościowymi, fotografią. Udało mu się znaleźć pracę jako specjalista ds. marketingu. - Na początku sensacją było to, że w biurze pracuje były ksiądz. Niektórzy wchodzili do mojego pokoju i rzucali dla żartu: "Pochwalony!". Na początku roku pytali, czy chodzę po kolędzie - opowiada. Do zaczepek podchodził z uśmiechem i dystansem. - Szybko zaprzyjaźniłem się z kolegami i koleżankami z pracy - mówi. W międzyczasie zajął się własnym biznesem w internecie i inwestycjami. Po ośmiu miesiącach zrezygnował z pracy na etacie. Nie wszyscy byli księża mają jednak tyle szczęście na rynku pracy. - Słyszałem od jednego księdza: "Chciałbym odejść, ale mam ponad 40 lat, w życiu nie robiłem niczego innego, jak znajdę pracę? Co będę robił? Z czego żył?". Inny mówił: "Gdybym miał 100 tys. zł na koncie, to jutro odchodzę". To jest duży problem - zauważa. Jeden z jego znajomych księży także odszedł i znalazł pracę jako kierowca TIR-a. - Inni księża tylko się z niego śmiali - przyznaje Kowalczyk. Były ksiądz i kobieta po rozwodzie Jakiś czas po zrzuceniu sutanny Dawid Kowalczyk i jego partnerka wzięli ślub cywilny. On - były ksiądz. Ona - rozwodniczka z dzieckiem z pierwszego małżeństwa. Kobieta otrzymała stwierdzenie nieważności tamtego sakramentu. Kowalczyk w czerwcu 2023 r. dostał swoje "unieważnienie", tzn. oficjalne przeniesienie do stanu świeckiego. W międzyczasie urodził się ich syn, Stanisław. Za pół roku planują ślub kościelny. - Ta sytuacja pokazała mi bardzo wiele. Przede wszystkim prześwietliła wszystkie relacje - podkreśla Kowalczyk. Widzi, że temat odejścia księży z Kościoła jest w naszym społeczeństwie tematem trudnym, często bardzo niekomfortowym. - Ludzie mają problem z tego typu sytuacjami. Także najbliżsi i rodzina. Choć akurat moi rodzice dobrze to przyjęli. Było to jednak dla nich trudne, ale zaakceptowali moją decyzję i przyjęli moją żonę jak córkę - mówi mężczyzna. Nadal jest wierzący i praktykujący, uczestniczy w niedzielnych mszach. Jak mówi, boli go mocno to, że nie może przyjmować komunii. Były ksiądz: Mieliśmy być jak rodzina Kowalczyk twierdzi, że nie ma pretensji ani żalu do Kościoła. Nie kryje jednak pewnego rozczarowania: - W kurii zostałem zapytany o to, co musiałoby się stać, żebym został? Odpowiedziałem: Potrzebowałem, żeby ktoś mnie przytulił. Powiedział, co mogę zmienić, nad czym pracować, dał mi szansę. - Mieliśmy być jak rodzina, "braterstwo kapłańskie". Jeśli masz rodzeństwo i czasem zrobisz coś złego, reszta nie potraktuje cię od razu jak trędowatego - mówi mężczyzna. Jak podkreśla, nie chodzi mu o to, by Kościół pobłażał księżom i zamiatał kontrowersyjne sprawy pod dywan. Spotykał się z przypadkami księży żyjących w konkubinatach. - To nie są sytuacje, gdy ksiądz się zakochał, upadł, popełnił błąd, żałuje tego. To sytuacje, gdy ksiądz żyje z kobietą przez wiele lat. Nie generalizuję, że każdy tak żyje, ale znam księży, którzy są w takich związkach. A że jest prałatem, dziekanem - problemu nie ma. Apeluje jednak: - Jeśli wymagacie, to wymagajcie od wszystkich, bez względu na to, czy ktoś jest pracownikiem kurii, wykładowcą, prałatem, dziekanem czy wybudował rękami ludzi 10 świątyń. Zajmijcie się proboszczami gnębiącymi wikarych, zachłannymi na pieniądze, proboszczami-biznesmenami, księżmi żyjącymi latami w konkubinatach. Anna Nicz Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!